03.03.2016
min czytania
Udostępnij
DM 2/7 to większy monitor, zatem przed nami jeden z najbardziej budżetowych zestawów stereo duńskiego giganta.
Monitory DM 2/7 wpisują się w firmową tradycję. Na tym poziomie nie widać wzorniczych ekstrawagancji, a skrzynki (poza kolorem okleiny) wyglądają jak moje Contoury 1.3 mkII, dostępne jakieś 15 lat temu. Mamy więc konserwatywny kształt, średnie rozmiary, pojedyncze gniazda (niestety, nie przyjmują widełek), wylot bas-refleksu z tyłu oraz niezmienione logo. Jakby czas stanął w miejscu. To cecha charakterystyczna serii DM, ale oczywiście nie całej oferty Dynaudio. Wyżej, oprócz uczty dla uszu, czeka nas także uczta dla wzroku. DM 2/7 raczej nie zrobią na nikim wrażenia. Po pierwsze, do wyboru są tylko dwa kolory (czarny oraz palisander); po drugie – okleina jest sztuczna. Wbrew obawom okazuje się jednak, że w serii DM oszczędnie potraktowano tylko wykończenie. Przetworniki za to wyglądają na pomyłkę; jakby przez przypadek trafiły tu z wyższych serii.
Nisko-średniotonowy ma membranę o średnicy 17 cm. Została wykonana z kompozytu o nazwie MSP, czyli charakterystycznej dla Dynaudio mieszanki magnezowo-sylikonowo-polimerowej o niskiej masie i wysokiej sztywności. 28-mm kopułka wykorzystuje nie mniej typową dla Duńczyków membranę tekstylną. Tajemnicą firmy jest skład powłoki, którą się na nią nakłada. Aluminiowa cewka jest chłodzona płynem ferromagnetycznym. Okablowanie obu przetworników trzyma się na złączkach, a nie lutach. Parametry monitorów nie należą do najbardziej przyjaznych. Tradycyjna dla Dynaudio efektywność 86 dB, w połączeniu z nominalną impedancją 4 omów, stanowią dla wzmacniacza spore wyzwanie. Zwrotnica jest zintegrowana z gniazdami. Ale nie można ich wyjąć, gdyż cały panel oprócz śrub trzyma się jeszcze na kleju. Przez dziurkę po wooferze można jednak dostrzec jedną cewkę powietrzną. W skrzynce nie zastosowano dodatkowych wzmocnień, ale jej sztywność nie budzi zastrzeżeń. Przednia ścianka ma grubość 25 mm, a boczne prawdopodobnie niewiele mniejszą. Oba głośniki pracują we wspólnej komorze. Jej wnętrze wyłożono grubą gąbką, a przestrzeń za wooferem zapchano dodatkową warstwą tworzywa tłumiącego.
Według instrukcji monitory są wyposażone w zatyczki bas-refleksu, ale w dostarczonym pudełku ich nie znalazłem. Na szczęście, w swoim pomieszczeniu odsłuchowym nigdy nie napotkałem problemu z ustawieniem monitorów, więc tego braku w ogóle nie odczułem. Producent zaleca kilkutygodniowe docieranie, ale założyłem, że DM 2/7 zostały przynajmniej trochę rozruszane u dystrybutora.
Moje doświadczenia z Dynaudio są jednoznaczne. Firma robi świetne produkty, które niełatwo docenić. Czytaj: potrzebują naprawdę dużo prądu i z tanim wzmacniaczem prawdopodobnie nie zagrają. Z niskiej efektywności Duńczycy zrobili znak rozpoznawczy i w tym przypadku mamy jego kolejne wcielenie. Czy mniejszą kompatybilność DM 2/7 rekompensuje ich potencjał brzmieniowy? Otóż monitory miały to szczęście, (dla innych byłoby to nieszczęście), że mogłem się o tym przekonać wprost. Jako wzmacniacz wystąpiła bowiem 300-watowa, fantastyczna zresztą, integra Vitus Audio, przed którą nic się nie ukryje. Jako źródło wykorzystałem Naima 5X z Flatcapem 2X.
Od początku dało się zauważyć dużą staranność odtwarzania dźwięku. Konstruktorzy postarali się o stworzenie brzmienia dokładnego, energetycznego i zwartego. Nie odnotowałem pogrubienia któregoś z zakresów, ani też choćby chwilowej utraty kontroli. Zestawy z łatwością oddają rytm, odważnie pokazują uderzenia perkusji. Nie ma efektu uplastyczniania muzyki na siłę. Bas jest wyrazisty, choć z przyczyn naturalnych (średnie wymiary obudowy) nie próbuje oszukać praw fizyki i efektu drżących ścian raczej nie należy się spodziewać. Za to średni podzakres podstawy harmonicznej prezentuje się ochoczo, z werwą, i eksponuje naprężone muskuły. Na szczęście, wzmacniacz nie pozwolił na to, aby dynamika, rytm i sprężysty mocny bas w jakikolwiek sposób przysłoniły walory średnicy. Tutaj duńskie monitory pokazują swoją muzykalność.
Jest w niej zarówno pewna zwartość obrazu muzycznego, jak i dążenie do oddania naturalnych barw. DM 2/7 nie wpadają w popłoch przy większym natężeniu dźwięku. Mimo braku najniższych składowych wypełnienie nim 23-metrowego pomieszczenia okazało się zadowalające. Tradycyjnie kluczowym atutem Dynaudio jest góra. Poza zaskakującą w tej cenie szlachetnością i szczegółowością można dostrzec także pierwiastek słodyczy, świetnie dopełniający rozbujaną i dynamiczną resztę pasma. Równie wysoki poziom prezentuje górna średnica. Bardzo dobrze słychać to w nagraniach akustycznych i spokojniejszych, w których melodia jest ważniejsza od rytmu. W repertuarze kameralnym monitory potrafiły zagrać z wyczuciem godnym zestawów znacznie poważniejszego kalibru. Jakie są ograniczenia DM 2/7? W cenie poniżej 3000 zł – absolutnie żadne. Trudno od produktu z tej półki oczekiwać czegokolwiek więcej. W zestawieniu z moimi starymi Contourami – widać pewne ustępstwa. Wskazałbym je głównie w mniejszym wyrafinowaniu dolnej średnicy i w zbyt jednowymiarowym basie. Zaskakująco zbliżony był za to sposób prezentacji sceny – niemal równie sugestywnie co Contoury DM potrafiły odtworzyć realizm lokalizacji instrumentów.
Dawno nie recenzowałem zestawów głośnikowych z tego segmentu cenowego, więc niech moja opinia będzie potraktowana umownie. Myślę jednak, że DM 2/7 bez kompleksów mogą konkurować nawet z kolumnami dwukrotnie droższymi. Nie twierdzę, że z takiej rywalizacji zawsze wyjdą zwycięsko (choć tego nie wykluczam), ale na pewno mogą sporo namieszać. Ich możliwości są bardzo duże. W jakim stopniu zostaną wykorzystane – zależy od wzmacniacza. W tym teście DM 2/7 dostały to, co najlepsze, i mogły rozbłysnąć pełnym blaskiem. Jak zagrają w innych systemach? No cóż, trzeba spróbować. Świetna cena może zachęcić do inwestycji w waty.
DM 2/7 to monitory o ogromnym potencjale. W prawidłowej konfiguracji pokażą naprawdę wiele.
Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 09/2015
Dynaudio DM 2/7
Przeczytaj także