bool(false)

Chario Aviator Amelia

28.06.2025

min czytania

Udostępnij

Czasem pojęcie brzmieniowej neutralności przekornie kojarzy mi się z… samochodowym zawieszeniem. Chcecie prawdy o drodze, którą jedziecie? Przy twardym zawieszeniu poczujecie każdy kamyk. Przy miękkim z kolei jazda może się zamienić w lot na czarodziejskim dywanie, a prawda o nawierzchni pozostanie w sferze domysłów. Czy jednak takie analogie audio-moto mają sens? Spróbujmy to ocenić na przykładzie kolumn Chario Aviator Amelia.

 

Chario oferuje zestawy głośnikowe w katalogu przejrzyście podzielonym na trzy serie: Constellation, Aviator i Academy. Najbogatsza jest linii środkowa, czyli Aviator. Obejmuje dwa monitory, trzy podłogówki i głośnik centralny. Do testu otrzymaliśmy najmniejszą konstrukcję wolnostojącą, nazwaną Amelia.
Serię Aviator poświęcono ogólnie rozumianemu lotnictwu; tu i ówdzie można się natknąć na informacje, że testowany model honoruje pamięć Amelii Earhart – słynnej przedwojennej amerykańskiej pilotki, choć na stronie samego producenta nie udało się tego potwierdzić. Widnieje tam jedynie enigmatyczna wzmianka, że kolumny zadedykowano kobiecie.
Monitor Sonnet z serii Academy oraz środkowe z trzech podłogówek Aviatora – Cielo – miałem okazję recenzować, ale było to na tyle dawno, że wrażenia odsłuchowe zatarły się w mojej pamięci. Zatem pomimo świadomości, że włoską firmę znam, do oględzin i odsłuchu przystąpiłem z czystą głową, bez przedustawności ani porównawczych pokus.

Przetwornik średniotonowy nad wysokotonową kopułką.

 

Budowa

Producent deklaruje, że projekt nawiązuje do szczupłej, lecz silnej sylwetki kobiecej, ale należy to rozumieć bardzo umownie, z naciskiem na „bardzo”. Nie zmienia to faktu, że obudowy są piękne. Utrzymane we włoskiej tradycji wzorniczej – zaokrąglone krawędzie, drewniane boki – na żywo robią duże wrażenie, tym bardziej że ich konstrukcja okazuje się daleka od klasycznego prostopadłościanu ze wszystkimi przetwornikami rozmieszczonymi na przedniej ściance.
W przekroju bocznym Amelie mają kształt trapezu równoramiennego. Oczywiście z zaznaczeniem, że dla takiego geometrycznego uproszczenia zignorujemy mocne zaokrąglenia rogów. Tak czy inaczej, zarówno przednią, jak i tylną ściankę odchylono pod kątem kilku stopni. Warto się upewnić, czy przypadkiem fotel odsłuchowy nie będzie zbyt niski. Zachodzi bowiem obawa, że poziom, na jakim znajdą się nasze uszy, nie „załapie się” na optymalną przestrzeń promieniowania kopułek. Producent oczywiście to przewidział i znacząco zmniejszył ryzyko, umieszczając przetwornik wysokotonowy poniżej tonów średnich.

Tweeter z tekstylną membraną o średnicy aż 38 mm.

Po zdjęciu kusej maskownicy naszym oczom ukazują się tylko dwa wyżej wymienione głośniki. A gdzie bas? Spokojnie, woofer przeniesiono do tyłu, a i to nie wszystko, ponieważ najniższe tony uzupełnia jeszcze jeden przetwornik, zamontowany od spodu. Tuż obok niego znajduje się też dmuchający w dół wylot bas-refleksu.
Głośnik skierowany do dołu to realizacja koncepcji „down fire”, nazywanej także NRS (Near Reflective Surface). Dzięki zbliżeniu membrany do podłogi uzyskuje się wyższą o 3 dB skuteczność bez wzrostu zniekształceń. Innymi słowy: chodzi o to, że uzyskanie tego samego ciśnienia akustycznego „kosztuje” membranę tylko połowę wychylenia w porównaniu z sytuacją, gdy w pobliżu nie ma powierzchni odbijającej. Konstruktor korzystający z NRS starannie określa odległość od podłogi i z jej uwzględnieniem stroi bas-refleks. W Amelii jego wylot jest relatywnie duży, co z pewnością również nie jest przypadkiem.
Nóżki mają kształt zbliżony do stożka i zostały wykonane z tworzywa o konsystencji gumy. W efekcie kolumny stoją „miękko”, co spotyka się raczej rzadko. Pomysł ma tę wadę, że w praktyce skrzynki okazują się chybotliwe. Producent dokonał jednak tego wyboru świadomie, co oznacza, że pomiarowo i odsłuchowo musiało się to opłacać.

Woofer – membrana o kształcie Full-Apex.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Otóż oglądając zdjęcia na stronie Chario, zauważyłem, że nóżki Amelii są masywne i dość wysokie w proporcji do całej skrzynki. Kiedy jednak zmierzyłem testowany egzemplarz, okazało się, że mają zaledwie 2 cm. Stąd wniosek, że to, na czym stoją, nie jest tym, co widzimy na witrynie internetowej. Skoro wiec działanie NRS opiera się na odległości od podłogi, to powinna ona zostać zachowana możliwie dokładnie. Na podstawie oględzin nie sposób precyzyjnie określić, jaką wysokość mają nóżki na oficjalnych ilustracjach, ale wyglądają na co najmniej 5-6 cm. Inny rozmiar przełoży się na różnice w działaniu NRS, czyli charakterystykę najniższego basu.
Zagadki standardowych firmowych nóżek nie udało się rozwikłać. Udało się natomiast znaleźć w cenniku producenta opcjonalną podstawę-krzyżak, wykonaną z metalu i wyposażoną w kolce. Jej zastosowanie zwiększa odległość spodu od podłogi o kolejne 2-3 cm i (choć tego nie sprawdzałem, ponieważ jest to akcesorium dodatkowe) można założyć, że wpływa również – w mniejszym lub większym stopniu – na reprodukcję niskich tonów.
Boki Amelii wykończono litym drewnem orzecha włoskiego, choć w budowie wykorzystano także HDF pokryty warstwą grafitowego matowego lakieru. Nie przewidziano możliwości wyboru kolorystyki. Z nawiązką zrekompensuje to jednak satysfakcja, wzmocniona poczuciem wyższości nad posiadaczami kolumn oklejonych „jedynie” fornirem.

Woofer – układ magnetyczny Poly-Ring w formie ośmiu krążków.

 

Przetworniki

Chario Amelia to konstrukcja trójdrożna z bas-refleksem, wyposażona w cztery przetworniki. Filtry czwartego rzędu dzielą pasmo przy 200 i 1345 Hz. Szczególnie interesująca jest druga wartość, czyli miejsce łączenia głośnika średniotonowego i tweetera. Tradycyjnie dla Chario, znajduje się ono bardzo nisko (niemal oktawę poniżej najczęściej spotykanych 2500 Hz), co oznacza, że za całe hektary górnej średnicy odpowiedzialność przejmuje kopułka. I nic dziwnego, bo włoska manufaktura bazuje na własnej konstrukcji T38Waveguide z tekstylną membraną o średnicy aż 38 mm, zagłębioną w tubowym kołnierzu. Tak duża powierzchnia jest w stanie obsłużyć szerszy zakres pasma, stąd niska częstotliwość podziału.
Według specyfikacji bas schodzi do 48 Hz, co w skali obiektywnej jest wartością umiarkowaną. Choć wziąwszy pod uwagę raczej skromne gabaryty Amelii (101 cm wysokości) oraz wielkość wooferów, nie ma podstaw, by wymagać niskotonowych cudów.

Tak to wygląda od spodu.

Wszystkie trzy stożki – średniotonowy i dwa woofery – mają taką samą średnicę: 13 cm. Obiektywnie niewiele, ale pamiętajmy o wspomaganiu NRS. Przetwornik średniotonowy jest strojony inaczej niż oba woofery, ale szczegółów producent nie zdradza. Wszystkie wyglądają tak samo i dzielą te same rozwiązania. W warstwowej membranie wykorzystano piankę Rohacell. Powierzchnia jest jednolita, bez wyodrębnionej nakładki przeciwpyłowej ani korektora fazy. W takich sytuacjach kształt membrany jest najczęściej wklęsłym wycinkiem kuli. W Chario wygląda to inaczej: mamy krzywiznę określaną jako Full-Apex. Przypomina połowę pseudosfery, zakończonej odwróconym, zaokrąglonym wierzchołkiem.
Również nietypowy jest układ magnetyczny wooferów. Najczęściej spotyka się zwykłą obręcz. Tutaj widać pierścień złożony z ośmiu mniejszych krążków neodymowych (NdFeB). To rozwiązanie producent nazywa Poly-Ring. Dodajmy, że wszystkie przetworniki to własna produkcja włoskiej firmy.
Pojedyncze terminale wmontowano w ozdobną tabliczkę z firmowym logo i nazwą modelu.
Jeżeli zainteresujecie się Ameliami i na stronie producenta natraficie na informację, że ważą 100 kg i mierzą 160 cm, a kosztują „zaledwie” 30 tys. zł, to uprzedzam, że to zwykła pomyłka. Jedna sztuka to 20 kg, a błędna informacja wynika najpewniej z faktu, że ktoś roztargniony skopiował wymiary z flagowego modelu Academy Serendipity. Prawidłowe dane znajdują się katalogu, który można ściągnąć w pliku pdf.
Opcjonalne podstawki, o których wspomniałem, kosztują 2990 zł. Moim zdaniem – drogo. Na pocieszenie dodam, że same kolumny zostały wycenione całkiem rozsądnie. Choć 30 tysięcy złotych to suma niemała, to w kontekście high-endowej konkurencji nie daje powodów do narzekań.

Przód i tył. Maskownica na wcisk – stara szkoła.

 

Konfiguracja systemu

Chario zagrały z redakcyjną elektroniką, w której skład wchodziły dzielony wzmacniacz Conrada-Johnsona (lampowy preamp PV-12AL i tranzystorowa końcówka mocy MF2250) oraz dzielone źródło Naima (odtwarzacz 5X z zasilaczem Flatcap 2X). Wyposażone w standardowe nóżki kolumny stanęły na marmurowych płytach. Opcjonalny krzyżak oddaliłby je od podłogi. W ciemno można postawić tezę, że im większy dystans, tym bas będzie bardziej kontrolowany, jednak bez sprawdzenia w odsłuchu trudno przewidzieć, jaka będzie skala tej różnicy. Dla porządku dodajmy, że czułość 90 dB to wartość komfortowa dla wzmacniaczy. Cztery omy impedancji nominalnej – już trochę mniej, ale nie na tyle, by stanowiło to rzeczywisty problem.

 

Wrażenia odsłuchowe

Kolumny takie jak Chario Amelia sprawiają pewien problem. Z jednej strony ich słuchanie sprawia niesamowitą frajdę; z drugiej zaś konieczność opisu brzmienia ową frajdę narusza. Bo zdaję sobie sprawę, że dla zachowania obiektywizmu będę musiał zasygnalizować, że nie są w stu procentach neutralne, mimo że zupełnie nie mam na to ochoty. Ale niech już będzie.
Odstępstwo od neutralności sprowadza się do miękkości brzmienia i przejawia w dwóch aspektach: basie i dynamice. Niskie tony Amelii mają wyraźny własny charakter, który jedni mogą polubić, a inni nie, natomiast dynamika stanowi kompromis w porównaniu z tym, co potrafią zaprezentować konkurenci.
Bas nie grzeszy skromnością. Lubi być obecny w nagraniu i tworzyć efekt masażu. Robi to jednak z pełnym klasy wyczuciem i nie wytwarza niskotonowego tsunami, co nie zmienia faktu, że muzyka unosi się na tym fundamencie niczym Aladyn na czarodziejskim dywanie. Kontrola dołu pasma zostaje zauważalnie poluzowana. Środkowy zakres podstawy harmonicznej zachowuje niezłą sprężystość, ale najniższe partie potrafią się zacząć rozlewać. Natomiast wyższe łączą się ze średnicą tak płynnie i ochoczo, że trudno je wyodrębnić.
W pomieszczeniu o powierzchni 23 m² natężenia niskich tonów nie brakowało. Amelie na pewno nie dostarczają tektonicznej głębi, ale pamiętajmy, że to szczupłe i zgrabne podłogówki z 13-cm wooferami. Trudno byłoby od nich oczekiwać osiągów salonowych olbrzymów.
Dynamika nie będzie stanowiła zagrożenia dla kolumn specjalizujących się w rocku i symfonice. Sama amplituda natężeń jeszcze się broni, ale jest w tym wszystkim trochę za dużo spokoju. Kiedy na talerz odtwarzacza trafia Metallica, to przydałoby się więcej impetu, werwy, może nawet agresji. Uderzenia w bębny są jakby za długie, a talerzom brakuje zadziorności. Tak, Amelie nie są uniwersalne, jeśli chodzi o repertuar, ale też nie próbują udawać, że jest inaczej. Jak wspomniałem, mają swój charakter i się z nim nie kryją.

Terminale pojedyncze, nad nimi woofer.

To, co napisałem powyżej, może sprawić, że poszukiwacze idealnej neutralności pójdą szukać gdzie indziej. Jednak rynek hi-fi tworzą odbiorcy o różnych upodobaniach. I nie zdziwię się zupełnie, jeśli Chario spodobają się wielu. Mnie spodobały się bardzo. A skoro zepsutą część frajdy z odsłuchu szczęśliwie mamy za sobą, to z prawdziwą przyjemnością przechodzę do tego, co tę frajdę tworzy.
W największym skrócie: muzyczny czar, który rzuca Amelia, wynika głównie z pierwiastka miękkości w brzmieniu. Ale zaraz, czy w tej chwili sam sobie nie zaprzeczyłem? Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą; to w pełni świadome i celowe. Napisałem bowiem, że miękkość wiąże się z kompromisem. Teraz jednak tej samej miękkości przyjrzymy się od strony pozytywów. Bo kompromis z definicji powinien czemuś służyć – poświęcamy jedno, by zyskać co innego. Za poświęceniem kontroli basu i dynamiki powinna się zatem kryć jakaś nadrzędna racja. W wykonaniu Amelii pojęcie „racji” jednak nie wystarcza. Otrzymujemy bowiem całą symfonię zalet.
Zacznijmy od tego, co najważniejsze: średnicy, muzykalności i klimatu. I od zdradzenia myśli przewodniej: Amelie grają lampowo.
Brzmienie lampowe, oczywiście nie licząc samych wzmacniaczy wykonanych w tej technice, zwykło się przypisywać tranzystorom, których producenci świadomie wybrali ten kierunek poszukiwań. Lampowość znacznie rzadziej odnajdujemy w odtwarzaczach, zestawach głośnikowych czy okablowaniu. Owszem, czasami jakiś pojedynczy element brzmienia będzie nawiązywał do tego stylu, ale nie wydaje mi się, aby w tym samym kierunku sumował się cały dźwięk. W przypadku Amelii dzieje się inaczej – tutaj lampowe jest niemal wszystko.
Oczywiście lampy również potrafią się różnić między sobą, niekiedy nawet bardzo. Zupełnie inny styl zaprezentuje trioda single-ended, a inny mocarna bateria pentod. Ten sam wzmacniacz potrafi w określony sposób zagrać z bańkami z współczesnej produkcji, by całkowicie zmienić oblicze, kiedy wykosztujemy się na renomowane new old stocki. A skoro pojęcie lampowego brzmienia nie ma konkretnego wzorca, to posługując się nim, należy doprecyzować, co dokładnie mamy na myśli. Ja na myśli mam to, że pomimo braku jedynie słusznej referencji istnieje przecież wspólny mianownik wszystkich lamp. Owym mianownikiem jest klimat.
Wiem, wiem, klimat też nic konkretnego nie znaczy, ale na pewno znaczy jedno. Dzięki niemu będziemy mogli w ślepym odsłuchu prawidłowo „zgadnąć”, że gra lampa. Przy lampowo brzmiącym tranzystorze można się w ostateczności pomylić, więc nie działa to w obie strony. Kontynuując analogię: Amelie mają w sobie taki klimat, że słuchając ich, zawsze „zgadniemy”, że gra… wzmacniacz lampowy. Tymczasem cały efekt generują głośniki. Taka niespodzianka!

Chario Aviator Amelia

Dociekliwi mogą wytknąć, że skoro mam lampowy preamp, to nic dziwnego, że słyszę lampy. To prawda, mam lampowy preamp, ale osąd wydaję na podstawie niemal dwudziestoletniego użytkowania redakcyjnego systemu. Musicie mi uwierzyć, choć możecie też sprawdzić w rocznikach „Hi-Fi i Muzyki”, że w powtarzalnych warunkach sprzętowych przetestowałem jeśli nie setki kolumn, to na pewno jedną setkę z okładem. Wiem, gdzie się zaczyna i gdzie kończy brzmienie mojego wzmacniacza i odtwarzacza. Znam akustykę pomieszczenia i dźwięk monitorów. Wiem też, co może, a czego nie może spowodować wymiana któregoś z tych elementów. I na podstawie wszystkich tych doświadczeń stwierdzam, że Amelie, grają z ewidentnie lampowym klimatem. A klimat ten tworzy, rzecz jasna, średnica.
Średnie tony są ocieplone, ale w granicach przyzwoitości. Mają olejną głębię barw, lekko zaokrąglone kontury oraz bajeczną sprężystość i płynność. Do tego dochodzi fascynujący wokal – organiczny, wyeksponowany, buzujący emocjami. Muzykalność oparta na takiej średnicy nawiązuje do najstarszych wzorców; nie potrzebuje się uciekać do pomocy innych atrybutów, by uwieść słuchacza. A siłę uwodzenia ma naprawdę ogromną. Słuchanie muzyki za pośrednictwem Amelii przynosi jakąś nieopisywalną, „podskórną” przyjemność.
Jak łatwo się domyślić, wysokie tony są bardzo fizjologiczne. Nie ma w nich żadnej ostrości, chropowatości ani zapiaszczenia. Są za to osłodzenie i czystość. Co ważne, nie cierpi na tym szczegółowość. Dźwiękowe subtelności kolumny oddają w pełnym wymiarze. Mówię oczywiście o analityczności w wersji „muzycznej”, bo jeśli ktoś poszukuje urządzenia pozwalającego usłyszeć szelest wizytówek w marynarce dyrygenta, to powinien się rozejrzeć gdzie indziej.

Stereofonia w wykonaniu Chario okazuje się bardzo wysmakowana. Włoskie podłogówki bez problemu ustawiają wykonawców w 23-metrowym pomieszczeniu. Jest szeroko i głęboko. Precyzja na pewno nie chirurgiczna, ale lokalizacje wystarczająco dokładne i wiarygodne. Przestrzeń ze swoim rozmachem, odwagą i płynnością konsekwentnie dopełnia charakter średnicy.
Wróćmy na chwilę do kwestii repertuarowych. Napisałem wcześniej, że koncerty rockowe i symfonika raczej nie zabrzmią zgodnie z oczekiwaniami miłośników zdecydowanego, dynamicznego brzmienia. W odniesieniu do rocka opinię podtrzymuję, jednak symfonika wymaga małego sprostowania. Skoro już wiemy, że Chario nie tyle operują kompromisową dynamiką, co są przede wszystkim „lampowe”, to okaże się, że niektóre orkiestry mają szanse zabrzmieć co najmniej przyzwoicie, choć czym innym będą symfonie Haydna i Mozarta, a czym innym Beethovena, Czajkowskiego czy Mahlera. W klimatach przedromantycznych Chario absolutnie nie mają się czego wstydzić. Można powiedzieć, że Haydna i Mozarta wręcz uwielbiają, niezależnie od tego, czy to symfonie, kameralistyka czy fortepian. Tutaj lampowość nie przeszkadza, a nawet pomaga wczuć się w klimat „Pożegnalnej” czy „Jowiszowej”. Dopiero w V symfonii Beethovena czy „Patetycznej” Czajkowskiego niedosyt „uderzeniowy” może się okazać odczuwalny, niezależnie od ładunku emocjonalnego, jaki przenoszą włoskie podłogówki.
Producent deklaruje, że idea stojąca za Ameliami polega na jak największej wierności w stosunku do dźwięku wejściowego. To się akurat nie udało, ale – moim zdaniem – wyszło o wiele ciekawiej.

Konkluzja

Napisałem, że frajda z odsłuchu Amelii jest wielka, lecz konieczność opisu ich brzmienia ją narusza? Tak, ale co z tego? Jeśli nie jesteście recenzentami, to frajdy nie zepsuje wam nic. Przy Chario od razu poczujecie się uniesieni przez muzykę i odlecicie w dal, niczym Aladyn na czarodziejskim dywanie.

 

Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 04/2025

Chario Aviator Amelia

Cena

29900 zł

Dane techniczne

Czułość

90 dB/2,83 V

Impedancja

4 omy

Rek. moc wzm

150 W

Pasmo przenoszenia

48 Hz – 20 kHz

Wymiary (w/s/g)

101,5/19/33,5 cm

Przeczytaj także

Gryphon Diablo 333

10.07.2025

Testy

Wzmacniacze

Gryphon Diablo 333

06.07.2025

Testy

Słuchawki

Grado HP100 SE

Hegel H400

02.07.2025

Testy

Wzmacniacze

Hegel H400

Elac Solano FS 287.2

25.06.2025

Testy

Kolumny

Elac Solano FS 287.2

20.06.2025

Testy

Kolumny

JBL Stage 240B

16.06.2025

Testy

Wkładki gramofonowe

Skyanalog G-2 MKII, G-1 MKII, P-1G, P-1M

Płyty testowe Unitra WT-1 i WT-2

12.06.2025

Testy

Akcesoria

Płyty testowe Unitra WT-1 i WT-2

08.06.2025

Testy

Źródła cyfrowe

Grimm Audio MU2