![](https://www.hi-fi.com.pl/wp-content/uploads/2014/12/2014-06fothfm_062014_039.jpg)
10.12.2014
min czytania
Udostępnij
Kiedy Wharfedale zasypywał rynek skrzynkami w przystępnych cenach, Castle celował w wyższy segment. Obie marki odnosiły sukcesy, ale ta druga zdobywała rynek wolniej.
W latach 90. Castle był już znany. Zachwycano się stolarką, a kontrowersyjne rozwiązania, w stylu dodatkowego głośnika średniotonowego, montowanego na wierzchu obudowy, podsycały zainteresowanie. A jednak pod koniec dekady firma popadła w tarapaty finansowe i znikła. Kolumny nie pojawiały się w sklepach; prasa specjalistyczna milczała. Jej losy były nieznane, dopóki praw do marki nie kupił koncern IAG. Produkcję przeniesiono do Chin, ale – co zaskakujące – nie zaprowadzono nowych porządków w ofercie i technologii. Przeciwnie – kontynuowano tradycję w sposób najbardziej ortodoksyjny z możliwych. Stare modele wdrożono praktycznie bez zmian i w ten sposób audiofile mogli po raz drugi przeżyć młodość – zobaczyć i usłyszeć te same konstrukcje. Niektórzy zarzucą, że to dziwaczne podejście, bo świat poszedł do przodu, zwłaszcza w technologiach materiałów. Z drugiej strony, jeżeli coś się podobało 15 lat temu, to dlaczego teraz ma być inaczej? Tym bardziej, że wówczas produkowano dużo ciekawego sprzętu, a retro staje się modne. Jeżeli Spendor przywraca oldskulowe maskownice, a McIntosh nie zmienia się od lat, to znajdzie się miejsce i dla Castle’a. Zwłaszcza że ceny są prawie takie same jak dawniej. A to już ewenement.
Niektórzy będą kręcić nosem: „Tamte robiono w Anglii, a te w Chinach”. Dla brytyjskiego patrioty to zapewne argument, ale koń, jaki jest, każdy widzi. Ja w każdym razie nie znajduję różnic w jakości wykonania. Klasa robocizny i jakość materiałów to w tej cenie sensacja. Obudowy sklejono z grubych płyt MDF. Front ma strukturę kanapki. Otwory na głośniki wycięto precyzyjnie. Krawędzie idealnie spasowano z koszami. Całość jest sztywna i robi wrażenie monolitu. Kanty zaokrąglono na starą modłę. Już samo to odróżnia Castle od większości skrzynek z płyty wiórowej, a wykończenie to prawdziwy rodzynek. Zewnętrzne powierzchnie to naturalny fornir i to wcale nie przeciętnej jakości. Taki sam spotykamy w modelach z góry cennika, a konkurencja stosuje go przeważnie od 4000 zł w górę. W dodatku do wyboru mamy aż cztery wersje, każdą pokrytą woskiem. Producent zapewnia, że polerowanie jest ręczne, a wykonanie każdej obudowy zajmuje 5 dni. Drewno jest bejcowane niejednorodnie. Wygląda, jakby było przypalane w pobliżu krawędzi.
Podsumowując: są to chyba najładniejsze i najsolidniejsze monitory, jakie można kupić za mniej niż 2000 zł. Spojrzenie na gniazda to potwierdza: podwójne, wygodne i złocone zaciski przyjmują każdy rodzaj końcówek. Castle Knight 2 to kolumny dwudrożne. Wysokie tony odtwarza 25-mm kopułka, wykonana z jedwabiu. Napęd to wydajny magnes neodymowy, a cewka jest chłodzona przez kanał zapewniający cyrkulację powietrza. Nisko-średniotonowiec ma korektor fazy i membranę z celulozy, na którą napylono włókno węglowe. Głośnik ma średnicę 18 cm (producent podaje 15 cm), a więc jest całkiem spory. Jakość przetworników oraz elementów zwrotnicy nie budzi zastrzeżeń. Znów – w tej cenie są ponad standardem (kondensatory foliowe i dwie cewki: powietrzna dla kopułki i rdzeniowa dolnoprzepustowa).
Monitory mają przyjazne parametry: 90 dB skuteczności i nominalną impedancję 8 omów. To zapewnia wysoką kompatybilność i niewygórowane wymagania wobec wzmacniaczy. W teście Knighty 2 pracowały z dwoma wzmacniaczami: McIntoshem MA7000 i Creekiem Evo 50 A. Niedawno miałem do czynienia ze znacznie wyższym i droższym modelem Castle’a – podłogowymi Howardami. Nie byłem nimi zachwycony. Natomiast Knighty 2 to zupełnie inna bajka. Może zabrzmi to okrutnie i dla wielu nieprawdopodobnie, ale gdybym miał wybierać na podstawie tego, co usłyszałem, zostawiłbym w domu miniaturki za mniej niż 2000 zł! Takie „starcia” wydają się pozbawione sensu, ale nie zawsze. Liczy się przecież zadowolenie posiadacza i to, czy głośniki po prostu mu się podobają. A Knighty podobają mi się bardzo i w moich oczach stanowią jedną z najlepszych propozycji dla osób nie zarabiających zbyt wiele.
Małe Castle to godny partner nawet dla elektroniki klasy wspomnianego Creeka, a uwierzcie, że to komplement. I sprawdzą się nawet w pokojach lekko ponad 20 m². W mniejszych będzie jeszcze lepiej. A najlepiej na podstawkach. Castle proponuje własne, przecudnej urody, za 590 zł – także świetna cena. Dźwięk Knightów 2 jest soczysty, nasycony i wyraźny. Postawiono w nim na czytelność i przejrzystość. Wysokich tonów jest dużo, ale to góra dźwięczna i dobrej próby. Jedwabna kopułka buduje bogatą i pozbawioną wyostrzeń warstwę nagrania, a do tego sugestywnie pokazuje alikwoty. Głosy są czytelne, a szarpnięcia strun – energiczne. Pod względem czystości wysokich tonów te maluchy mogą wygrać z wieloma podłogówkami. Średnica jest na modłę brytyjską – lekko ocieplona i delikatnie wypchnięta do przodu. Na uwagę zasługuje jej scalenie ze skrajami pasma. Castle nie tworzą lampowej atmosfery; stosują tylko pewien zabieg – minimalnie eksponują dolny zakresu centrum pasma, co większości nagrań wychodzi na dobre. Daje też, tak lubiane przez wiele osób, wrażenie mięsistości. Sprawdza się to w muzyce wokalnej, kameralistyce oraz skąpo zaaranżowanym jazzie. Odnosimy wrażenie, że źródła dźwięku są większe i bardziej obecne w pokoju. Castle połączył czytelną, dźwięczną górę z ocieploną, dociążoną średnicą. Poprawiło to przejrzystość, jednak bez odchylenia od neutralności. To wielka zaleta, a dźwięk został skrojony tak, że spodoba się większości odbiorców.
Do tego dochodzi bas. Nie należy się spodziewać cudów, bo to małe skrzynki, ale 18-cm głośnik ma spore możliwości. Dzięki niemu dół jest taki, jak trzeba: wystarczający do większości nagrań. Dynamika potrafi zaskoczyć, bo pogląd, że można ją uzyskać tylko z dużych skrzynek, jest mylący. Wielokrotnie wybierałem monitory właśnie dlatego, że bardziej sugestywnie pokazują kontrasty, a obciążenie dużą kubaturą obudowy daje tylko więcej decybeli. Tymczasem to, czy muzykę odbierzemy jako żywą i energiczną, zależy właśnie od różnicowania poziomów i szybkości odpowiedzi na impuls. Castle radzą sobie, jak na dobry monitor, nieźle. Jak na monitor za 1700 zł – doskonale! Dopiero w składach symfonicznych albo takich wygibasach jak Dream Theater zaczynamy odczuwać, że przydałoby się więcej swobody i przy wysokich poziomach głośności faktura zaczyna się zamazywać. Nikt jednak nie stara się wycisnąć 200 km/h z Fiata Punto. Cena i gabaryty stwarzają pewne ograniczenia, ale Knighty 2 prezentują zalety monitora z wyższej półki – przejrzystość, czytelność, a jednocześnie ciepło i humanitarne podejście do muzyki. Są jednym z najlepszych wyborów w tej cenie.
A ten fornir i jakość wykonania to już zupełna jazda. Kiedy dostałem Knighty 2 do testu, pomyślałem, że dystrybutor podał mi w tabelce cenę za sztukę. Nawet wtedy byłby to niezły wybór.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 06/2014
Castle Knight 2
Przeczytaj także