27.11.2018
min czytania
Udostępnij
Porządne skrzynki i przetworniki to jedno. Drugie to przywiązanie do brzmienia. Efektownego i energicznego, a więc takiego, które przypadnie do gustu fanom rocka. A tych jest przecież więcej niż miłośników klasyki czy jazzu. W czym zatem problem? Jakoś się tak złożyło, że niemieccy producenci hi-fi mają w naszym kraju pod górkę. Polacy od początku faworyzowali sprzęt z Wielkiej Brytanii, USA, Japonii, a jeżeli z Europy, to przeważnie z Danii i Włoch. Canton zawsze był kojarzony z niedrogimi konstrukcjami. Oferował, co prawda, produkty z wysokiej półki, ale klienci chętniej wybierali tańsze modele. Nic w tym dziwnego, bo są warte zainteresowania, zwłaszcza gdy je porównać z konkurencją w zbliżonej cenie. Chociażby w tym teście: to najtańsza opcja, a spójrzcie na jakość komponentów i skrzynek.
GLE to krótka seria, zaprojektowana jako system 5.0. Znalazły się w niej dwie podłogówki (większa występuje również w wersji aktywnej, z dekoderami DTS, Dolby Digital i subwooferem), dwa monitory, głośnik centralny i trzy głośniki do zawieszenia na ścianie. Do wyceny producent podszedł oryginalnie. Zarówno w przypadku podłogówek, jak i monitorów, różnica pomiędzy większym i mniejszym modelem jest kosmetyczna.
O wyborze decyduje nie portfel, a warunki akustyczne pomieszczenia odsłuchowego. Monitory 426.2 mają 16-cm głośnik basowy i mniejsze od 436.2 skrzynki, a para jest tańsza tylko o 200 zł. Opisywane 436.2 to układ dwudrożny. Oba przetworniki to projekt i produkcja Cantona. Niskie tony i średnicę pokrywa 18-cm aluminiowy stożek bez korektora fazy czy nakładki przeciwpyłowej. Membranę zawieszono na dość sztywnym resorze z dwiema fałdami. Kosz wykonano z poliwęglanu. Do napędu wykorzystano solidny magnes. Wysokotonową kopułkę ze stopu aluminium i manganu napędza cewkachłodzona ferrofluidem.
Obudowy sklejono z cienkiej płyty MDF. Tylko na froncie dołożono drugą warstwę, co razem dało 22 mm. Zwrotnica dzieli pasmo przy 3 kHz i składa się tylko z dwóch cewek i trzech kondensatorów. Montuje się ją z tyłu, w okolicy gniazd. Pojedynczych, złoconych i zalanych plastikiem, który zabezpiecza przed przypadkowym zwarciem końcówek kabli. Bas-refleks wyprowadzono do tyłu. Maskownice trzymają bolce, wpuszczane w dziurki w koronach koszy – identyczne rozwiązanie zastosowało DALI.
Podstawowe wykończenia to winyl malowany matowym lakierem na czarno i biało. Jest także wersja imitująca egzotyczne drewno makassar. Podobno seria w tym wykończeniu to najlepiej sprzedające się budżetowe głośniki w Europie. Do monitorów Canton opracował własne podstawki – dwa modele, za 800 i 1200 zł/para. Zainteresujcie się nimi, nawet jeżeli wybierzecie głośniki i innej firmy.
Zestaw Cantona budzi sympatię od pierwszego dźwięku. Jeżeli sprzedawca zaprezentuje płytę audiofilską, możecie wpaść w zachwyt. No, trochę przesadzam, ale trzeba przyznać, że dźwięk jest zdrowy, nieprzekombinowany i proporcjonalny. W przypadku tanich monitorów to naprawdę dużo i tylko na takiej bazie można budować brzmienie, z którym będziemy chcieli zostać dłużej. O pełnej neutralności nie można mówić, bo takie zjawisko nie występuje w tym segmencie cenowym. Słychać, że podkreślono górę. Perkusjonalia czy sybilanty potrafią wyskoczyć naprzód. Upraszczając, Canton lubi czasem syknąć i cyknąć, ale nie robi tego nagminnie i nie rozjaśnia realizacji. Dla osób szukających miękkości i lampowego ciepła to niespecjalna zachęta. Z drugiej strony, dźwięk jest przejrzysty i szczegółowy. Wolę to niż zamazanie faktury.
Dla równowagi, głośnik basowy zaskakuje wydajnością. Może nie schodzi zbyt nisko, ale potrafi miło zamruczeć, a nawet stworzyć wrażenie sporego ciśnienia. Nie jest mistrzem kontroli. Nie zawsze nadąży za szybkimi przebiegami, ale to już wynika z zaplanowanego charakteru dołu. Jest miękki, dość sprężysty, a spowolnienie dodaje mu potęgi. Konstruktor starał się uzyskać dużo z małego głośnika w małej skrzynce, ale zachował umiar.
W pewnym sensie Cantony przypominają Cabasse. Też słychać lekki kontur, ale średnica nie została aż tak cofnięta. To jedynie efekt mający poprawić przejrzystość i rozmiary sceny. Przez to Cantony są bardziej uniwersalne od Cabasse. Można na nich posłuchać akustycznego jazzu, fortepianu, wokali, a nawet symfoniki. Preferują pop okraszony elektroniką, ale barwa instrumentów jest zbliżona do oryginału. Nie można mówić o złudzeniu obecności na koncercie, bo jednak czuć matowy nalot, ale nie w stopniu, który by zniechęcał do płyt z klasyką. Jest przyzwoicie, na trójkę z plusem, co w połączeniu z piątką z minusem za pop daje dobrą średnią.
Reszta cech prezentuje wyrównany, satysfakcjonujący poziom. W niewielkich składach scena jest wystarczająco obszerna, z poprawnie zbudowaną głębią. Dźwięk się spłaszcza dopiero w bardziej skomplikowanym materiale: symfonice czy muzyce operowej. Czyli dostajemy to, czego moglibyśmy się spodziewać za 2000 zł z ogonkiem. Podobnie dynamika – okazuje się wystarczająca w większości repertuaru. Pary zabraknie w orkiestrowym tutti i muzyce organowej.
I znowu, to typowe dla niedrogich małych skrzynek. Szczerze mówiąc, bardziej bym się obawiał, gdybym zobaczył przed sobą ścianę dźwięku. Uwagę zwraca dobrze zbudowany pierwszy plan i wysunięte do przodu wokale. Razem z dobrze zbudowaną głębią daje to ciekawy efekt powiększenia sceny. W Cantonach najbardziej podobały mi się gitary akustyczne. I to zarówno te w piosenkach Cata Stevensa, jak i w rękach klasycznych mistrzów.
W tabelce czwórki od góry do dołu. Oznacza to po prostu bezpieczny zakup. A w dalszej perspektywie – brak przykrych niespodzianek.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 09/2018
Canton GLE 436.2
Przeczytaj także