27.10.2023
min czytania
Udostępnij
Katalog fińskiej firmy obejmuje dwie główne linie: podstawową Helium i wyższą Argon, a do tego referencyjne podłogówki Krypton. Seria Argon zawiera głośnik centralny, dwa modele wolnostojące i trzy monitory, z których najmniejszy – Argon 0 – oznaczono jako „desktop”. W najtańszej Helium również znajdzie się głośnik na biurko. Oba są pasywne. Co ciekawe, tak samo wygląda profesjonalna odnoga katalogu, w której konstrukcje również są pasywne. Takie w studiach spotyka się rzadko. Zapewne dlatego Apmhion oferuje także dwie końcówki mocy. Do zastosowań pro przewidziano jeszcze dwa pasywne subwoofery, z przeznaczonymi do nich zewnętrznymi wzmacniaczami. Nie spotkałem jeszcze podobnej instalacji, a widziałem sporo reżyserek. We wszystkich modelach efektywność reprodukcji basu poprawiają membrany bierne, montowane z tyłu obudowy, za stożkiem nisko-średniotonowym. Przetwornik z przodu zabezpiecza metalowa maskownica. Głośniki Amphiona są produkowane od „a” do „z” w Finlandii. Wzmacniacze są tam montowane.
Argony są układem dwudrożnym. Pasmo powyżej 1600 Hz pokrywa 25-mm tytanowa kopułka w szerokim falowodzie, tzw. rozpraszaczu. W tym przypadku nie chodzi bowiem o poprawę skuteczności, lecz o zapewnienie szerokiej propagacji fal i równie dobrego dźwięku w każdym miejscu pokoju. Spektakularny efekt pod tym względem osiągnięto na przykład z JBL-ami z serii HDI. W LS-ach osie głośników zbliżono tak, że obwody wyfrezowanych na froncie wnęk niemal się stykają. Taka praktyka ma naśladować punktowe źródło dźwięku i przy okazji poprawiać ostrość lokalizacji.
Argony cechuje niemal przemawiająca do podświadomości proporcjonalność, połączona z prostotą formy. Nawet na kolumny w matowym czarnym wykończeniu patrzymy z przyjemnością, choć w tym kolorze skrzynki właściwie niczym się nie wyróżniają. Jest też kolor biały, z białym falowodem i maskownicą albo z tymi elementami w czerni. Można też wybrać maskownicę: czerwoną, zieloną, niebieską i kilka innych, a także dokupić je osobno. Wersja w fornirze orzechowym według mnie najskuteczniej pokazuje piękno Argonów. Mimo że wymaga dopłaty 800 zł, zrobiłbym to bez wahania. Miałem nadzieję, że właśnie takie przyjadą do testu. Zależało mi na tym, by je postawić w pokoju i obejrzeć z bliska, a tu, masz ci los, przyszły czarne.
Prostopadłościany o ostrych krawędziach stoją na postumentach wyposażonych w regulowane kolce. W stolarce rewelacji nie widać, ale też nie ma się do czego przyczepić. Za to takich gniazd w życiu nie widziałem. Dwie dziurki na banany otaczają plastikowe tuleje o długości około 3 cm, co na dobrą sprawę uniemożliwia zastosowanie jakichkolwiek łamanych konektorów. W grę wchodzą tylko szpikulce wystające z kabla na wprost. Ale spokojnie, w tulei na dole jest też szpara, w którą wchodzą widełki albo gołe kable. Tych drugich nie brałbym jednak pod uwagę, bo nie mamy kontroli nad ułożeniem żyłek. Jedne i drugie dociska się gwintowanym „korkiem”. Oceniać tego rozwiązania nie zamierzam, bo działa, a widełki podłącza się łatwo – trzeba tylko wiedzieć gdzie. Poza tym zwarcie końcówek jest fizycznie niemożliwe. Producent oferuje własne kable z pasującymi końcówkami. Rozważyłbym zakup tych przewodów, bo to te same, których użyto do realizacji połączeń wewnątrz kolumn. Są srebrzone i wystarczająco grube. Taka konsekwencja w transmisji sygnału może się podobać.
Argony 3SL pracowały w systemie złożonym z odtwarzacza C.E.C. CD5 i wzmacniacza McIntosh MA12000. Przewody HCI/HCS/Nagomi pochodziły z katalogu Hijiri. Prąd oczyszczał filtr Ansae Power Tower. Elektronika rozgościła się na stoliku Base 6, a kolumny stanęły na granitowych postumentach, w standardowej odległości od ścian. Na próbę dosunąłem je do tylnej na 10 cm. Szaleństwo, ale faktycznie katastrofy nie było. Brawa dla Finów za realizację obietnic. Skuteczność 85 dB podsuwa na myśl mocne tranzystory, mimo że 8-omowa impedancja obiecuje dobrą kompatybilność. Moc zalecana do wysterowania Argonów mieści się w przedziale 50-150 W. Dolna wartość teoretycznie pozwala sięgnąć po dowolny wzmacniacz hi-fi. To jednak pół prawdy, ponieważ małe podłogówki wciągają waty niczym gąbka. Jeżeli więc mają grać, a nie plumkać, to lepiej się trzymać górnego limitu.
A teraz ciekawostka. Wzmacniacze McIntosha są wyposażone w autoformery, czyli transformatory wyjściowe, które dopasowują impedancję wzmacniacza do kolumn w trzech pozycjach: 2, 4 i 8 omów. Przeoczyłem to, zostawiłem 4 omy i usłyszałem dźwięk oddalony, jakbym stanął kilkadziesiąt metrów od sceny. Pasmo zwęziło się do średnicy. Brakowało góry, a bas brzmiał tak, jakby ktoś stukał wałkiem do ciasta w karton. Właściwe połączenie do 8-omów w dużym stopniu przywróciło skraje pasma i przysunęło scenę. Słyszałem już różnice pomiędzy odczepami, ale tak kolosalnej – nigdy.
Skoro Amphion podkreśla profesjonalne konotacje, warto zacząć od muzyki akustycznej. Najważniejsza wydaje się spójność: Argony 3LS brzmią jak głośnik szerokopasmowy. Ale nie z lat 60. XX wieku, z chorobą telefoniczną, tylko spójnie i z charakterystyczną „maślaną” gładkością. Scena jest lekko oddalona, a głębia – podkreślona. W aspekcie budowania obszernego obrazu stereo Argony okazują się ponadprzeciętne. Łączą wypełnienie dużego obszaru z lekkością i powietrzem. Lekkość odnosi się także do barwy. Ostatnio słyszałem kilka udanych konstrukcji, które dociążały średnicę i powiększały źródła pozorne. Podkreślały realizm, dodając masy i powagi. Tu jest odwrotnie, ale nie da się powiedzieć, że źródła zostały odchudzone czy osuszone. Przeciwnie, zachowują wspomnianą „maślaność”, kremowość i gładkość, ale mniejszą gęstość. Trochę tak, jakby panowała słabsza grawitacja i unosiły się w powietrzu. Amphion nie idzie w stronę realizmu. Bliżej mu do snu, w którym wszystko jest niby namacalne, ale nie pozwala się dotknąć. Scena jest większa niż w rzeczywistości, bo podkreślono w niej pogłos, co też może dawać poczucie, że weszliśmy w film. Wysokie tony są szybkie. To zasługa falowodu, który jednak nadaje górze odrobinę kolorytu tuby. Następuje uśrednienie barw i przesunięcie w stronę szybkiej i lotnej precyzji. Zabarwienie dostrzegam także w basie. Wysoki jest jak najbardziej prawidłowy; kontrabasy może nie porażają głębią, ale pasują do reszty i zachowują proporcje. Niższy, zwłaszcza kiedy ma energicznie uderzyć, rozpływa się w pogłosie. Przez to bęben wielki w pianach nie serwuje energetycznych pigułek, ale powiększone, lekko huczące tło. To jednak wynik dopalenia przestrzeni i jej przeniesienia w wymiar niemalże kosmiczny. Wraz z nią pojawia się głęboki oddech – w próżni niemożliwy, ale przecież sen ma swoje prawa. Paradoksalnie, dynamika w wyższym zakresie okazuje się już całkiem realistyczna i nawet zaskakująca, a wspomniany bęben uderza bardziej zdecydowanie, o ile gra forte. W świetle powyższego spotkanie z nagraniami Dream Theater kompletnie mnie zaskoczyło. Tym razem muzykę dociążył bas – powiększony, mocny, z całkiem niezłą głębią. Na pewno przeciągnięty, ubrany w formę masywnych fal, a nie szybkich impulsów. Muzyka nabrała rozmiarów ściany dźwięku, ale nie dzięki masywności, lecz przestrzeni. Ta zbudowała atmosferę trochę nierealnego, ale wciągającego koncertu. Pogłos zamazywał z lekka kontury, a górze przydałyby się większe zróżnicowanie i dźwięczność. Pokazywała za to kontrastującą z niższymi zakresami precyzję. W tej muzyce zdecydowanie należy wybrać pozycję „+1”. Amphionom służą mniejsze składy. Uwalniają je od pracy nad przekazaniem natłoku informacji i ich uporządkowaniem. Powiększona przestrzeń i przedłużony pogłos budują balladową atmosferę, ale instrumenty już na siebie nie nachodzą. Wybrzmienia podkreślają płynność narracji, dodając romantyczną otoczkę. Zaskakuje kontrast miękkiego, leniwego basu z szybką, precyzyjną górą. Na tle głębokich niskich tonów wydaje się osuszona, ale wiele zależy od nagrania i naszej uwagi. Kiedy się wsłuchamy, dochodzimy do wniosku, że wszystko jest w porządku i to tylko efekt zestawienia ze sobą obu skrajów. Gdyby dół był szybszy i twardszy, a pogłos w średnicy mniejszy, to w ogóle byśmy tego nie zauważyli, chwaląc jej detaliczność i tempo. Muzyka elektroniczna płynie rozległymi płaszczyznami. Barwny sen trwa i nie chcemy się budzić. Głośniki otacza przestrzeń, a mrowie dźwięków fruwa w hektarach czystego powietrza. Oczy same się zamykają. Szkoda je otwierać i patrzeć na kolejny taki sam wtorek. Argony zmieniają się jak kameleon w zależności od towarzyszącej im elektroniki. Z każdym gatunkiem muzyki także okazują się inne. Niezmienne pozostają obszerna przestrzeń i spójność barwy. Maciej Stryjecki
Obok zacisków głośnikowych zamontowano mały przełącznik, którym można regulować natężenie wysokich tonów: 0 lub +1 dB. Przy „0” było fatalnie – grało matowo i płasko. Przy „+1” kolumny ożyły. Gdyby różnica dotyczyła równowagi tonalnej czy barwy instrumentów, byłoby to normalne. Odnoszę jednak wrażenie, że zmienia się o wiele więcej. Makowi góry nie brakuje, a jeden decybel powinien wnosić niewiele. Tymczasem różnica okazuje się krytyczna, jakbym słuchał dwóch różnych głośników. Czy ten sam efekt powtórzy się w innej konfiguracji – nie wiem. Może i kolumny są odporne na akustykę pomieszczenia i ustawienie, za to tak wrażliwe na elektronikę, że zaznaczę coś, co wcześniej przez myśl by mi nie przeszło: nie biorę odpowiedzialności za to, co przeczytacie poniżej, ponieważ u Was może się nie sprawdzić. Co więcej, wasze obserwacje mogą się nawet okazać odwrotne.Kopułka.
Wrażenia odsłuchowe
Falowód.
Dziwaczne gniazda i magiczny pstryczek.
Najładniejsza wersja.
Prostota i symetria.
Konkluzja
Hi-Fi i Muzyka 09/2023
Amphion Argon 3LS
Przeczytaj także