
17.09.2012
min czytania
Udostępnij
Jeszcze nie wiedziałem, jak wyglądają same kable, ale czując w ręku kilka kilogramów, pomyślałem, że flagowiec nie będzie już tak dyskretny. A co za tym idzie – nie będzie można powiedzieć małżonce czegoś w stylu: „kochanie, popatrz, jakie kable kupiłem w promocji za 100 zł”. Do stosunkowo cienkich, czarnych przewodów Amerykanie przyczepili elegancko obrobione metalowe puszki z wygrawerowaną nazwą modelu. Nie są to filtry, nie kryją żadnej opatentowanej technologii. Najwyraźniej metalowe klocki zakrywają tylko miejsce, w którym przewód się rozwidla. Efekt wizualny może się podobać, ale takie ciężarki okazują się wyjątkowo niepraktyczne. Widełki trzeba przykręcić tak mocno, że zacząłem się zastanawiać, czy mniej solidne terminale we wzmacniaczach wytrzymają taki moment skręcający. „Wubety” w ECI-5 są przymocowane do grubej płyty stalowej, więc chwyciłem ściereczkę i kręciłem, aż zabolały mnie palce. Nie obawiałem się nawet zwarcia. Wzmacniacz pewnie by to wytrzymał, ale gdyby metalowa puszka uderzyła w szklaną półkę stolika albo stojący niżej odtwarzacz, nie byłoby wesoło.
Od strony technicznej wiadomo tylko, że przewodniki wykonano z czystego srebra i ułożono zgodnie z firmową geometrią B3. Podobno nie przypomina ona niczego stosowanego w innych kablach.
Różnice między Ibisem a tańszym modelem są niewielkie, ale ważne. Po wpięciu flagowca Zu Audio dało się odczuć delikatną poprawę w niemal każdym aspekcie brzmienia. Odrobinę lepsza dynamika, bardziej trójwymiarowa i precyzyjna przestrzeń, nieco szybszy bas, a przede wszystkim – ładniej wykończona góra. Ogólny charakter prezentacji się nie zmienił, ale dzięki wielu drobnym poprawkom Ibis wchodzi na wyższy poziom. Gdyby tak jeszcze udało mu się zdjąć te metalowe obciążniki, byłby bardziej praktyczny i nie rzucałby się w oczy.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 02/2010
Zu Audio Ibis
Przeczytaj także