
29.05.2015
min czytania
Udostępnij
Tańszy jest żywą ilustracją powiedzenia „pozory mylą”. Pod względem wizualnym lokuje się gdzieś w przedziale 100-150 zł i prezentuje się mniej okazale niż np. Bridge Elite. Otoczony białą koszulką, średnicą i wyglądem jest zbliżony do koncentrycznego przewodu antenowego i tylko strzałki oznaczające kierunkowości wskazują, że coś więcej jest na rzeczy. Owo „coś więcej”, to wiązka przewodów sygnałowych ze srebrzonej miedzi z dodatkowym kanałem ethernetowym. Wtyczkę odlano z miedzi, a następnie posrebrzono i powleczono złotem.
Choć Chord jest tylko ciut droższy od poprzedników, w obrazie nastąpiła istotna zmiana jakościowa. Wzrosła plastyczność i namacalność przedmiotów. Wszelkie materiały, od papieru, przez drewno, po tkaniny zyskały wypukłą fakturę. Angielski przewód wyostrzył kontury i wydobył detale z tła, co zaowocowało poprawą płynności i spójności ruchu.
Największa zmiana zaszła w palecie barw. Powiedzieć, że są soczyste, to nie powiedzieć nic. Różnica pomiędzy kolorami z Chordem a tymi z najtańszym kablem była taka, jak pomiędzy obrazem malowanym farbami olejnymi a szkolnymi plakatówkami. Na szczęście Chordowi udało się uniknąć cukierkowości, czego się obawiałem po pierwszych scenach.
Co ciekawe, powyższe wrażenia nie biły w oczy natychmiast po wpięciu kabla w system. Odkrywałem je wraz z upływem czasu. Bezpośrednie porównania ze zwykłym przewodem przy szybkim przełączaniu wejść może i nie wypadały efektownie, ale ile naprawdę wnosił Chord, doceniłem po kilkudziesięciu minutach, gdy kontrolnie wróciłem do zwykłego drucika. W porównaniu z anglikiem była kompletna klapa. Chord Advance to bez wątpienia kabel z gatunku efektywnych, nie efekciarskich.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 01/2014
Chord Electronics HDMI Advance
Przeczytaj także