11.07.2012
min czytania
Udostępnij
Jeżeli tylko istnieje możliwość wprowadzenia ulepszeń, tak właśnie się dzieje. Zmieniają się koszulki, ozdobne tulejki albo opakowania, a czasami modyfikacjom poddawana jest wewnętrzna budowa kabli. Tak właśnie było z najnowszą wersją Monolitha. Kształt i geometrię przewodników zmieniono do tego stopnia, że pojemność łączówki spadła dwukrotnie.
Jednocześnie udało się zachować większość jej dotychczasowych zalet. Przewodnikiem jest cienka srebrna taśma w izolacji powietrznej. Aby materiał miał równomierną strukturę, obróbka odbywa się w jednym kierunku. Taśmy biegną równolegle do siebie. Całość chroni izolacja antystatyczna z zewnętrzną siateczką zabezpieczającą przed uszkodzeniami mechanicznymi. Strzałki informujące o kierunkowości wkomponowano w nazwę modelu wyfrezowaną na ozdobnych tulejkach z metalu. Do wyboru mamy wtyki srebrzone lub wykonane z rodowanej miedzi berylowej (dopłata 100 zł). Co ciekawe, cena tego modelu w ciągu siedmiu lat wzrosła zaledwie o 200 zł, mimo inflacji i zwyżki ceny surowca.
Charakter brzmienia Monolitha jest bardzo bliski temu, co proponuje Geo. Różnica w jakości jest w tym przypadku adekwatna do różnicy w cenie. Zmiany nie polegają jednak na większej ilości szczegółów wydobywanych z nagrań, ale na szlachetności brzmienia. Monolith to bardzo podobna, niewymuszona czystość połączona z jeszcze większym opanowaniem i dojrzałością. Jest w jego dźwięku pierwiastek magii i coś, co budzi skojarzenia ze sprzętem Electrocompanieta. Muzyka płynie, a Monolith pozwala się w nią coraz głębiej zanurzać, bez obaw, że coś nam umknie. Gdy test dobiegł końca i miałem jeszcze kilka dni dla siebie, słuchałem właśnie jego.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 7-8/2012
Albedo Monolith
Przeczytaj także