
01.05.2025
min czytania
Udostępnij
Schemat był tak sztywny, że nikt nawet nie próbował myśleć o zmianach. Co najwyżej na święta „Bolka i Lolka” z „Reksiem” zastępował Disney, chociaż zdarzały się rodzynki, jak „Miś Jogi” czy genialni „Jaskiniowcy”. Pod ten „harmonogram projekcji” ludzie układali sobie życie. Ba, repertuar szklanego ekranu kształtował styl i rytm codzienności. Sprawa poważna, a jeśli ktoś zaprzecza, to niech sobie przypomni, jak wesoło się zrobiło pewnego razu w grudniu. Wystarczył brak „Teleranka”, choć historycy wskazują inne przyczyny. Dla mnie ta była najbardziej widoczna.
Co niektórzy pamiętają „Niewolnicę Isaurę” lub „Szoguna”, a wszyscy –„Kapitana Klossa”. Do dziś świetnie się go ogląda, w odróżnieniu od nudnych jak flaki z olejem „Czterech pancernych”. To też charakterystyczny format dla pudełka z oknem: chcesz wiedzieć, co dalej, zaczekaj tydzień. Jedni mówią, że to hartowało ducha. Inni doszukiwali się podstępu, wskazując na przywiązanie do szklanego ekranu. Może dlatego mamy dziś więcej seriali niż pełnometrażowych filmów. Odbiorca pozostaje uwięziony, choć teraz przez dziesięć godzin ciągiem. Pojawia się jednak zasadnicza różnica: jeżeli kiedyś nie przyspawałeś tyłka do kanapy w czwartek o 20:00, to przegapiłeś odcinek i co najwyżej ktoś mógł ci opowiedzieć, co się działo. Dzisiaj wybierasz: pijesz małymi łykami albo zamawiasz long drinka. Zdecydowanie wolę tę drugą opcję, więc gdy platforma dawkuje odcinki, to czekam, aż się zbierze komplet.
Telewizji wyrosła zabójcza konkurencja – serwisy streamingowe. Odnoszę wrażenie, że to, co dostajemy obecnie, jest wstępem do formy doskonałej, którą widzę następująco: można obejrzeć każdy film i program, jaki kiedykolwiek powstał, żadne tam katalogi i zakładki pełne obrazków. Potrzeba tylko innego interfejsu wyszukiwarki. Z pomocą przyjdzie sztuczna inteligencja. Będzie pełniła rolę sprzedawcy w sklepie płytowym, paradoksalnie takiego z czasów czarno-białej telewizji. Kolega z redakcji pracował w najsłynniejszych placówkach w Polsce: przy Słupeckiej, a później przy Freta. Wśród klientów byli m.in. znawcy, łowcy i wokaliści. Ci ostatni zagajali tak: zna pan to – nanana, fralala, ti-dą, ti-dą? Po roku, dwóch praktyki nie trzeba było dodatkowych wyjaśnień. Krążek na ladę i do widzenia. Sztucznej inteligencji powiemy: taki stary film, co oni byli tam, no… robili takie tam, a ona miała te, no… Ciach, trzy trailery i mamy zbiega z pamięci. Świat zatoczy pętlę.
Czy wówczas telewizja nadal będzie potrzebna? Widząc podejście obecnych 20- i 30-latków, przypuszczam, że marny jej los. Ale i trudno się dziwić, bo się nie załapali na poprzednią erę. Rewolucja, jaka zaszła na przestrzeni życia 50- i więcej latków, jest głębsza niż różnica pomiędzy starożytnością a średniowieczem bądź barokiem a klasycyzmem. Realia lat 70.-80. XX wieku dla pierwszej grupy są nie do wyobrażenia. Wykształciła inny styl życia i inne wymagania. Oglądanie tego, co leci, bez możliwości wyboru, okazuje się nie do przyjęcia. Odbiorca chce mieć konkretny film lub program teraz. Nie będzie ani czekał, ani szukał po kanałach. Telewizje próbują się bronić, wprowadzając nowe funkcje, jak choćby możliwość oglądania od początku bieżącej pozycji czy cofnięcia się do wcześniejszych. To przydatne udogodnienie, w moim odczuciu dla tradycyjnych mediów z przyszłości niezbędne. Obecne, w aktualnym kształcie, mają coraz mniejsze szanse. Swoją drogą, mogą to świetnie obrazować zapowiedziane kontrole abonentów. Wyobraźcie sobie sytuację, w której listonosz, starszy pan, puka do drzwi 20-latka. Widzi telewizor, więc od razu sięga po bloczek: ma pan telewizor – płacimy. Na co młodzieniec: mam telewizor, ale nie mam telewizji. A później… Ileż z tego będzie zabawnych sytuacji, memów i rolek. Cóż, tak zwany „konflikt międzypokoleniowy” zawsze był natchnieniem dla twórców słowa i obrazu.
Mimo wszystko uważam, że telewizja ma przyszłość, tyle że w wyspecjalizowanej formie. Obronią się sport i kanały informacyjne, choć sieją propagandę. Ludzie narzekają, że prymitywną. Niewielu się jednak zastanawia, czy to aby sami ludzie nie stają się coraz bardziej prymitywni, a przekaz tylko się dostosowuje. Polecam obejrzeć „Dziennik telewizyjny” z czasów PRL-u. Środki techniczne, wiadomo, jak dzisiaj u biednego blogera. Ale zawartość? Jasne, że ma robić wodę z mózgu, ale sposób był o wiele bardziej wyrafinowany. A może znajdzie się formuła obiektywna z założenia?
Na pewno też da się wskazać inne specjalizacje. Moda już jest, ale mogą być psy, koty, stolarka czy satyra. W takich miejscach nawet reklama może budzić zainteresowanie, byle tak samo wyspecjalizowana, skierowana do konkretnej grupy odbiorców.
Telewizja ma jeszcze jeden walor – zwalnia z konieczności wyboru. Może nawet zaskakiwać, bo program układa człowiek, nie algorytm. Przy tym nie wymaga skupienia – sprawdza się jako tło, od czasu do czasu przyciągające uwagę. Przełamuje monotonię i nudę. Jeszcze lepiej robi to radio, choć teraz głownie w samochodzie. Ma jednak inny problem: zamyka się w schemacie, którego prawie nikt nie stara się przełamać. Puszczanie piosenek przedzielanych krótkimi gadkami to relikt przeszłości. W ogóle w radiu jest za dużo muzyki. Ja na przykład chciałbym stacji, które nie grają, a wyłącznie mówią. O czym? Niech myślą ich twórcy. Uważam przy tym, że tak jak przyszłością radia nie jest muzyka, tak dla telewizji nowej generacji ostatnim obiektem zainteresowania powinien być film.
Tak czy siak, pierwsze powinny odejść telewizje i radia dotąd uważane za „wielkie”. Wszystkie łączy jedno: są o wszystkim i jest w nich wszystko. A jak mawia ludowe przysłowie: co za dużo, to i świnia nie zje. Wszystko jedno, stara czy młoda, zwłaszcza gdy wokół coraz więcej przeróżnych restauracji.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 02/2025
Przeczytaj także