
29.03.2025
min czytania
Udostępnij
Kupić tanio każdy lubi. A wśród grających zabawek rozgląda się chętnie, bo to produkty wysokiej jakości. Producenci hi-endu zapewniają, że ich sprzęt działa tam i ówdzie przez 50 lat i dłużej. Nie kłamią, ale też trzeba zaznaczyć, że takie przebiegi dotyczą egzemplarzy zadbanych. A z tym bywa bardzo różnie. Ostatnio miałem okazję uciąć sobie pogawędkę z przedstawicielem McIntosha. Jak wiemy, sprzęt tej firmy jest długowieczny, bezawaryjny i zrobiony jak czołg. Co więcej, producent przechowuje części z czasów, gdy amerykańscy chłopcy z wojny wracali. Naprawia też starodawne radia i adaptery. Polski importer zajmuje w tej dziedzinie wiodącą pozycję na świecie. Dość powiedzieć, że wartość jego rocznego zamówienia na części do serwisu przekracza fakturę dystrybutora z Czech, tyle że na nowy sprzęt. Możecie się więc czuć bezpiecznie – komponenty na wymianę są dostępne. Istnieje jednak niepisana zasada, że pełny zakres „sympatii” dotyczy sprzętu zakupionego w Polsce. Tak naprawdę bowiem polski przedstawiciel nie ma obowiązku opieki nad klientami z Niemiec czy Włoch. A propos tych ostatnich, to przy kawie usłyszałem anegdotę, jak to ludzie kombinują i, mówiąc wprost, kłamią. Klient dostarcza do serwisu uszkodzony zestaw pre-power z lat 60. XX wieku i opowiada, jak to ojciec go kupił i zostawił w spadku; że sprzęt stoi w domu od zawsze, jest niczym członek rodziny. Tymczasem serwisant szybko się orientuje, że nabywca bynajmniej wzmacniacza nie odziedziczył, tylko kupił grata we Włoszech, w dodatku niedawno. Więcej, jest w stanie sprawdzić, kiedy ów grat ostatnio trafił do serwisu. Albo że nie trafił tam w ogóle. Obecny posiadacz był jednak tak podniecony okazją, że nie sprawdził ani tego, ani nawet czy sprzęt gra. Ale nie ma sprawy, w Polsce naprawią. Kondensatory z lat 60. trzymane w hermetycznej, suchej szufladzie muszą kosztować, a odpowiedników raczej nie ma.
Zwłaszcza że high-endowe wytwórnie faktycznie dobierają konkretne komponenty do konkretnych układów i cała ta selekcja to nie bajka. O ile przy zakupie nowego sprzętu takie postępowanie stanowi atut, o tyle po pół wieku może sprawić kłopot. Ale przecież nikt nie zakłada, że wzmacniacz będzie grał bezawaryjnie przez tyle lat. Powiecie: jak to? Ktoś nas robi w konia? Bynajmniej, ale kiedy się kupuje vintage z pięcioma krzyżykami na karku, to warto wiedzieć cokolwiek o elektronice. Nie istnieją bowiem elementy, które dają gwarancję pracy przez 50 lat. Kondensatory wysychają, lampy się przepalają, przełączniki zużywają, a guma parcieje. Trzeba więc czasem coś wymienić, żeby wzmacniacz znowu grał. Czy będzie grał tak samo? Niekoniecznie, bo parametry nowego elementu ze starych zapasów będą inne, niż tego, który długo pracował. Czy lepiej? Niewykluczone, ale może się również okazać, że wymiana jednego komponentu spowoduje, że padnie co innego, bo nie wytrzyma, nazwijmy to, dawki energii od świeżego kolegi z układu. Można też mieć pecha i doświadczyć reakcji kaskadowej, co będzie się wiązało z koniecznością powrotu do serwisu za miesiąc, a później kolejny. Dobry technik od razu powie, że warto zmienić to, tamto i owamto, ale klient – słysząc cenę – rzadko się decyduje na kompleksową renowację. Niestety, wiążą się z tym różne przykre sytuacje.
Ludzie są ludźmi, więc potrafią nawrzucać komuś, kto chce dla nich dobrze. Przecież kupili McIntosha i weszli do elity, a skoro tak, to należy im się arystokratyczna oprawa i odprawa. Zdarza się nawet, że posiadacz zabytkowego aparatu, kupionego za półtora tysiąca euro przez internet, domaga się wydania urządzenia zastępczego. Ale McIntosh to McIntosh, więc producent i importer starają się pielęgnować wizerunek. Pomagają zatem, jak mogą. Czasem jednak pomóc naprawdę trudno, zwłaszcza jeśli ktoś wspomniany aparat wcześniej próbował naprawiać. Bo nawet kiedy podjął się tego dobry serwisant, ale nie dysponował fabryczną dokumentacją, to nierzadko kombinował i zgadywał, co wstawić. Tu przyciął, tam załatał i jakiś czas działało. Takich egzemplarzy trafia do naprawy sporo, zwłaszcza mocno wiekowych lub z niższych obszarów cennika. Skupiliśmy się na McIntoshu, ale to tylko przykład; część cenionych w branży firm prowadzi podobną politykę. Są urządzenia, które wytrzymują pracę przez dekady. Wynika to z wysokiej jakości komponentów i materiałów, dopracowanego projektu oraz starannego wykonania. A skoro o jakości mowa, to wiadomo, że ta musi kosztować. Zużywa się wszystko, a dziś już bardzo rzadko produkuje się przedmioty obliczone na dziesięciolecia. Akurat high-endowe zabawki są pod tym względem wyjątkowe, ale i tak część podzespołów się zużywa niejako ze swej natury, jak choćby mechanizmy CD. A to już prawdziwa pułapka, bo wielu modeli obecnie się nie produkuje, a te zachomikowane zyskują na wartości. Czy zatem warto się nimi interesować? Pewnie, że warto. Tak samo jak jeździć starym bentleyem, bo to i szyk, i prawdziwa podróż w czasie. Sprzęt sprzed lat potrafi pięknie grać i starzeć się niczym Halle Berry. Jest też ponoć, a przynajmniej krążą takie plotki, dla ludzi z klasą. O tym również warto pamiętać.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 02/2025
Przeczytaj także