
27.03.2025
min czytania
Udostępnij
Równie duże zróżnicowanie występuje pod względem gęstości zaludnienia. Choć USA mierzą ze wschodu na zachód 2700 km, to ponad 80 procent ludności mieszka na Wschodnim Wybrzeżu. Pomijając metropolie, gdzie jest jeszcze ciaśniej, średnia gęstość zaludnienia waha się tam od 150 do 250 osób na kilometr kwadratowy.
Jest jednak na wschodzie USA miejsce, które znacznie odbiega od tego obrazu. Mowa o stanie Maine, najbardziej wysuniętym na północny wschód skrawku kraju. Jego powierzchnię, równą jednej trzeciej Polski, w 80 procentach porastają lasy. Na pozostałych obszarach, wolnych od licznych jezior, mieszka niespełna półtora miliona ludzi, czyli mniej niż w Warszawie. Największe miasto liczy raptem 70 tysięcy mieszkańców, a stolica stanu, Augusta, jest typową kilkunastotysięczną parterową mieściną, jakie można spotkać na rozległych równinach Środkowego Zachodu.
Jak łatwo się domyślić, w Maine nie ma wielkich ośrodków przemysłowych. Dominują rolnictwo, rybołówstwo, przemysł drzewny i stoczniowy oraz… produkcja wody butelkowanej. Bez zbytniej przesady można uznać, że Maine to takie amerykańskie Podlasie; zresztą liczba mieszkańców obu regionów jest podobna. I właśnie te sielskie okoliczności przyrody na swoją siedzibę wybrała firma Rockport Technologies – producent jednych z najdroższych i najbardziej zaawansowanych technicznie zestawów głośnikowych na świecie. W tym miejscu rodzi się pytanie: co on, u licha, robi w tej idyllicznej krainie na skraju cywilizacji? Wbrew pozorom, jest w tym głęboki sens. Jedni producenci lokują się na silnie zurbanizowanych terenach, dających dostęp do rozbudowanej infrastruktury. Inni wolą ośrodki akademickie z liczną wysoko wykwalifikowaną kadrą, natomiast twórca Rockporta, Andrew Payor, najbardziej w życiu ceni święty spokój. Biorąc pod uwagę fakt, że Maine jest najbezpieczniejszym stanem w USA, lepiej trafić nie mógł. Rozsiądźcie się zatem wygodnie, bo zabieramy Was w długą podróż za ocean.
Przyszły założyciel Rockporta z muzyką miał do czynienia praktycznie od dziecka. W jego domu bez przerwy rozbrzmiewały przeróżne dźwięki, dochodzące z wielkiej konsoli stojącej w salonie. Rodzice Andy’ego najchętniej słuchali klasyki nadawanej przez nowojorską stację WQXR. Ich syn wolał jednak bardziej współczesnych artystów.
W wieku 11 lat za uciułane kieszonkowe kupił od przyjaciela stary gramofon Garrarda. Drugim nabytkiem był album Cata Stevensa „Teaser and the Firecat”. Gdy po raz pierwszy Andy opuścił igłę na płytę, zadziałała magia. Jak sam się wyraził: „w momencie, gdy igła dotknęła rowka płyty, uległem oczarowaniu”. Po latach słuchania radia był zafascynowany tym, że może grać każdą muzykę, jaką tylko chce i kiedy zechce.
Przyszły założyciel Rockporta nie tylko chłonął dźwięki z płyt, ale też zadawał sobie kluczowe dla tej historii pytanie: jak to wszystko działa? W jaki sposób sygnał z płyty trafia do wkładki i dalej do wzmacniacza? Jak zostaje przetworzony na dźwięki? A gdy już zaczął drążyć temat, wsiąkł w niego bez reszty.
Jeszcze na studiach Andrew Payor zaczął majstrować przy głośnikach, ale brakowało mu wyraźnego impulsu do podjęcia decyzji dotyczącej przyszłości zawodowej. O wszystkim, jak zwykle, zdecydował przypadek. Na początku lat 80. XX wieku w jednym z magazynów poświęconych sprzętowi grającemu Andy zobaczył reklamę kolumn Polk Audio z Matthew Polkiem stojącym w białym fartuchu obok pokaźnych podłogówek. Ze słowami: „Skoro ten facet może to zrobić, to ja też” pokazał ją swojej żonie, Tracie. Jej reakcja była natychmiastowa: „Jasne!”.
Po uzyskaniu dyplomu inżyniera elektrotechnika, w skromnym domu na przedmieściach miasteczka Rockport w hrabstwie Knox, Andrew Payor w 1984 roku założył firmę o dumnej nazwie Payor Acoustics Inc.
Jego pierwszą konstrukcją były klasyczne minimonitory. Starannie wykonane głośniczki osobiście rozwoził po sklepach w Nowej Anglii, jednak nie zawsze spotykał się pozytywnym nastawieniem sprzedawców. Jeden z nich, pracownik sieciowego salonu RTV, dał mu dobrą radę: „To świetny projekt, ale nie ma u nas dla niego miejsca. Jest jednak ktoś, z kim musisz porozmawiać. To Karen Sumner z Transparent Audio”. Gwoli wyjaśnienia, firma Transparent Audio również mieści się w stanie Maine, w leżącym na południu miasteczku Saco.
Początkujący konstruktor zabrał więc głośniki do Transparenta, ale zanim Karen Sumner je podłączyła, zaproponowała, by posłuchał ich firmowego zestawu stereo. W tamtym czasie był to jeden z najnowocześniejszych systemów hi-fi. Składał się z gramofonu Goldmund Studio, elektroniki Electrocompanieta i pary dużych szwedzkich kolumn Respons Grand. Andy natychmiast zauważył, jak bardzo brzmienie to różniło się od wszystkiego, co słyszał do tej pory, a już na pewno od wszystkiego, co do tej pory zbudował. Gdy miejsce szwedzkich podłogówek zajęła konstrukcja Payora, czar prysł. Życzliwie nastawiona Sumner poddała je uprzejmej, acz konstruktywnej krytyce, a uzbrojony w cenne wskazówki Andrew wrócił do swego warsztatu. Gdy kilkanaście dni później wrócił do Saco z poprawioną wersją, współzałożycielka Transparenta była szczerze zdumiona postępami, które poczynił w tak krótkim czasie.
Wrażenie, jakie wywarł na niej Payor, zaprocentowało w niedalekiej przyszłości. Kilka miesięcy później szefowie Transparent Audio zaproponowali Andy’emu zbudowanie zestawów głośnikowych, które byłyby mniejszymi towarzyszami Respons Grand w firmowej sali odsłuchowej. Natychmiast podjął się tego zadania i wkrótce zaprezentował zupełnie nową konstrukcję, złożoną z dwóch odrębnych modułów. W pierwszym średnie i wysokie tony przetwarzały wstęgi Strathearna. Uzupełniały je subwoofery zbudowane na bazie przetworników Dynaudio.
Nowe kolumny Payor Acoustics tak bardzo spodobały się Karen i jej wspólnikom, że postanowili kontynuować współpracę z konstruktorem. Tym razem zaproponowali mu produkcję… gramofonów.
Warto wyjaśnić, że w latach 80. XX wieku szefowie Transparent Audio podpisali umowę z Williamem H. Firebaughem, założycielem Well Tempered Labs, w ramach której sprzedawali jego gramofony przez swoją sieć dealerską w Nowej Anglii. Urządzenia cieszyły się takim wzięciem, że nie nadążano z produkcją. Payor skontaktował się z Billem Firebaughem, a ten zlecił mu montaż z dostarczanych części 25 egzemplarzy tygodniowo. Współpraca Payora z Well Tempered Labs trwała przez następnych pięć lat. W tym czasie Andy poznał wszystkie tajniki budowy tych urządzeń. W pewnym momencie poczuł jednak, że pomimo stabilizacji finansowej jego kariera zawodowa utknęła w miejscu.
Mając do czynienia z wysokiej klasy urządzeniami i dokładnie analizując ich konstrukcję, zaczął dostrzegać drobne niedoskonałości. Kusiło go, by skorygować je na własną rękę, ale nie mógł tego zrobić bez zgody projektanta. Rozmowy z Well Tempered na temat ewentualnych ulepszeń nie przyniosły rezultatów, więc Andy z żalem pożegnał się z Firebaughem i postanowił pójść własną drogą. Targany frustracjami zamierzał udowodnić swoje racje i zbudować od podstaw gramofon, jakiego świat nie widział. Na ziszczenie tych śmiałych planów przyszło mu czekać aż do końca dekady.
Stare przysłowie pszczół mówi, że fortuna sprzyja odważnym. Jeśli tak, to Andrew Payor musiał się wykazać iście heroicznym męstwem, które doceniła grecka bogini Kloto, snująca nici ludzkiego żywota.
Mając przez lata do czynienia z jednymi z najlepszych gramofonów na rynku, Andy postanowił udoskonalić każdy ich detal tak, by powstał ideał. Nie chodziło mu bynajmniej o sklonowanie maszyny Billa Firebaugha, lecz o opracowanie od podstaw urządzenia wyznaczającego nowe standardy w każdym aspekcie: wzorniczym, mechanicznym i brzmieniowym. Krótko mówiąc, zamiarem Payora było zbudowanie gramofonu, na widok którego sam jego twórca zapałałby dzikim pożądaniem. Ta zasada produkowania „jak dla siebie” towarzyszy Rockportowi do dziś.
W 1990 roku, po niezliczonych testach, światło dzienne ujrzał debiutancki gramofon Andy’ego. Jednak zanim to się stało, firma zmieniła nazwę na obecną. Trzeba przyznać, że Rockport Technologies brzmi zdecydowanie poważniej.
Z tyłu domu konstruktora, w ramach przygotowań do rozpoczęcia produkcji, powstało zaplecze magazynowe. Później doszło do niego zaprojektowane od podstaw profesjonalne pomieszczenie odsłuchowe. Na ściany ze zbrojonego betonu o grubości 25 cm nałożono trzy warstwy materiałów izolacyjnych, a na nie – różne panele składające się na adaptację akustyczną. Całość posadowiono na fundamentach zagłębionych w ziemię na 1,8 metra. W razie ataku hordy zombie najbliżsi sąsiedzi mogliby tam znaleźć bezpieczne schronienie.
Jeden z największych szwarccharakterów w greckiej mitologii, także pod względem wzrostu, to olbrzym imieniem Orion. Jego ojcem był bóg Posejdon, matką natomiast jedna z gorgon, wężowłosa Euriale, bliźniacza siostra Meduzy. Mając takich rodziców, Orion nie mógł wyrosnąć na eterycznego młodzieńca zatopionego w muzyce i poezji, lecz po swoich przodkach odziedziczył same najgorsze cechy. Nie czas i miejsce na opisywanie wszystkich jego niegodziwości. W każdym razie, po śmierci został przez bogów przeniesiony na nieboskłon i od tamtej pory oglądamy go pod postacią gwiazdozbioru Oriona. Towarzyszą mu dwa psy – Procjon i Syriusz. I właśnie imieniem tego ostatniego Andy Payor postanowi nazwać swój debiutancki gramofon.
Nazwę wybrał nieprzypadkowo, ponieważ Syriusz jest najjaśniejszą gwiazdą nocnego nieba. Jest też jedną z gwiazd leżących najbliżej naszej planety. Tym samym założyciel Rockporta zdradził swoje zainteresowanie astronomią.
Sirius Phonograph, bo tak brzmiała pełna nazwa urządzenia, zapoczątkował modę na ultragramofony, kontynuowaną obecnie np. przez Transrotora. Debiutancki sprzęt Rockporta, wyceniony na 20 tysięcy dolarów, natychmiast zwrócił uwagę prasy branżowej, a wszystkie „ochy” i „achy” na jego temat utwierdziły konstruktora w przekonaniu, że obrał właściwą drogę.
Zaiste była to maszyna niezwykła. W Siriusie zastosowano tangencjalne ramię z łożyskiem powietrznym i próżniowe mocowanie płyty na talerzu. Ten został wykony z akrylowo-stalowego kompozytu i osadzony na łożysku, również powietrznym. Całość zaś spoczywała na skomplikowanych i wyjątkowo efektywnych stopach antywibracyjnych. William H. Firebaugh miał o czym rozmyślać w trakcie bezsennych nocy.
Drugi gramofon Rockoporta powstał w 1992 roku i stanowił rozwinięcie debiutanckiej konstrukcji Payora. Jego pełna nazwa brzmiała The System II Sirius Phonograph. Bo też właściwie był to cały system do odtwarzania czarnych płyt, osadzony na 110-kg granitowym cokole z aktywnym zawieszeniem pneumatycznym. Sirius II został wyposażony w najbardziej zaawansowany system izolacji, jaki kiedykolwiek zastosowano w produkcie hi-end. W momencie debiutu kosztował niebagatelne 30 tysięcy dolarów, jednak ze względu na użycie ekstremalnych rozwiązań technicznych Payor sprzedawał go niemal po kosztach.
Dwa lata później Rockport wypuścił nieco tańszą, stołową wersję Syriusza II o nazwie Capella (najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Woźnicy). Zastosował w niej wielowarstwową aluminiowo-akrylową podstawę oraz aktywne zawieszenie pneumatyczne, będące autorskim projektem Payora.
Ale oto już nadciągał najlepszy gramofon w historii ludzkości – Sirius III. A przynajmniej takie zdanie mieli o nim recenzenci w 1996 roku.
System III Sirius Phonograph swoim zaawansowaniem technicznym dosłownie sięgał gwiazd. Ważąca blisko ćwierć tony konstrukcja była szczytowym osiągnięciem ludzkiej inwencji w projektowaniu źródeł analogowych. Mało tego, niektóre z zastosowanych w nim rozwiązań do dziś nie doczekały się kontynuacji.
Ważącą 83 kg plintę wykonano z kompozytu epoksydowego pokrytego żywicą, obciążono ołowiem i wypełniono różnymi minerałami niwelującymi wibracje. Payor określał ją mianem „monocoque”, zaczerpniętym z techniki motoryzacyjnej. Termin oznacza niezwykle sztywną skorupę, tworzącą zamknięty kokpit kierowcy Formuły 1. Monokok Payora różnił się od kabin samochodowych wysoką wytrzymałością na rozciąganie w zewnętrznej części kompozytu i bezwładnym rdzeniem o niezwykle wysokiej odporności na ściskanie. Z monokokami spotkamy się jeszcze wielokrotnie przy okazji kolumn Rockporta, ale… nie wybiegajmy zanadto w przyszłość.
Blisko 30-kg talerz ze stali nierdzewnej miał zagłębienie na płytę wypełnione materiałem o wysokiej histerezie, złożonym z PVC i unikalnej mieszanki minerałów zamieniających wibracje w ciepło. Jakby tego było mało, talerz wyposażono w próżniowy docisk płyty, którego mechanizm Payor pozyskał bezpośrednio z… NASA.
Stalowy talerz, podobnie jak przesuwane tangencjalnie ramię, zamontowano na łożysku powietrznym. Napęd był przekazywany bezpośrednio przez bezszczotkowy silnik, a jedyny kontakt mechaniczny odbywał się na styku igły z rowkiem płyty.
Cały ten ciężki i skomplikowany mechanizm został osadzony na aktywnym samopoziomującym cokole. Była to bardzo zaawansowana konstrukcja, złożona z czterech pneumatycznych izolatorów tłokowych, pełniących funkcję stóp zintegrowanych z nogami stelaża. Aktywność układu polegała na stałym monitorowaniu poziomego ułożenia plinty poprzez regulację ciśnienia powietrza dostarczanego przez kompresor. Popchnięcie lub uderzenie w stelaż wywoływało natychmiastową reakcję, choć ruszenie z miejsca 90-kilogramowego cokołu wcale nie było łatwe.
Siriusa III nie kupowało się ot tak, w kilku pudełkach, jak mebli do samodzielnego montażu. Andy Payor osobiście zawoził go do domu klienta i wraz z przeszkolonym pracownikiem montował na miejscu. Procedura była równie skomplikowana, jak budowa gramofonu i przebiegała w kilku etapach. Najpierw ustawiano stelaż z pneumatyką, do którego z góry wpuszczano zintegrowany układ napędowy. Następnie ostrożnie nakładano talerz, dzięki czemu gramofon powoli zaczynał nabierać kształtu. Później zajmowano się elektroniką.
Przedni panel sterujący zawierał przełączniki przyciskowe z diodami LED do włączania pneumatyki i zmiany prędkości obrotowej. Na półce pod cokołem umieszczano jednostkę sterującą, będącą w rzeczywistości analogowym komputerem korygującym parametry w czasie rzeczywistym. Według Payora kosztował on „około 15000 dolarów”, co daje pojęcie o zaawansowaniu całego systemu.
Elektronikę sterującą dociskiem próżniowym, łożyskami powietrznymi i systemem poziomowania umieszczano w osobnym, dokładnie ekranowanym module. Doprowadzane powietrze po sprężeniu przechodziło przez system filtrów i osuszaczy oraz precyzyjne regulatory ciśnienia. Wraz z gramofonem dostarczano 15-metrowe przewody powietrzne zintegrowane z układem zdalnego sterowania, dzięki czemu niezbyt głośny kompresor wielkości walizki można było ustawić z dala od miejsca odsłuchowego.
Później nowego właściciela czekał już tylko montaż ramienia Rockport Series 6000 i system był gotowy do pracy. Wystarczyło nacisnąć przełącznik i zaczekać kilka minut, aż poruszany powietrzem cokół uniesie się na podłożu. Pomimo technologicznego geniuszu System III Sirius Phonograph był jednym z najłatwiejszych w obsłudze i najbardziej bezproblemowych gramofonów na rynku.
A teraz najciekawsze: choć urządzenie, przy cenie przekraczającej 75 tysięcy dolarów, było najdroższym gramofonem na świecie, Payor praktycznie na nim nie zarabiał. Sporą część budżetu pochłaniały próżniowy system docisku płyty oraz pneumatyka podstawy. Swoje brała także firma produkująca łożyska powietrzne, a i kooperant wykonujący plinty nie robił tego za darmo. Ostatecznie po wyprodukowaniu 38 Syriuszów III Andy Payor z ciężkim sercem zakończył ten etap życia. Ale nie myślcie, że oddał się słodkiemu lenistwu.
Wprawdzie ambitny konstruktor miał huk roboty ze źródłami analogowymi, ale nie zapomniał o początkach swojej kariery w roli producenta głośników. A gdyby tak połączyć wcześniejsze doświadczenia z najnowszymi technologiami stosowanymi w Siriusach? Nie chodziło, bynajmniej, o produkcję walizkowych adapterów z wbudowanymi głośnikami, lecz o wkroczenie do klubu producentów high-endowych kolumn. I to razem z drzwiami i futryną.
Już w 1993 roku, kilka miesięcy po premierze Siriusa II, pojawiły się pierwsze wolnostojące kolumny Rockport Technologies o nazwie Procyon (dla przypomnienia: tak się wabił drugi z psów myśliwskich towarzyszących Orionowi). Tym samym rozpoczął się nowy, trwający do dziś, rozdział w historii firmy.
W debiutanckich kolumnach Rockporta Andy Payor wykorzystał technologię używaną w produkcji plint gramofonowych. Zamiast sięgać po materiały drewnopochodne, wykonał obudowy z wielowarstwowych kompozytów na bazie włókna szklanego. Oczywiście nie robił tego osobiście, lecz nawiązał współpracę z jednym z najlepszych warsztatów szkutniczych w stanie Maine, specjalizującym się w budowie luksusowych jachtów.
Przestrzeń pomiędzy zewnętrznymi i wewnętrznymi ściankami skorup wypełniono rdzeniem z lepkosprężystego materiału. Technologa okazała się na tyle efektywna w walce z wibracjami, że na długie lata zdefiniowała sposób produkcji kolumn Rockporta. Z gramofonów Sirius do Procyonów zawędrował także unikalny materiał tłumiący, izolujący kolumnę od jej podstawy.
Pasywną sekcję średnio-wysokotonową zamknięto w przedniej części skrzyni, kształtem zbliżonej do rombu. Natomiast dół pasma powierzono aktywnemu subwooferowi, zbudowanemu z dwóch 20-cm głośników Dynaudio, promieniujących do tyłu. Wzmacniacze dla nich zaprojektował sam Damien Martin ze Spectrala. Okablowanie wewnętrzne poprowadzono przewodami Transparent Audio, z którym Andy związał się już na stałe. Będzie to miało zupełnie nieoczekiwane skutki w przyszłości, ale nie uprzedzajmy faktów.
Para Procyonów w dniu premiery kosztowała 30 tysięcy dolarów, co w tamtych czasach było bardzo poważną kwotą.
Drugie kolumny Rockporta, noszące intrygującą nazwę Syzygy, pojawiły się rok później. Pochodzące z greki słowo oznacza w astronomii prostoliniowy układ trzech ciał niebieskich. Trójdrożne Syzygy były nieco skromniejsze od debiutanckich Procyonów, ale i w nich obudowy miały konstrukcję kanapkową z wykorzystaniem włókna szklanego i żywicy epoksydowej. Niskie i średnie tony przetwarzały głośniki Etona, natomiast za górę pasma odpowiadała kopułka Dynaudio D260. Pomimo skromnych rozmiarów para Syzygy ważyła 180 kg i kosztowała 16500 dolarów.
W 1997 roku do katalogu Rockporta dodano dwudrożny podstawkowy model Merak z firmowym standem. Jego nazwa pochodzi od jednej z gwiazd w konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy. W Meraku, zamiast D260, zastosowano legendarną kopułkę wysokotonową Dynaudio Esotar. W monitorach tych po raz pierwszy pojawił się nisko-średniotonowy przetwornik wykonany na zamówienie Payora. Produkcji podjęła się duńska firma Audio Technology, która nawiązała z Rockportem stałą współpracę. Rozwinięciem oryginalnego projektu był Merak II z 2003 roku, do którego zaprojektowano specjalną podstawę Sheritan II, pełniącą funkcję dodatkowego modułu niskotonowego. I tak oto niepostrzeżenie wkroczyliśmy w XXI wiek. Nadejście nowego milenium Andy Payor przywitał niezwykle widowiskowo.
Pod koniec 2000 roku ukazały się najokazalsze do tej pory kolumny Rockporta. Nosiły nazwę Hyperion (jeden z księżyców Saturna). Były to mierzące 190 cm trójdrożne zestawy o budowie modułowej, z głośnikami w układzie D’Appolito. Potężne skrzynie, ważące 260 kg/sztuka, zbudowano oczywiście z wielowarstwowego kompozytu. W Hyperionach po raz pierwszy wykorzystano włókno węglowe, które na stałe już zagościło w teczce z projektami. Nie myślcie jednak, że Rockport poszedł teraz w stronę najcięższej artylerii. Na tę bowiem trzeba było zaczekać aż pięć lat.
Na początku 2005 roku świat ujrzał kolumny Mira Grand II, rozwinięcie zestawów Mira z 2002 roku (Mira Ceti to układ podwójny w gwiazdozbiorze Wieloryba, a od jej imienia nazwano pulsujące gwiazdy – miriady). Miry Grand przypominały zmodyfikowaną wersję Hyperionów. Pozostawiono w nich symetryczny układ sekcji średnio-wysokotonowej, natomiast dwa 10-calowe woofery przeniesiono na boki. Na tym podobieństwa się kończyły, ponieważ użyto tu zupełnie innych przetworników, z wysokotonowym pierścieniowym Scan Speakiem na czele. W tej konstrukcji, pierwszy raz od czasów Payor Acoustics, wykorzystano obudowy z MDF-u. Nie były to jednak zwykłe skrzynki, lecz dwuwarstwowe skorupy pokryte od zewnątrz kompozytem. Technologia ta sprawdziła się na tyle dobrze, że – nieco udoskonalona – była stosowana przez następne lata w niektórych tańszych modelach Rockporta.
Za użyciem MDF-u stała chęć zejścia z ceną w rejony częściej odwiedzane przez audiofilów. Wykorzystywane do tej pory skorupy kompozytowe były osiem razy droższe od drewnopochodnych, więc cena 13,5 tysiąca dolarów za ważące 100 kilo podłogówki Rockporta wyglądała jak prawdziwa okazja.
Okazałe, świetnie grające i relatywnie niedrogie Miry Grand były typowym aperitifem przed prawdziwymi audiofilskimi bachanaliami. Oto bowiem w katalogu pojawiły się upiornie drogie i monumentalne kolumny Arrakis. Jak nietrudno się domyślić, ich nazwa stanowi ukłon w stronę fanów twórczości Franka Herberta (autor „Diuny”).
Niektórzy szaleni dyktatorzy pokroju Saddama Husajna jeszcze za życia stawiają sobie pomniki. Wprawdzie Andy’ego Payora trudno posądzić o krwiożercze zapędy, ale jego pomnikowym dziełem był właśnie zestaw Arrakis z 2005 roku – szczytowe osiągnięcie nie tylko Rockport Technologies, ale i całej branży kolumnowej, którego Payor już nigdy nie powtórzył.
Przepotężne podłogówki, o wzroście przekraczającym dwa metry i masie blisko pół tony każda, wykonano z kompozytów na bazie włókna węglowego z grubym lepkosprężystym rdzeniem. Zróżnicowana grubość ścianek w niektórych miejscach przekraczała 15 cm.
Ze względu na gabaryty i skomplikowaną budowę każdą kolumnę tworzyły trzy osobne moduły. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Siriusów III, transport zestawu oraz montaż w domu nabywcy brał na siebie szef Rockporta.
Głośniki średnio- i niskotonowe wyprodukowało Audio Technology, zgodnie ze specyfikacjami dostarczonymi przez Payora. W każdej kolumnie pracowały po dwa 15-calowe subbasowce umieszczone z boku, dwa 20-cm woofery oraz para 13-cm przetworników średniotonowych. Zastosowano w nich nowatorskie membrany o strukturze kanapkowej, zaprojektowane przez właściciela Rockporta. Wykonano je z dwóch warstw laminowanego włókna węglowego, pomiędzy które włożono cienki rdzeń z pianki Rohacell. Wszystkie trzy warstwy były spajane w specjalnych prasach, gdzie w temperaturze 130 stopni Celsjusza i pod wysokim ciśnieniem formowano z nich membrany. Technologia ta, kilkukrotnie modyfikowana, do dziś jest podstawą wszystkich nisko- i średniotonowych przetworników Rockporta. Górę pasma w Arrakisach przetwarzał najnowszy pierścieniowy Scan Speak.
Majestatyczne kolumny wyceniono na, bagatela, 180 tysięcy dolarów, ale ze względu na równie wysokie koszty wytworzenia miały być jedynie demonstracją możliwości firmy, a nie źródłem jej stałego dochodu. Andy Payor zdawał sobie sprawę, że ze względu na gabaryty Arrakisy nie znajdą wielu nabywców. Miały jedynie przyciągnąć uwagę recenzentów prasy branżowej i najzamożniejszych audiofilów. Ich twórca doskonale wiedział, że ludzie uwielbiają czytać o ekstremalnych, ultra high-endowych projektach. Ba, niektórzy nawet chcieliby je mieć na własność. Kiedy jednak przychodzi do decyzji o kupnie, zazwyczaj wybierają mniejsze, „cywilne” konstrukcje.
Powstało kilkanaście kompletów modelu Arrakis, a tym, których przerażały jego gabaryty, w 2006 roku Rockport zaproponował o połowę mniejsze i tańsze Altairy (nazwę tę nosi najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Orła). Pomimo rozsądnych rozmiarów każdy Altair ważył 250 kg netto i 350 kg w skrzyni transportowej, co praktycznie wykluczało wszystkie pomieszczenia powyżej parteru w budynkach bez windy. W mniejszej konstrukcji zastosowano te same przetworniki nisko- i średniotonowe, co w Arrakisie, natomiast górę pasma po raz pierwszy powierzono berylowej kopułce Scan Speaka. Od tej pory metal ten stał się obowiązkowym składnikiem tweeterów Rockporta.
W następnych latach niestrudzony Andy Payor wprowadził do sprzedaży kilka modeli kolumn, wśród których wyróżniała się Alya (gwiazda podwójna w gwiazdozbiorze Węża). W tej konstrukcji po raz pierwszy wykorzystał aluminiowy panel przedni zespolony ze skrzynią sklejoną z 11-warstwowego MDF-u. Pomysł ten rozwinął później w modelu Cygnus (układ podwójny w gwiazdozbiorze Łabędzia), w którym zastosował dwie warstwy aluminium, przedzielone lepkosprężystym polimerem.
Ale oto nadciągał huragan zmian, jakich w Rockport Technologies jeszcze nie widziano. Pierwszą były przenosiny do nowej siedziby.
Rozrastająca się fabryczka powoli zaczęła wchłaniać mieszkalną część rodzinnego domu w Rockport, co spotkało się z dezaprobatą pozostałych członków familii. W końcu założyciel firmy dojrzał do zbudowania zakładu z prawdziwego zdarzenia.
Na nową lokalizację Rockport Technologies Andy Payor wybrał malowniczą zatoczkę u wybrzeży Atlantyku, w pobliżu historycznego miasteczka South Thomaston. Nieopodal zakładu wybudował także nowy, przestronny dom dla całej rodziny, a dzielącą je odległość można było przebyć w szlafroku. Pomimo zmiany lokalizacji pozostawiono dotychczasową nazwę firmy, bo – jak wyraził się w jednym z wywiadów jej założyciel – „nikt nie kupi kolumn South Thomaston”.
Przeprowadzka przedsiębiorstwa wraz z całą kilkuosobową załogą przebiegła nad wyraz sprawnie, a w nowym obiekcie wszyscy od razu poczuli się jak w domu. Obecny zakład Rockporta w niczym nie przypomina typowych budynków przemysłowych. Jest to rozległa, elegancka i utrzymana w jasnej tonacji rezydencja. Poza biurem, pomieszczeniami montażowymi oraz magazynem półproduktów i gotowych kolumn znalazła się tam jedna z najlepszych sal odsłuchowych w całej branży hi-fi. Także wnętrza nie kojarzą się ze stereotypowymi halami produkcyjnymi, lecz raczej z eleganckimi salonami, tyle że bez mebli.
Kolejne lata upłynęły Payorowi na doskonaleniu technologii kompozytowych obudów oraz przetworników. Poza wspomnianym już Cygnusem w ofercie pojawiły się m.in. dwie kolejne gwiazdy – Atria i Avior, bardzo dobrze przyjęte przez klientów; w późniejszych latach doczekały się nawet zmodernizowanych wersji MKII. Czas jednak płynął nieubłaganie i po ukończeniu 60. roku życia założyciel Rockporta postanowił nieco zwolnić tempo. Wiązała się z tym najpoważniejsza zmiana w dziejach firmy: przeszła w ręce nowego właściciela.
Joshua Clark poznał Andy’ego Payora jeszcze w 1997 roku, gdy prosto po studiach rozpoczął pracę w Transparent Audio. Zaczynał od posady asystenta projektanta. Później spędził wiele lat w dziale sprzedaży, aż dotarł do stanowiska dyrektora ds. rozwoju produktów. Przez te wszystkie lata wielokrotnie spotykał się z Payorem. Panowie dobrze się poznali, a nawet, pomimo sporej różnicy wieku, zaprzyjaźnili. Co ciekawe, Josh Clark już w młodości interesował się głośnikami, a jako wykształcony muzyk grający na pięciu instrumentach wysoko cenił naturalność oraz emocjonalność brzmienia kolumn Rockporta. Mało tego, w drugiej klasie liceum praca u Payora była nawet szczytem jego zawodowych marzeń. Jaki ten świat mały…
Po osiągnięciu czterdziestki Clark poczuł się wypalony zawodowo. Niby praca w jednej z najlepszych na świecie firm kablarskich była daleka od rutyny, ale w 2018 roku zdecydował się opuścić Transparent Audio. Myśląc o przyszłości, zastanawiał się nawet, czy w ogóle nie porzucić branży hi-fi. W końcu jednak doszedł do wniosku, że chciałby spróbować swoich sił w budowie kolumn. Tym spostrzeżeniem podzielił się ze swoim młodzieńczym idolem, ale powiększenie kilkuosobowego, zgranego i doświadczonego teamu Rockporta o 40-letniego praktykanta nie wchodziło w grę. W trakcie wielu rozmów obaj panowie rozważali różne, czysto hipotetyczne scenariusze współpracy, aż wpadli na zaskakujący pomysł. Ustalili, że Josh przejmie część udziałów Payora, dokapitalizuje firmę i obejmie w niej stanowisko prezesa wraz z całym biurokratycznym majdanem. Andy natomiast, uwolniony od tych zaszczytnych obowiązków, jako dyrektor ds. rozwoju produktów skupi się wyłącznie na projektowaniu. Powyższą umowę sformalizowano w 2019 roku.
Nowy prezes rozpoczął urzędowanie nie w przestronnym gabinecie z widokiem na wody Atlantyku, lecz siedząc w kucki przed Andym Payorem. Bynajmniej nie z powodu czołobitnego stosunku do pryncypała…
I właśnie teraz nadszedł idealny moment, aby przybliżyć proces powstawania kolumn Rockport Technologies.
Jak to jest zrobione?
Jak już niejednokrotnie wspominaliśmy, wyższe modele Rockporta mają postać kompozytowych monokoków. Żeby w ogóle powstały, najpierw w zaprzyjaźnionym warsztacie szkutniczym z bloków twardego poliuretanu, na pięcioosiowej obrabiarce CNC, tworzone są trzy formy: dla skorupy zewnętrznej (żeńskiej), wewnętrznej (męskiej) oraz panelu czołowego. Tym samym każda, nawet najbardziej skomplikowana obudowa kompozytowa składa się jedynie z tych trzech elementów. I tu od razu ważna uwaga: w niektórych modelach, np. we flagowej Lyrze z 2016 roku i w najnowszym Lynksie (2024), wszystkie trzy elementy są odlewane z aluminium. W Orionie natomiast aluminiowy monolityczny szkielet wewnętrzny, zintegrowany z panelem montażowym głośników, połączono z zewnętrzną powłoką zrobioną z włókna węglowego.
Po wykonaniu surowych skorup z włókna szklanego albo węglowego, zależnie od modelu, każda jest szpachlowana i polerowana do aksamitnej gładkości. Następnie łączy się je specjalnym klejem w litą dwuścienną strukturę, czyli właśnie monokok. Po wyschnięciu, które trwa 24 godziny, puste jeszcze obudowy wędrują do lakierni.
Wykończenie jest bardzo pracochłonne. Na surowe obudowy nakłada się wiele warstw poliestru, z których każda jest piaskowana. Ubytki uzupełnia się żywicą epoksydową. Kiedy już na powierzchniach nie ma najmniejszej nawet nierówności, nakłada się podkład uretanowy oraz cztery szlifowane powłoki bezbarwnego lakieru. Dopiero na to idzie pigment, nakładany i polerowany ręcznie w 10 warstwach.
Kolumny Rockporta można zamówić w każdym kolorze występującym w przyrodzie. Ich wygląd da się dopasować do zasłon w salonie, barwy oczu ukochanej lub lakieru luksusowego samochodu stojącego w garażu. Jedwabistą gładkość ich powierzchni uzyskuje się przez przejście od gradacji 800 aż do 4000, a na koniec wszystko pokrywa się szkliwem. Są to czynności kosztowne i czasochłonne – całość zajmuje ponad 40 godzin. A to dopiero puste skorupy.
Pieczołowicie zabezpieczone obudowy są wiezione do South Thomaston, gdzie czekają na wypełnienie przestrzeni między ściankami. Do tego celu stosowany jest specjalny lepkosprężysty polimer, będący największą tajemnicą firmy. Samo wypełnianie skorup nie jest zbyt skomplikowane: kładzie się je na frontach i przez otwory techniczne w okolicy gniazd wtłacza gęstą ciemnobrązową masę. Jej ilość zależy od modelu. W Orionie na przykład mieści się 75 kg polimeru. Dokładne napełnienie pary kolumn może trwać nawet cały dzień, a pośpiech jest w tym procesie najmniej pożądanym doradcą. Po utwardzeniu, które trwa okrągłą dobę, powstaje ciężki, niezwykle sztywny i głuchy akustycznie monolit.
Użycie opisanej powyżej technologii uwolniło Payora od ograniczeń związanych ze stolarką i materiałami drewnopochodnymi. W kolumnach Rockporta forma podąża za funkcją, więc w zależności od potrzeb można projektować dowolne kształty bez konieczności zachowania linii prostych i stałych kątów. Natomiast obudowy z MDF-u, wykorzystywane w niektórych modelach, skleja się z wielu cienkich i odpowiednio giętych warstw. Przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych zabezpieczają je szczelne płaszcze kompozytowe.
Kolejne etapy to montaż przetworników i zwrotnicy oraz ostatnie mozolne zabiegi dostrajające.
Od 2011 roku Rockport stosuje unikalne stożki średniotonowe własnego projektu. Celem konstruktora było osiągnięcie jak najniższych zniekształceń oraz pasma przenoszenia obejmującego sześć oktaw. Pod tym kątem zaprojektowano aluminiowe kosze, dolne zawieszenie, niskostratny resor górny oraz wentylowaną cewkę, nawijaną na tytanowym karkasie. Wkrótce do średnotonowców dołączyły analogicznie zbudowane woofery.
Najważniejszą częścią przetworników Rockporta są wielowarstwowe membrany. W najnowszej generacji wykorzystano włókna węglowe impregnowane mieszanką żywic epoksydowych. Płaskie karbonowe nici są łączone w cienką tkaninę o regularnych splotach. Ma ona formę szachownicy widocznej na powierzchni membran. Tkanina jest bardzo lekka (metr kwadratowy waży ledwie 68 gramów), a przy tym wytrzymała na rozciąganie. Dwa arkusze węglowej plecionki łączy się rohacellowym rdzeniem o zmiennej grubości, zależnej od średnicy i przeznaczenia głośnika. Ten skomplikowany proces powierzono wybitnemu specjaliście w branży – szwedzkiej firmie Composite Sound. Uformowane membrany wysyłane są następnie do producenta głośników od lat współpracującego z Rockportem.
Od samego początku działalności, jeszcze jako Payor Acoustics, Andy zamawiał miękkie tweetery u najlepszych duńskich producentów. Jedynym kryterium wyboru była jakość brzmienia, a koszty schodziły na dalszy plan. Sytuacja uległa zmianie po wprowadzeniu przez Scan Speaka przetworników berylowych. Szefa Rockporta dosłownie zaszokowały ich możliwości i najpierw zaczął kupować gotowe głośniki, by po kilku latach opracować własne. Produkcję berylowych kopułek, podobnie jak pozostałych przetworników, Rockport zleca jednemu z najlepszych wyspecjalizowanych europejskich producentów, otwartemu na sugestie Payora. Przed zamontowaniem w kolumnach berylowe kopułki osadza się w łagodnie wyprofilowanych falowodach z anodowanego aluminium. Zabieg ten poprawia charakterystyki kierunkowe w dolnej części pasma i pomaga zmniejszyć zniekształcenia.
Andy Payor bardzo lubi projektować zwrotnice i uważa to zajęcie za najbardziej relaksujące w całym cyklu powstawania kolumn. Do każdej podchodzi z otwartą głową, bez wstępnych założeń i narzuconych ograniczeń. Dziwnym trafem przeważnie wychodzą mu filtry trzeciego rzędu, choć nigdy z góry tego nie zakłada.
Wszystkie zwrotnice są montowane nie na płytkach drukowanych, lecz przestrzennie (punkt-punkt), co pozwala na szybką zmianę każdego elementu. Zdaniem Payora projektanci zwrotnic na PCB z góry zakładają, że we wszystkich egzemplarzach danego modelu znajdą się identyczne głośniki, a przecież tak nie jest. W high-endowych firmach, stosujących rygorystyczne reżimy technologiczne, przetworniki dobiera się z dokładnością do 0,5 dB. Mimo to nadal się od siebie różnią. Dlatego w Rockporcie opracowano unikalną w całej branży metodę dostrajania kolumn.
Po zamocowaniu wyselekcjonowanych przetworników wszystkie przewody wyprowadza się na zewnątrz obudowy. Do ich końcówek lutowana jest zwrotnica, a przed głośnikami ustawia się mikrofon pomiarowy. Siedząc za kolumną, z laptopem na kolanach, Andy analizuje brzmienie każdego głośnika z osobna i kolumny jako całości. Na podorędziu ma mnóstwo przeróżnych kondensatorów i rezystorów, za pomocą których może dokładnie dostroić brzmienie do krzywej odniesienia. Oczywiście nie ingeruje w podstawowe projekty zwrotnic, lecz np. odwija jeden zwój drutu na cewce i sprawdza wpływ tej czynności na brzmienie. Procedura jest żmudna i nieraz mija sporo czasu, zanim przyniesie satysfakcjonujący efekt.
Wszystkie kolumny dobiera się w pary z dokładnością do 0,25 dB, co jest tolerancją tak małą, że niemal niespotykaną. Należy przy tym dodać, że każda, dosłownie każda para, jaka kiedykolwiek opuściła zakład Rockporta, przeszła tę procedurę, osobiście przeprowadzoną przez szefa firmy. I właśnie od asystowania przy tej czynności zaczęła się kariera Josha Clarka jako prezesa Rockporta.
Po naniesieniu wszystkich korekt zestawy przenosi się do jednego z pokojów odsłuchowych, gdzie przez kilka godzin spokojnie grają najróżniejszą muzykę. Po tym czasie miejsce przed nimi zajmuje dwóch lub trzech pracowników firmy, którzy wraz z Andym wyłapują ewentualne drobne niedoskonałości brzmienia. Niekiedy odstępstwa są na tyle subtelne, że nawet nie widać ich na pomiarach, choć bywają wychwytywane przez ludzki słuch. Ostatnim elementem kontroli jest weryfikacja za pomocą mikrofonu pomiarowego i gdy nikt już nie zgłasza zastrzeżeń, zwrotnice zalewa się antywibracyjnym polimerem i po wyschnięciu zamyka wewnątrz obudowy.
Jak wynika z powyższego opisu, proces powstawania kolumn Rockporta jest wymagający i odbywa się bez presji czasu. Kilkuosobowa załoga jest w stanie wyprodukować nie więcej niż 250 par rocznie, dzięki czemu każdy posiadacz głośników Rockporta ma świadomość obcowania z wyjątkowo dopieszczonym produktem.
A propos załogi, to w ciągu 40 lat działalności Andy Payor wypracował w firmie prawdziwie rodzinne stosunki. Obecnie w Rockport Technologies jest zatrudnionych zaledwie kilka osób: prezes Josh Clark, dyrektor ds. rozwoju produktów Andy Payor, dyrektor działu sprzedaży Jon Zimmer oraz skromna ekipa doświadczonych techników z długim stażem. Jako że nie ma sztywnego podziału obowiązków, technicy poza montażem kolumn zajmują się odbiorem podzespołów od dostawców, pakowaniem wyrobów gotowych i wysyłką. Także Josh Clark nie jest typowym prezesem, wydającym dyspozycje zza biurka. Większość czasu spędza w samochodzie, np. wożąc obudowy do lakierni i odbierając gotowe. W wolnych chwilach załatwia papierologię oraz intensywnie wdraża się w dostrajanie kolumn. Chyba nie tak przed laty wyobrażał sobie pracę w Rockport Technologies.
Charakterystyczną cechą amerykańskiej wytwórni są długie serie produkowanych modeli. Trudno się temu dziwić, skoro już wiemy, z jak zaawansowanymi i kosztownymi konstrukcjami mamy do czynienia.
Drugą szczególną cechą jest odejście od monumentalnych wież na rzecz standardowej wielkości kolumn podłogowych. Zdecydowały o tym względy praktyczne. Choć użytkownicy Rockporta należą raczej do osób majętnych, to niewielu ma specjalne pokoje wyłącznie do słuchania muzyki. Sprzęt grający stoi zazwyczaj w salonach, z których korzysta reszta domowników i gdzie przyjmuje się gości. Trudno więc ograniczać ich funkcjonalność wyłącznie do systemu hi-fi.
Aktualny katalog otwiera głośnik centralny Taurus (zodiakalny Byk), produkowany z drobnymi zmianami od 2021 roku. Jego cena przekracza 20 tysięcy dolarów, ale kto bogatemu zabroni posiadania high-endowego kina domowego?
Listę klasycznych podłogówek rozpoczyna Atria II (najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Trójkąta Południowego), przeznaczona do mniejszych pomieszczeń (mniejszych według amerykańskich standardów). Nad nią uplasował się zmodernizowany Avior II (gwiazda w gwiazdozbiorze Kila wykorzystywana w astronawigacji lotniczej). Najnowszym modelem Rockporta jest wprowadzony do sprzedaży w maju 2024 roku Lynx (łacińska nawa gwiazdozbioru Rysia), stojący tuż nad Aviorem. Zastosowano w nim obudowę z aluminiowych odlewów, nawiązującą bezpośrednio do flagowej Lyry. Jako ciekawostkę warto dodać, że europejska premiera Lynksa odbyła się na Audio Video Show 2024 w Warszawie.
Dwuwarstwowa aluminiowa skorupa wypełniona lepkosprężystą masą nosi w firmowej terminologii nazwę Damstif. Technologia ta przez lata ewoluowała i w modelu Lynx zastosowano jej najnowszą, trzecią już wersję.
Piętro wyżej stoją potężne Oriony, które zadebiutowały na monachijskiej wystawie High End w maju 2022. Katalog zamyka spektakularna pod każdym względem Lyra (łacińska nazwa gwiazdozbioru Lutni). Prace nad nią trwały trzy lata i zakończyły się pod koniec 2016 roku.
Obudowy Lyr składają się tylko z dwóch skomplikowanych aluminiowych odlewów, obrabianych na pięcioosiowych maszynach CNC. Na wewnętrzny szkielet zintegrowany z płytą czołową nasuwa się wykończony na wysoki połysk płaszcz, a w wolną przestrzeń pomiędzy nimi wprowadza dziesiątki kilogramów polimeru. Dodatkowe ożebrowanie wewnętrzne wzmacnia obudowę, która po wyschnięciu jest dosłownie niezniszczalna.
Lyra to najdoskonalszy i najdojrzalszy projekt w całej historii Rockporta i nic nie wskazuje, by w dającej się przewidzieć przyszłości zastąpiła ją inna konstrukcja.
A propos przyszłości…
Nieoczekiwana zmiana właściciela i prezesa zrodziła wiele podszytych niepokojem pytań. Na szczęście strach miał wielkie oczy. Współpraca panów Clarka i Payora układa się modelowo. Decyzje o wprowadzeniu nowych modeli podejmują razem z Jonem Zimmerem, a całą działkę związaną z projektowaniem Josh pozostawił w gestii Andy’ego.
Wbrew XXI-wiecznemu stylowi zarządzania żaden z prezesów – ani były, ani obecny – nie ma ciśnienia na dynamiczny rozwój przedsiębiorstwa; nie na tym przecież polega działalność Rockporta. Od samego początku firma skupia się na produkcji kolumn jak najwyższej jakości, a nie w jak największej ilości.
Do końca bieżącej dekady Andy Payor formalnie będzie pracował na stanowisku dyrektora ds. rozwoju produktów (choć sam określa się mianem dyrektora ds. technologicznych). Później być może przejdzie na emeryturę, ale zanim to nastąpi, zamierza całkowicie wdrożyć Josha Clarka w proces produkcji i dostrajania zestawów głośnikowych. Poza tym planuje stworzyć od podstaw zupełnie nowy zespół projektowy, który będzie kontynuował jego dzieło. Na razie jednak nie słychać o nagłym wzroście zatrudnienia w Rockport Technologies, więc chyba nawet sam Andy nie wyobraża sobie siebie w kapciach przed telewizorem.
Jeżeli natomiast chodzi o nowe kolumny, to – jak zdradził w jednym z wywiadów prezes Clark – myślą o modelu podobnym do Oriona, lecz nieco od niego mniejszym. Nie wiadomo, kiedy pojawi się w ofercie, ale jedno jest pewne: nie odbędzie się to z dnia na dzień. Bo – co jak co – ale pośpiech jest Rockportowi zupełnie obcy.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 01/2025
Przeczytaj także