
11.03.2023
min czytania
Udostępnij
Test: 9/2022
Cena: 122000 zł/147000 zł
Na wzmacniacz trzeba czekać, bo wszystkie egzemplarze własnoręcznie montuje jeden człowiek w niewielkim warsztacie w Hongkongu. Przygotowanie musi trwać, bo najważniejsza jest staranność wykonania. Oczywiście, prócz jakości komponentów, ale to nie powinno dziwić, zwłaszcza w kontekście ceny kompletu. Z zewnątrz urządzenia WestminsterLab wyglądają jak aparatura pomiarowa albo… stabilizator napięcia sprzed 50 lat. W praktyce ta surowość formy okazuje się bezpieczna. Tak naprawdę to bardziej dzieła sztuki i inżynierii, a próba ich opisania w krótkim tekście mija się z celem. Dlatego odsyłamy do szerszej prezentacji w wydaniu 9/2022. Jeżeli ktoś będzie szukał sprzętu, który zwala z nóg, tutaj go nie znajdzie. Wzmacniacz gra prawidłowo. Nie ma ani jednego słabego punktu, a między składowymi obrazu dźwiękowego panuje idealny balans. Dlatego nic nie absorbuje uwagi. To jednak dopiero wstęp i warunek konieczny do nadbudowy, która przesądza o klasie elektroniki. Polega ona na tym, że głośniejsze partie i ścieżki nie maskują informacji drobnych i z pozoru nieistotnych. Wyższy dan przejrzystości przejawia się w bogactwie, którego ucho musi się nauczyć albo przynajmniej do niego przyzwyczaić. Wzmacniacz gra – z jednej strony – selektywnie, ale – z drugiej – prezentuje płynność, plastyczność i niepodzielność. Dlatego stajemy się bezradni, gdy dotrze do nas jego nadrzędny zamiar i na pytanie: „jak gra”, odpowiadamy: „pięknie”. Brak przykrych doznań również wydaje się naturalny, ale przypomnijmy sobie, jak często gdzie indziej uszy drażniły metaliczność i piasek wysokich tonów. WesminsterLab tego nie robi. Jeżeli trafi na odpowiednie kolumny, zapominamy o pośrednictwie sprzętu. Oczami wyobraźni widzimy tylko struny, młoteczki i drewniane pałki.
Hi-Fi i Muzyka 01/2023
Przeczytaj także