
22.02.2025
min czytania
Udostępnij
Temat „grających kabli” wywołuje największe emocje we wszelkich dyskusjach o sprzęcie hi-fi. Dwa zantagonizowane obozy – kabloentuzjastów i sceptyków – tak głęboko okopały się na swoich pozycjach, że nie było ludzkiej siły, która by je skłoniła do kompromisu. Aż przyszło dwóch Amerykanów: Joe Kubala i Howard Sosna.
W swoich przewodach stosują tajemnicze rozwiązanie OptimiZ, które – powiedzmy sobie jasno – lekko zalatuje audio voodoo. Nie wiemy nic o specyfice, budowie ani parametrach technicznych. Grunt, że działa. I to jak!
Podłączenie kabli Kubali-Sosny sprawia, że ograniczenia i naleciałości, jakie pozostawiają w brzmieniu używane na co dzień kable, znikają. Brzmienie systemu stereo przenosi się o kilka poziomów wyżej. Źródła, wzmacniacze i kolumny zaczynają znacznie pełniej ukazywać swój potencjał, tak jakby dotąd grały zaledwie na pół gwizdka. Zrywane są krepujące je więzy, muzycy dostają skrzydeł, a na dobrze znanych płytach odkrywamy rzeczy, jakich byśmy się nawet nie domyślali. Czary? Być może, ale w przypadku kabli Kubali-Sosny jak nigdy sprawdza się powiedzenie: „usłyszeć” znaczy „uwierzyć”. Wystarczy kwadrans, by wszyscy kabloentuzjaści i sceptycy doszli do wspólnego wniosku: owszem, same kable nie grają, ale mają ogromny wpływ na brzmienie systemu. Natomiast Joe Kubala i Howard Sosna ten wpływ redukują niemal do zera.
Hi-Fi i Muzyka 01/2025
Przeczytaj także