
13.01.2017
min czytania
Udostępnij
Pasjonują mnie symfonie wokalno-instrumentalne – od IX Beethovena, przez „Symfonię Psalmów” Strawińskiego, symfonie Mahlera i Szymanowskiego, aż po Góreckiego. Wydają mi się idealną szansą spełnienia wszystkich moich pomysłów i założeń kompozytorskich. Za ich pośrednictwem mogę też najpełniej dotknąć sacrum.
Szukam tekstów bardzo długo i starannie. Wybieram takie, które są nośne, a jednocześnie mają niezwykłe przesłanie. W ten sposób trafiłem m.in. do apokryfów, do Księgi Henocha – proroka, który został wzięty do nieba, gdzie zostały mu ukazane kręgi anielskie. Lubię teksty mało znane. Przykładem chociażby „Via crucis” – nabożeństwo, które nie ma swojego kanonu w języku łacińskim.
Kilar i Górecki byli zdania, że muzyka instrumentalna może dotykać tej sfery. Mówili to np. w kontekście Mahlera albo ostatnich kwartetów smyczkowych Beethovena. Osobiście jestem przywiązany do muzyki religijnej z tekstem. Jednocześnie dbam, żeby nie było dysproporcji pomiędzy ważnością tekstu i muzyki. Spotkałem się z opiniami, że muzyka wokalna jest oddaniem niepodległości kompozytora. Że twórca musi z czegoś zrezygnować, ponieważ pisze do tekstu. W moim przekonaniu można doprowadzić do sytuacji, w której te dwa elementy ze sobą harmonizują.
Mam w domu oryginalne wydanie tekstów księdza Skierkowskiego. Gdy zacząłem je studiować, okazało się, że brakuje tam tekstów religijnych. Zdziwiło mnie to, bo wszystkie sfery życia ludności na Kurpiach – poza religijną – są tam opisane. Trafiłem na stronę internetową Związku Kurpiów, z której się dowiedziałem, że ksiądz Skierkowski zebrał również pieśni religijne, ale nie zdążył ich opublikować. Książkę wydał dopiero Związek Kurpiów kilka lat temu. Wygląda na to, że kompozytorzy, którzy pisali pieśni kurpiowskie – Szymanowski, ale i Roman Maciejewski, Romuald Twardowski czy Stanisław Moryto – nie znali tych tekstów. Poczułem, że mogę je wykorzystać jako pierwszy.
Te teksty są szczególne, ponieważ dotyczą czuwania przy ciele zmarłego w domu. W niektórych rejonach, na przykład na Podlasiu, tradycja śpiewania pieśni żałobnych się zachowała. Jest to związane z oficjum żałobnym – dom zmarłego to pierwsza stacja, potem jest kondukt żałobny do kościoła, gdzie odprawia się mszę za zmarłych. Następnie kondukt na cmentarz i kolejne elementy liturgii żałobnej, jak „In Paradisum” i „Salve Regina”. Napisałem wcześniej „Nieszpory żałobne” („Vesperae pro defunctis”), „Requiem” i „Salve Regina”, a niedawno powstało „Pięć żałobnych pieśni kurpiowskich”.
Nie było to zamierzone. Od TVP Kultura otrzymałem propozycję – to jeden z takich miłych telefonów, które się rzadko zdarzają – rejestracji koncertu z moimi kompozycjami. Powiedziałem, że dwa miesiące wcześniej w Białymstoku miało miejsce prawykonanie mojej I symfonii, a jeszcze wcześniej, w ramach Międzynarodowego Festiwalu Laboratorium Muzyki Współczesnej, odbyło się prawykonanie „Pięciu żałobnych pieśni kurpiowskich”. Były więc gotowe zespoły, które mogły to wykonać i nagrać. Stąd takie połączenie.
Dla mnie tak. Zostałem wychowany na płytach kompaktowych, które pojawiły się w latach 80. XX wieku. Czas moich studiów był czasem CD – byłem tym zafascynowany i bardzo chciałem mieć swój utwór wydany na płycie. Od czasu debiutanckiej rejestracji z Chórem Akademii Teologii Katolickiej do dziś zgromadziło się ponad 120 tytułów z moją muzyką. Dla mnie to duża wartość, ponieważ krążek wydaje mi się czymś trwalszym niż pliki. A ja czuję dużą potrzebę utrwalania tego, czym się zajmuję.
Myślę, że nie przeskoczymy pewnych kwestii, związanych z tradycją w innych krajach. Trzeba tu zacząć od Wielkiej Brytanii, gdzie muzyka chóralna jest znakomicie uprawiana i pielęgnowana przez działalność college’ów Cambridge, Oxford i innych uczelni, ale też przez kościół anglikański i liczne chóry katedralne. Zaraz za Anglią plasuje się Skandynawia, choć uważam, że chóry szwedzkie są dosyć zimne w swej interpretacji. Mam też doświadczenia z chórami z krajów bałtyckich. Litwa, Łotwa i Estonia mają niesamowite tradycje, które nie dały się zniszczyć okupacji radzieckiej. Polakom, niestety, odebrano podstawowe kształcenie upowszechniające muzykę, czyli śpiewanie w szkołach. Wielu ludzi w naszym kraju nie potrafi zaśpiewać dźwięku. Są nawet muzycy-instrumentaliści, którzy nie potrafią powtórzyć głosem melodii i to jest dramat!
Jeżeli chodzi o twórczość chóralną, wypada ona bardzo dobrze. Świadczą o tym chociażby nagrody na międzynarodowym konkursie Musica Sacra Nova, na który co roku napływa około 50 partytur i na którym Polacy zawsze zdobywają nagrody. Kompozycje polskich twórców są interesujące artystycznie, inne od anglojęzycznej papki, która dzisiaj jest modna. Tę wartość dostrzegli Niemcy, którzy wydają utwory młodych polskich twórców w wydawnictwie Schott.
Myślę, że gdybym pisał w latach 60., 70. XX wieku – nie miałbym takiej wolności, jaką mam obecnie. Wszechobecna awangarda miała wpływ na twórczość wszystkich kompozytorów.
Jestem absolwentem profesora Mariana Borkowskiego, który blisko współpracował z profesorem Stanisławem Moryto. To oni przygarnęli mnie pod swoje skrzydła. Był jeszcze bliski mi czwarty kompozytor – Marian Sawa. Czuję, że w pewien sposób ich połączyłem, bo prosiłem ich o utwory chóralne dla Chóru Akademii Teologii Katolickiej, w którym śpiewałem. W ten sposób zaczęły powstawać nowe kompozycje na chór. Spotykaliśmy się na koncertach, nagrywaliśmy płyty; byliśmy niezależni. Otrzymywałem w tym czasie rady od innych profesorów: „Fajny jesteś chłopak i fajnie piszesz… tylko po co ciągle tę muzykę religijną?”.
Staram się namawiać studentów do pisania muzyki wokalnej i wokalno-instrumentalnej, choć mogę czuć, że to moje autorskie podejście do programu nauczania kompozycji. Konsekwentnie realizuję moją misję, przekazując wiedzę na temat muzyki wokalnej studentom i wiem, że sukcesy, które osiągają, są w dużej mierze zasługą właśnie tych utworów.
W przypadku artystów sprawy naukowe związane są przede wszystkim z publikacjami. Uważam, że tę działalność można rozwinąć. Wydawnictwo UMFCh będzie publikowało książki, ale też partytury. Oprócz tego będzie wydawnictwem płytowym. Planuję kilka serii i kolekcji, zarówno płytowych, jak i partytur. Ma to być szansa dla wszystkich, którzy działają na uniwersytecie – wokalistów, instrumentalistów, kompozytorów, teoretyków, reżyserów… Wierzę, że ich działalność jest naszym skarbem, który musimy pokazywać. Wtedy nasi muzycy nie będą musieli uciekać do innych wydawnictw. Drugą ważną sprawą jest kwestia awansów akademickich, czyli nadzorowanie przeprowadzania doktoratów, habilitacji i postępowań profesorskich dla kadry akademickiej. Kadra musi się doskonalić, żeby uczelnia zachowała uprawnienia do nadawania tytułów doktora i doktora habilitowanego.
Z takim założeniem podchodziłem do tego stanowiska. Moja działalność jest bogata i z niektórych rzeczy mogę zrezygnować. To może dotyczyć na przykład aktywności na studiach podyplomowych. To dobry moment na zrobienie porządków i skupienie się na jednym celu. Zdaję sobie sprawę, że twórczość kompozytorska może zostać ograniczona. Napisałem jednak wiele utworów i mogę sobie pozwolić na odpoczynek. Moje kompozycje, nagrane czy wydane drukiem, funkcjonują obecnie właściwie niezależnie ode mnie. Dowiaduję się o różnych wykonaniach w różnych miejscach świata. Na pewno nie obawiam się, że ta sfera zostanie zatrzymana. Przyda mi się odpoczynek twórczy. Na pewno z zapałem wrócę do pisania, być może z nowym nastawieniem.
Aleksandra Chmielewska
Hi-Fi i muzyka 10/2016
Przeczytaj także