
22.03.2025
min czytania
Udostępnij
Grammy przyznaje się za wybitne osiągnięcia w branży fonograficznej. Wyboru laureatów dokonuje amerykańska Narodowa Akademia Sztuk i Nauk Nagraniowych, licząca obecnie 14000 członków. Nagrodę mogą otrzymać nie tylko wykonawcy, ale także przedstawiciele szeroko pojętej branży muzycznej (m.in. producenci i realizatorzy). Początkowo przyznawano Gramophone Award, z uwagi na wręczane laureatom pozłacane gramofony. Później statuetki pozostały, ale nazwę zmieniono na mniej oficjalne „Grammy”. To jedno z czterech głównych amerykańskich wyróżnień za osiągnięcia artystyczne. Pozostałymi są Oscary (za filmy), Emmy (za programy telewizyjne) oraz Tony (za przedstawienia teatralne).
Pierwsza edycja Grammy odbyła się w 1959 roku. Artyści kandydowali wówczas w 28 kategoriach, a wśród uhonorowanych znaleźli się m.in.: Perry Como, wykonawca piosenki „Catch A Falling Star”, grupa The Champs (za utwór „Tequila”) i Frank Sinatra (za projekt okładki swojej płyty „Only The Lonely”). Nagrodzono też inżynierów dźwięku i autorów nagrań z muzyką klasyczną. Po dwa złote gramofony otrzymali:Ella Fitzgerald, Count Basie, Domenico Modugno, Ross Bagdasarian i Henry Mancini.
Przyjmuje się, że Grammy odnosi się do osiągnięć w roku poprzedzającym galę, co nie do końca jest prawdą. Zwykle bierze się pod uwagę także płyty wydane wcześniej, przy czym okres kwalifikacji kończy się przed nadejściem grudnia. Zbliżająca się gala będzie 67. w historii imprezy, a do nagrody kandydują nagrania wydane między 16 września 2023 a 30 sierpnia 2024.
Najwięcej Grammy ma na koncie Beyoncé – uzbierała ich 32. Zaraz za nią plasuje się brytyjski dyrygent pochodzenia węgierskiego, Georg Solti, uhonorowany 31 razy. Trzecie miejsce, z 28 statuetkami, zajmuje Quincy Jones, najbardziej znany z produkcji albumu „Thriller” Michaela Jacksona, choć mający też na koncie wiele płyt solowych. Pierwszą piątkę zamykają ex aequo Alison Krauss i Chick Corea (po 27 nagród). Ten ostatni jest rekordzistą w ilości złotych gramofonów za nagrania jazzowe. Natomiast najwięcej Grammy w czasie jednej uroczystości – po osiem – odebrali Michael Jackson (1984) i zespół Carlosa Santany (2000), którego album „Supernatural” otrzymał w sumie dziewięć nagród, w tym za „piosenkę roku”. Została nią kompozycja „Smooth” Itaala Shura i Roba Thomasa. Z grupą Santany śpiewa ją właśnie ten drugi.
Najwięcej emocji przynosi rywalizacja w czterech głównych kategoriach: album roku, piosenka roku, nagranie roku i najlepszy nowy artysta. Tylko dwojgu wykonawcom udało się zwyciężyć we wszystkich w jednej edycji. Pierwszy był Christopher Cross, który w 1981 roku otrzymał cztery złote gramofony za debiutancki album, podpisany tylko jego nazwiskiem, oraz za wydany na nim przebój „Sailing”. Piąty na tej samej gali odebrał za aranżację tego utworu. Melodyjne kompozycje śpiewane delikatnym tenorem odbiegały od stylu dominującego wówczas w MTV, przez co nawet pomimo spektakularnego sukcesu nie były często prezentowane przez tę stację. W efekcie Cross szybko stracił popularność, choć wydał wkrótce drugi udany longplay „Another Page” (1983), a po nim jeszcze kilka innych – niezłych – płyt. Co więcej, otrzymał Oscara za tytułową piosenkę do filmu „Artur” („Arthur’s Theme”) Steve’a Gordona.
Kiedy się wydawało, że wyczyn Christophera Crossa pozostanie jedynym w historii, w 2020 roku powtórzyła go 18-letnia wówczas Billie Eilish. Jej debiutancki longplay „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?” zwyciężył dodatkowo w kategorii płyty pop, co wyrównało jej wynik z osiągnięciem Crossa. Eilish pokonała go jednak w rywalizacji o Oscary, ponieważ ma na koncie dwa (za piosenkę „No Time To Die” z filmu o przygodach Jamesa Bonda oraz za utwór „What Was I Made For?” z „Barbie” Grety Gerwig). Co więcej, w odróżnieniu od wydawnictw Crossa, kolejne longplaye Eilish cieszyły się nie mniejszą popularnością. W efekcie otrzymała za nie cztery kolejne Grammy.
Złote gramofony odbierali nie tylko artyści z Ameryki. Wśród laureatów znalazło się kilku Polaków. Z ich grona najwięcej, bo aż dziesięć statuetek, otrzymał Artur Rubinstein. Krzysztof Penderecki ma w dorobku cztery (oraz osiem nominacji). W 2013 roku Grammy odebrał Antoni Wit, a rok po nim – Włodek Pawlik.
Od debiutu Grammy w muzyce zachodziły istotne zmiany. Powstawały nowe style, ewoluowały metody rejestracji utworów, a wykonawcy korzystali z coraz szerszej gamy instrumentów. Ostatnio nowe możliwości przyniosła fonografii sztuczna inteligencja. Żeby dopasować oceny płyt do nowych brzmień, organizatorzy systematycznie powiększali liczbę kategorii; od debiutu imprezy zwiększyła się ponad trzykrotnie. W efekcie na gali Grammy, która odbędzie się 2 lutego 2025 w zlokalizowanym w Los Angeles widowiskowym obiekcie Crypto.com Arena, nagrody zostaną rozdane aż w 94 kategoriach! Ostatnio zmieniono nazwy kilku z nich i zmodyfikowano kryteria w kategorii najlepszego podkładu muzycznego do gier wideo oraz innych przekazów medialnych.
Zapowiada się ostra rywalizacja, tym bardziej że każdy wykonawca może startować najwyżej w kilku kategoriach, a w każdej ma do pokonania utalentowanych konkurentów. Wyniki mogą sprawić niespodziankę; w przeszłości już się to zdarzało. Przykładem Grammy dla grupy Jethro Tull za krążek „Crest of a Knave” w 1989 roku. I nie chodzi o fakt, że brytyjski zespół nagrodę otrzymał, ponieważ należała mu się już wcześniej – chociażby za krążki „Aqualung” czy „Thick As A Brick” – ale o kategorię, w której został wyróżniony. Była to bowiem muzyka hard rock/metal! Trudno tę wielobarwną twórczość, zdobioną dźwiękami akustycznej gitary i fletu, zaliczyć do metalu, prawda?
Grammy uchodzi za jedną z najbardziej prestiżowych nagród muzycznych na świecie, powinna zatem trafić do wszystkich wykonawców, którzy na nią zasługują. Zdarza się jednak, że wartościowi i cenieni twórcy zostają pominięci.
Statuetki Grammy nigdy nie odebrali Queen ani ABBA, choć ich popularności i jakości rzemiosła kwestionować nie sposób. Nie doceniono także wirtuoza gitary Jimiego Hendriksa, który do Grammy był nominowany raz – za instrumentalne wykonanie amerykańskiego hymnu „Star Spangled Banner” na festiwalu Woodstock. Wśród laureatów zabrakło też Janis Joplin, a The Doors byli pomijani systematycznie aż do 2007 roku, kiedy otrzymali statuetkę za całokształt dokonań. Ciekawe, czy w tym roku czekają nas podobne niespodzianki.
Na razie pierwszą sensacją jest fakt, że na szczycie listy nominowanych, ogłoszonej 8 listopada 2024 roku, nie znalazła się Taylor Swift. Amerykańska gwiazda od paru lat zajmuje pierwsze miejsca w różnych rankingach, za co wielokrotnie trafiała do „Księgi rekordów Guinnessa”. Wydawać by się mogło, że powinna też przewodzić w liczbie nominacji do Grammy, zwłaszcza że systematycznie nagrywa zarówno materiał premierowy (album „The Tortured Poets Department”), jak i powtórki (nowe wersje wcześniejszych płyt). Piosenkarka właśnie zakończyła najbardziej dochodowe w historii tournée, które przyniosło 2,2 miliarda dolarów. Na trasę „Eras Tour” złożyły się 484 godziny występów na 149 koncertach (trzy z nich na początku sierpnia 2024 roku odbyły się na Stadionie Narodowym w Warszawie). Swift zarabiała więc średnio 13,6 mln USD za show (dane „The Economic Times”). W efekcie już w trakcie trasy zakończonej 8 grudnia 2024 roku w Vancouver stała się miliarderką.
Choć Taylor Swift otrzymała już 14 nagród Grammy, nie ma wyłączności na najwyższe miejsce na podium. Do przyszłorocznego złotego gramofonu kandyduje „zaledwie” w sześciu kategoriach, czyli w tylu, co jej estradowe rywalki – Sabrina Carpenter i Chappell Roan.
Więcej od niej, bo po siedem szans na złoty gramofon, będą mieli Charli XCX, Kendrick Lamar, Post Malone i Billie Eilish (tę ostatnią zobaczymy na dwóch tegorocznych koncertach w Polsce – 3 i 4 czerwca zaśpiewa w krakowskiej Tauron Arenie).
W liczbie nominacji do Grammy 2025 przewodzi Beyoncé, kandydująca w 11 kategoriach. Jej longplay „Cowboy Carter” ma szanse zostać „albumem roku”, a znajdujący się na im „Texas Hold ‘Em” kandyduje w kategoriach „nagranie roku” i „piosenka roku”. Ponadto Beyoncé może otrzymać złotą statuetkę w stylach pop (piosenka „Bodyguard”), country (album „Cowboy Carter” i nagranie „16 Carriages”) oraz Americana, w którym znalazły się utwory nawiązujące do amerykańskiej tradycji. Z dorobku Beyoncé kandyduje tu piosenka „Ya Ya”, ciesząca się w sieci sporą popularnością.
W kategorii „najlepszy debiutujący artysta” – wraz z Sabriną Carpenter i Chappell Roan – do Grammy kandydują raperzy Shaboozey i Doechii, grupa Khruangbin, Benson Boone, angielska piosenkarka Raye oraz Teddy Swims. Jeżeli ktoś zna te nazwiska i słyszał ich nagrania, to znaczy że jest z nowoczesną muzyką na bieżąco. Polecam zwłaszcza Swimsa, którego płyta „I’ve Tried Everything But Therapy” zgrabnie łączy pop, soul i R&B. Niekiedy słychać też nuty country, a to styl przeżywający właśnie drugą młodość. Głównie za sprawą Morgana Wallena, który wydał dotąd trzy dobrze przyjęte albumy. Żaden jednak nie kandyduje w tym roku do Grammy, ponieważ najnowszy – zatytułowany „One Thing at a Time” – ukazał się w 2023 roku. Za to w grupie nominowanych znalazł się sam Wallen. O Grammy powalczy bowiem piosenka „I Had Some Help”, którą nagrał z raperem Postem Malone.
Fakt, że pod względem liczby nominacji Beyoncé wyprzedza Taylor Swift, nie jest jedyną niespodzianką Grammy 2025. Drugą są… Beatlesi wśród nominowanych za nagranie roku i najlepsze wykonanie rockowe. To nie pomyłka. Choć minęło pół wieku od zakończenia ich spektakularnej aktywności – w 1970 roku ukazał się pożegnalny album „Let It Be”, a formalne rozwiązanie zespołu nastąpiło 29 grudnia 1974 roku – utwór Czwórki z Liverpoolu startuje w rywalizacji o złoty gramofon! „Now and Then” ukazał się na singlu 2 listopada 2023, więc zmieścił się w obowiązujących ramach czasowych. Wcześniej Beatlesi otrzymali siedem statuetek. W 1965 roku dla najlepszego debiutującego artysty oraz za wykonanie piosenki „A Hard Day’s Night”. Trzy lata później w dwóch kategoriach nagrodzono longplay „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Grammy nie nagrodzono natomiast innych wielkich dokonań zespołu, w tym rewelacyjnego krążka „Abbey Road”. Gdyby teraz Akademia ponownie oceniała muzyczną końcówkę lat 60. XX wieku, złote statuetki rozdzieliłaby zapewne inaczej. Ale tak już jest, że niektóre piosenki dopiero z biegiem czasu zyskują należne im uznanie.
Jakby w rekompensacie za brak nagród dla Beatlesów, w 1997 roku grupie przyznano aż trzy gramofony – dwa za nagranie „Free As A Bird” i jeden za film promujący ten utwór.
Teraz The Beatles ponownie znajdą się w finale. Warto dodać, że „Now and Then” to pierwsza kandydująca do Grammy piosenka, zrealizowana dzięki sztucznej inteligencji. Co jeszcze bardziej zaskakujące, Beatlesi konkurują z 80-latkami z The Rolling Stones, wciąż aktywnymi, choć w okrojonym, trzyosobowym składzie. W kilku utworach z ich nominowanego w kategorii najlepszego albumu rockowego longplaya „Hackney Diamonds” słychać jednak perkusję Charlie’ego Wattsa (zmarł 24 sierpnia 2021 w wieku 80 lat). Na basie gra inny dawny członek grupy, 88-letni Bill Wyman, który rozstał się ze Stonesami w 1993 roku. Na okrasę pojawia się nawet Paul MCartney, towarzysząc Jaggerowi, Richardsowi i Woodowi w utworze „Bite My Head Off”. Beatlesi i Stonesi w jednej edycji Grammy? Koniec świata!
Wśród autorów rockowych płyt nominowanych do złotego gramofonu znalazły się również dwie inne, także już nie tak młode grupy: The Black Crowes z krążkiem „Happiness Bastards” i Pearl Jam z longplayem „Dark Matter”. Szanse na Grammy ma również Jack White, były członek duetu The White Stripes. Okładka jego nominowanego albumu nie przedstawia niczego, a tytuł to „No Name”.
Czy tegoroczna gala Grammy okaże się wyjątkowa? Wkrótce się przekonamy. Kandydaci są już wybrani. Pozostaje wyłonić laureatów.
Grzegorz Walenda
Hi-Fi i Muzyka 01/2025
Przeczytaj także