
27.02.2025
min czytania
Udostępnij
W 1983 roku instytucję powołał do życia Ahmet Ertegun – ówczesny szef Atlantic Records. Wspólnie z kilkoma działaczami z branży muzycznej (m.in. Jannem S. Wennerem, wydawcą magazynu „Rolling Stone”) postanowili regularnie honorować artystów najbardziej zasłużonych dla rocka. W 1986 roku do Izby – jako pierwszych – przyjęto Chucka Berry’ego, Jamesa Browna, Jerry’ego Lee Lewisa i Elvisa Presleya. The Beatles, The Beach Boys i Bob Dylan musieli zaczekać dwa lata, ponieważ do szacownego grona można dołączyć dopiero ćwierć wieku po płytowym debiucie.
Petera Framptona ten zaszczyt spotkał po 52 latach od wydania pierwszego albumu. W tym samym dniu do Izby przyjęto jeszcze Cher, Ozzy’ego Osbourne’a oraz grupy Foreigner i Dave Matthews Band. Do prestiżowej instytucji zaprasza się głównie przedstawicieli rocka, ale nie tylko. Trafiają do niej także reprezentanci innych stylów. W tym roku była to Mary J. Blige, kojarzona głównie z utworami R&B, a także zespoły Kool & The Gang (soul, funk) i A Tribe Called Quest (hip-hop).
Jako ciekawostkę warto dodać, że członkiem Izby można zostać więcej niż raz, o ile działało się w zespole i solo. Eric Clapton jest jedynym wykonawcą, który był do niej przyjęty trzy razy: najpierw jako gitarzysta The Yardbirds w 1992, w 1993 jako muzyk Cream i wreszcie, w 2000 roku, w roli solisty.
W zasługi Framptona dla muzyki rockowej trudno wątpić. „Już kilka razy mówił, że to jego ostatnia trasa, a jednak wciąż koncertuje – opowiadał o nim wokalista The Who, Roger Daltrey. – Gra na gitarze pomimo choroby, która osłabia jego mięśnie. Ma też świetny głos, który wzbogaca walory jego kompozycji. Twórcza wrażliwość Framptona dorównuje jego umiejętnościom gry na gitarze. Swoje utwory prezentuje prosto z serca i z uśmiechem na twarzy.”
Na takie słowa z ust przedstawiciela jednej z najsłynniejszych rockowych kapel mógł zasłużyć tylko czołowy przedstawiciel tego stylu.
„Jestem szczęściarzem. Mam za sobą karierę, którą zawdzięczam mojej pasji do gry na gitarze – powiedział muzyk na gali. – Pomógł mi Bill Wyman (były gitarzysta Stonesów – przyp. red.). Opiekował się mną w pierwszych latach mojej działalności i był dla mnie jak starszy brat.”
Przygodę z muzyką Frampton rozpoczął w czasach szkolnych: „Pierwszy kontrakt podpisałem w wieku 16 lat – wspomina. – Wynegocjował go mój ojciec. Twierdził, że najważniejsze w działalności muzycznej jest stałe wynagrodzenie. Otrzymywałem wtedy 15 funtów tygodniowo i grałem w kapeli The Herd.”
W 1967 roku na pierwszej stronie magazynu „Disc and Music Echo” ukazał się tekst, którego autor twierdził, że Frampton działa na dziewczyny podobnie jak David Jones. Typowano go na twarz roku 1968. Chwalił go także Pete Townshend – uznany już wówczas rockman. Po takich rekomendacjach niejeden zespół chciał mieć Framptona w składzie. W efekcie muzyk rozstał się z The Herd i dołączył do Humble Pie.
„Granie z nimi sporo mi dało – mówił o czasach spędzonych z drugą z kapel. – Wiele się nauczyłem, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będę robił w przyszłości. Ostatecznie postanowiłem iść własną ścieżką. Stąd decyzja o nagraniu płyty solowej.”
Jego pierwszy autorski album nosi tytuł „Wind of Change”. Staż w Humble Pie, gdzie grały takie sławy, jak Steve Marriott (wcześniej Small Faces), Greg Ridley (Spooky Tooth) i Jerry Shirley, pozwolił mu zaprosić do nagrania debiutanckiego longplaya sławnych sidemanów. Wśród nich znaleźli się: Ringo Starr, Billy Preston (grał z Beatlesami na płycie „Let It Be”) oraz Klaus Voorman (znany z albumu „Imagine” Johna Lennona). Na „Wind of Change” Frampton skomponował prawie wszystkie utwory. Jedynie „Jumpin’ Jack Flash” pochodzi z repertuaru The Rolling Stones. Z takimi współpracownikami i takim hitem solowy debiut artysty nie mógł przejść niezauważony. A jednak krążek nie sprzedawał się najlepiej. Podobnie było z kolejnymi longplayami.
„Pierwsze cztery albumy nie zrobiły furory na listach bestsellerów, ale z każdym kolejnym przybywało mi fanów – opowiada Frampton. – Po wydaniu albumu zatytułowanego tylko moim nazwiskiem postanowiłem zarejestrować na taśmie kilka koncertów, które go promowały.”
Realizatorzy towarzyszyli artyście na trasie od czerwca do listopada 1975 roku. Z zapisanego wówczas materiału powstał dwupłytowy album „Frampton Comes Alive!”. Należy do najlepiej sprzedających się wydawnictw z materiałem live, a tworzą go w całości koncertowe wersje najsłynniejszych piosenek rockmana. W amerykańskich sklepach płyta kosztowała 7,98 USD – tylko o dolara drożej od pojedynczych tytułów czołowych artystów. Ale nie tylko to przyczyniło się do jej komercyjnego sukcesu. W promocji wykorzystano single „Show Me the Way” oraz „Baby, I Love Your Way”, oryginalnie wydane na longplayu „Frampton” (1975), a teraz wykonywane przed publicznością. Nie inaczej stało się z koncertową wersją piosenki „Do You Feel Like We Do”, która debiutowała w 1973 roku na krążku „Frampton’s Camel!” i w wersji studyjnej trwa 6 minut i 44 sekundy. Frampton wydłużył ją na estradzie do… 14 min 15 s. Na potrzeby singla nagranie skrócono do 7 min 19 s, ale i tak trwa dłużej od poprzedniego rekordzisty, którym jest mała płyta z piosenką „Let It Be” Beatlesów (7:11). Ówcześni prezenterzy radiowi bardzo niechętnie grali piosenki dłuższe niż trzy minuty; na „Let It Be” zgodzili się z uwagi na słynnych wykonawców i koniec ich wspólnej działalności. Kolejny wyjątek zrobili właśnie dla koncertowej wersji „Do You Feel Like We Do”. Świadczy to o ówczesnej popularności Framptona oraz sukcesie, jaki odniosły jego nagrania live. Wszystkie dotarły na singlach do pierwszej piętnastki amerykańskiego notowania „Billboard Hot 100”, a ich popularność zachęciła fanów do wysłuchania całego albumu. W efekcie na początku kwietnia 1976 roku „Frampton Comes Alive!” dotarł na szczyt listy „Billboard 200” i spędził tam z przerwami 10 tygodni. Stał się płytowym bestsellerem, osiągając nakład ponad 17 mln egz. Ten rekord pobił dopiero Eric Clapton, którego „Unplugged” (1992) sprzedało się w ponad 26 mln egzemplarzy.
Kolejnym ważnym osiągnięciem w artystycznej karierze Framptona była rola w filmie „Klub samotnych serc sierżanta Pieprza” (1978), wyreżyserowanym przez Michaela Schultza.
Połowa lat 70. ubiegłego wieku to czasy wielkiej popularności grupy The Bee Gees. Postanowiono więc stworzyć z trzech braci Gibb – Barry’ego, Maurice’a i Robina – fikcyjny zespół i dać im do wykonania kompozycje z repertuaru Beatlesów. Peter Frampton został czwartym członkiem filmowej kapeli i przyjął na ekranie nazwisko Billy Shears, a więc takie samo, jakie Ringo Starr nosił na potrzeby piosenki „With A Little Help From My Friends”.
Na marginesie warto dodać, że nazwisko Billy Shears przylgnęło do perkusisty The Beatles do tego stopnia, że powołuje się na nie w kompozycji Johna Lennona „I’m the Greatest”. Wziął ją na warsztat po rozstaniu z zespołem i umieścił na początku swojego najsłynniejszego solowego albumu pt. „Ringo” (1973). Śpiewa tam: „Nazywam się Billy Shears. To już tyle czasu. Mam dopiero 32 lata i chcę tańczyć boogaloo”.
Frampton, z pochodzenia Anglik, od 1975 roku mieszka głównie w USA, ostatnio w Nashville. Po 11 września 2001 roku postanowił przyjąć amerykańskie obywatelstwo. „Miałem zieloną kartę i płaciłem podatki – wspomina. – Do pewnego momentu mi to wystarczało, ale kiedy zacząłem się interesować tamtejszą polityką, postanowiłem wnioskować o amerykańskie obywatelstwo. Zmobilizowały mnie tragiczne wydarzenia z 11 września. Stałem się po nich amerykańskim patriotą. Zadzwoniłem do prawnika i poleciłem, żeby wszystko zorganizował. Musiałem zostać amerykańskim obywatelem, żeby mieć prawo głosować w USA.”
Frampton ma za sobą lata ekscesów i nadużywania alkoholu. „W latach 70. bywało, że skakałem z fortepianów” – przyznał niedawno. Jednak po burzliwej przeszłości postanowił się ustatkować. Jest wegetarianinem, zerwał z nałogami. „Od 24 lat nie piję alkoholu. Kac to dla mnie prehistoria – mówi. – Zrezygnowałem z błazeńskich zachowań i koncentruję się na muzyce. Uwielbiam koncertować!”
Frampton był trzykrotnie żonaty. Ma troje dzieci. Jego syn Julian jest współkompozytorem piosenki „Road to the Sun”, znanej z albumu „Thank You Mr. Churchill”, którą śpiewa wraz z ojcem. Uczestniczy również w niektórych jego koncertach, jak choćby ten z 2019 roku.
Peter Frampton ma na koncie Grammy za instrumentalny album „Fingerprints”. Był również pięciokrotnie nominowany do tej nagrody. 24 sierpnia 1979 roku za całokształt dokonań został upamiętniony w hollywoodzkiej Alei Gwiazd. Po okresie współpracy z Universal Music w 2022 roku związał się z wytwórnią BMG.
Mimo że 74-letni dziś muzyk cierpi na wtrętowe zapalenie mięśni, które utrudnia mu ruchy, nie zrywa z muzyczną działalnością. Próbuje znaleźć sposoby, aby nie poddać się dolegliwościom.
„Moje kłopoty z mięśniami utrudniają grę na gitarze, bo czasem niektóre palce robią się mniej sprawne. Ale wtedy zmieniam sposób dociskania strun na gryfie i dobieram inne układy akordów. Często stosuję techniki otwartego strojenia, z których słynął Michael Hedges. Traktuję moją chorobę jako wezwanie do eksperymentów.”
Przyjęcie do Rockandrollowej Izby Sławy zachęciło Framptona do powrotu na scenę, choć jeszcze przed uroczystą galą wspominał o możliwości kontynuowania pożegnalnej trasy „Peter Frampton Finale – The Farewell Tour”. Przymierzał się do niej w 2019 roku, kiedy zaczął podejrzewać, że może stracić sprawność w dłoniach. Tournée ruszyło na dobre po pandemii i niewykluczone, że będzie kontynuowane. Sympatycy artysty mogą więc jeszcze zobaczyć go na scenie. Na razie nie wiadomo, czy taką szansę zyskają także polscy fani. Ale jeżeli tak, to warto być wtedy na widowni. Frampton bowiem nie tylko wydał jeden z najlepszych albumów koncertowych jako lider, ale również był zapraszany do współpracy w studiu i na trasach przez rockowe sławy. Przyjaźnił się z Davidem Bowie, któremu w 1987 roku towarzyszył w roli gitarzysty na trasie „Glass Spider”. W tym samym roku wziął udział w sesjach do krążka „Never Let Me Down”. „Chodziliśmy do tej samej szkoły – mówił Bowie. – Jego ojciec uczył nas rysunku.”
„Jestem przede wszystkim gitarzystą” – twierdził Frampton, kiedy grał u boku Bowie’ego. – Mam teraz okazję przypomnieć o tym fanom.”
Zrobił to także w Cleveland, na gali przyjęć do Izby Sławy. Siedząc na scenie z gitarą, zaprezentował kilka swoich przebojów. W utworze „Do You Feel Like We Do” towarzyszył mu Keith Urban. W wydłużonej wersji tej kompozycji nie brakowało gitarowych solówek, z których muzyk słynie.
„Damy parę koncertów wiosną albo na początku lata 2025 roku – zapowiedział po uroczystości. – Zastanawiamy się nad terminami. Pół miliona osób zagłosowało za moim przyjęciem do Izby Sławy. Chcę im za to podziękować. Bez wsparcia z ich strony nie byłoby mnie wśród najsławniejszych rockmanów. Poza tym najlepiej się czuję na scenie. Będę występował, dopóki dam radę.”
1. Wind of Change (1972)
2. Frampton’s Camel (1973)
3. Somethin’s Happening (1974)
4. Frampton (1975)
5. Frampton Comes Alive! (1976)
6. I’m in You (1977)
7. Where I Should Be (1979)
8. Breaking All the Rules (1981)
9. The Art of Control (1982)
10. Premonition (1986)
11. When All the Pieces Fit (1989)
12. Peter Frampton (1994)
13. Frampton Comes Alive! II (1995)
14. Now (2003)
15. Fingerprints (2006)
16. Thank You Mr. Churchill (2010)
17. Hummingbird in a Box (2014)
18. Acoustic Classics (2016)
19. All Blues (2019)
20. Frampton Forgets the Words (nagrania instrumentalne, 2021)
Grzegorz Walenda
Hi-Fi i Muzyka 12/2024
Przeczytaj także