
21.07.2018
min czytania
Udostępnij
Od tamtego czasu nazwisko wykonawcy regularnie gości w muzycznych mediach. Ostatnio za sprawą najnowszego, kontrowersyjnego albumu „Boarding House Reach”. W 2008 roku na ekrany kin wszedł dokument Davisa Guggenheima „Będzie głośno”, traktujący o roli gitary w muzyce rockowej. Jack White wystąpił w nim obok Jimmy’ego Page’a (związanego dawniej z Led Zeppelin) oraz Davida Howella Evansa, szerzej znanego jako The Edge (U2). Zrobił duże wrażenie. Wypowiadać się na temat najważniejszego instrumentu rockowego w takim towarzystwie to przywilej, który nie trafia się każdemu.
White ma obecnie 42 lata i jest najmłodszy z wymienionych wirtuozów. Twierdzi, że wziął udział w „Będzie głośno” przede wszystkim po to, aby nauczyć się od starszych kolegów kilku sztuczek. Jest skromny, ale fakty są jednak takie, że może się pochwalić licznymi sukcesami. Zdobył 12 nagród Grammy (w tym cztery za albumy nagrane z The White Stripes), a w 2011 „Rolling Stone” umieścił go na 70. miejscu listy stu najlepszych gitarzystów wszech czasów. W czołówce wspomnianego dokumentu Jack White z deski, butelki po coli, sznurka i przetwornika zbija gwoździami jednostrunową gitarę elektryczną. „Kto powiedział, że trzeba kupować instrument?” – pyta, kiedy z prymitywnej konstrukcji udaje mu się wydobyć dźwięk. Dopiero po tej sekwencji poznajemy dwóch pozostałych mistrzów gitary.
Jack White urodził się w Detroit – stolicy amerykańskiego przemysłu samochodowego. Po matce ma polskie korzenie; członkowie rodziny jego ojca przywędrowali do USA z Kanady i ze Szkocji. Jako dziecko słuchał głównie muzyki klasycznej, ale już w szkole przypadły mu do gustu blues i rock, zwłaszcza nagrania The Doors, Pink Floyd i Led Zeppelin. Wtedy też zaczął się uczyć gry na gitarze i perkusji.
Przełom w jego edukacji i podejściu do muzyki nastąpił, kiedy w wieku 18 lat usłyszał piosenkę „Grinnin’ In Your Face” w wykonaniu amerykańskiego bluesmana Sona House’a. Muzyk, zwykle grający na gitarze techniką slide, w tym utworze jedynie śpiewa i rytmicznie klaszcze w dłonie. White był tym nagraniem oczarowany i do dziś twierdzi, że to jego ulubiony utwór. „To było coś! – opowiada o swoich wrażeniach. – (Nagranie) przemówiło do mnie na tysiąc sposobów. Przedtem nie wiedziałem, że do przekazania istoty muzyki wystarczą śpiew i klaskanie; że można tak skromnymi środkami wyrazić emocje, kreatywność i sztukę. Jeden człowiek wobec całego świata w jednej piosence!”
W wieku 19 lat White – wtedy jeszcze Gillis, o czym za chwilę – zaczął na poważnie zajmować się muzyką, grając na perkusji w zespole Goober & The Peas. Kiedy grupa się rozwiązała, White występował z różnymi kapelami. Okazjonalne koncerty nie zapewniały mu jednak utrzymania, więc dorabiał w zakładzie tapicerskim. Zarejestrował nawet jednoosobową działalność gospodarczą w branży meblowej. Chyba jednak nie był sprawnym biznesmenem, bo szybko zamknął firmę.
W 1996 roku poznał Meg White i wkrótce wzięli ślub. Inaczej niż to zazwyczaj bywa w przypadku małżonków, Jack – który do tamtej chwili nosił nazwisko Gillis – przyjął nazwisko żony. Nie lubi, gdy ktoś się wtrąca w jego życie prywatne. O działalności artystycznej opowiada chętnie, natomiast to, co robi poza nią, zachowuje dla siebie. Jeżeli dziennikarze próbują go zmusić do wyznań, milczy albo, co zdarza się często, wprowadza ich w błąd. Długo na przykład twierdził, że Meg White jest jego siostrą, a nie żoną.
W twórczości White uwielbia prostotę. Aranżacyjny przepych to nie jego estetyka. „Im mniej możliwości, tym większa kreatywność” – mówi. To właśnie założenie legło u podstaw The White Stripes. Meg White nie miała muzycznego przygotowania, ale lubiła słuchać muzyki, zwłaszcza płyt Boba Dylana – swego ulubionego wykonawcy. Miała też niezłe wyczucie rytmu. Pomysł, by razem nagrywać i występować, pojawił się przypadkowo. Meg usiadła przy perkusji męża, kiedy on grał na gitarze i dla zabawy zaczęła wybijać rytm. Podobno od razu zaiskrzyło. Tak przynajmniej twierdzi Jack, choć, jak wspomniałem, niekoniecznie trzeba mu wierzyć.
„Grała w sposób prymitywny, jak dziecko, ale nie chciałem w jej podejściu do perkusji nic zmieniać – opowiadał, gdy o ich wspólnym muzykowaniu zrobiło się głośno. – Jej sposób gry wydawał mi się bowiem idealny.” Skoro pojawił się pomysł, to musiał się doczekać realizacji. Wkrótce małżeństwo nagrało debiutancką płytę. A ponieważ ulubiona wówczas gitara Jacka była czerwona, a Meg uwielbiała czerwono-białe miętowe cukierki, duet postanowił ubierać się w te kolory na występy i odpowiednio do strojów dekorować scenę.
Wyjątkowo prosta, choć na szczęście rytmiczna, perkusja Meg, w połączeniu ze sprawną grą na gitarze i nieszkolonym głosem Jacka zaowocowały, o dziwo, całkiem udanym krążkiem. Album, zatytułowany po prostu „The White Stripes”, ukazał się w 1999 roku i został zadedykowany, jakże by inaczej, Sonowi House’owi. W wywiadach White podkreśla, że uważa pierwszy longplay The White Stripes za najbliższy temu, co zawsze chciał osiągnąć w muzyce. Jego zdaniem jest najbardziej surowy, energiczny i osadzony w klimatach rodzinnego Detroit ze wszystkich, które zespół stworzył. Udało się na nim także wskrzesić, nieco już wtedy zapomnianą, formułę garażowego rocka, przemieszanego z wczesnym punkiem. Kolejne dwie płyty – „De Stijl” i „White Blood Cells”, wydane już po rozwodzie White’ów w marcu 2000 – były utrzymane w podobnym stylu, chociaż Jack, trochę wbrew pierwotnym założeniom, stopniowo wzbogacał oprawę instrumentalną. Czwarty krążek – „Elephant” (2003) – zyskał świetne recenzje, a solówki Jacka zachwyciły wydawców magazynu „Rolling Stone” na tyle, że umieścili go na swojej liście najlepszych gitarzystów.
The White Stripes mają na koncie cztery nagrody Grammy: dwie za album „Elephant” (najlepszy album alternatywny, najlepsza piosenka rockowa – „Seven Nation Army”) oraz po jednej za „Get Behind Me Satan” i „Icky Thump”. O tym, że ich sława dotarła daleko poza ojczyznę, świadczy przyznana duetowi w 2004 roku nagroda brytyjskiego przemysłu fonograficznego w kategorii zespołów zagranicznych. Warto dodać, że w finałowej rozgrywce o Brit Award The White Stripes pokonali The Black Eyed Peas, OutKast, Kings of Leon i The Strokes, które również otrzymały nominację. Zwycięstwo amerykańskiego duetu oznajmił publiczności i telewidzom sam Lionel Richie, co podkreśliło rangę nagrody.
The White Stripes nigdy nie trzymali się schematów. W ich artystycznych działaniach dominowały improwizacja i swego rodzaju nonszalancja. Za każdym razem podchodzili do sesji nagraniowych inaczej. Czasami Jack eksperymentował z gitarowymi przystawkami, aby uzyskać oryginalne brzmienie. Innym razem utwory rejestrowane były szybko, nierzadko przy pierwszym podejściu. Album „Elephant” powstał w dwa tygodnie. Muzycy eksperymentowali także w czasie tras koncertowych. Rzadko powtarzali te same piosenki w następujących po sobie występach. Uważali, że trzymanie się stałego programu odbiera koncertom spontaniczność. I pewnie działaliby tak do dziś, gdyby Meg nie postanowiła nagle zakończyć współpracy. Być może wpłynęły na to konflikty między byłymi małżonkami, a może zadecydowały problemy zdrowotne Meg, która uskarżała się na napady paniki i stany lekowe. Faktem jest, że „Icky Thump” był ich ostatnim wspólnym przedsięwzięciem. We wrześniu 2007 roku The White Stripes odwołali kilkanaście koncertów trwającej wówczas trasy i zakończyli działalność.
Jeszcze za czasów The White Stripes Jack współpracował luźno z zespołem The Racontours, z którym nagrał dwie udane płyty. Pierwsza, „Consolers of the Lonely”, przyniosła mu Grammy w kategorii „najlepiej nagranego albumu” (2009). Krążek dotarł do pierwszej dziesiątki bestsellerów w USA i Wielkiej Brytanii. Cieszył się również uznaniem w innych krajach. Żeby go wypromować, The Raconteurs ruszyli w trasę, w czasie której osiem razy otwierali koncerty Boba Dylana. Z kolei dwa lata po „Icky Thump”, kiedy już było wiadomo, że The White Stripes to historia, Jack dołączył do grupy The Dead Weather. Miał wówczas kłopoty ze strunami głosowymi, więc swój udział w poczynaniach zespołu ograniczył do gry na perkusji. Przy mikrofonie brylowała wtedy Alison Mosshart, znana przede wszystkim jako wokalistka The Kills.
White, ceniony nie tylko przez melomanów i krytyków, ale też przez innych artystów, ma na koncie współpracę z takimi znakomitościami, jak Bob Dylan, Jeff Beck czy Alicia Keys. Z tą ostatnią nagrał piosenkę „Another Way To Die” do „Quantum of Solace” – 22. części przygód Jamesa Bonda. Był również jej producentem. Jego talent w tej dziedzinie przysłużył się także amerykańskiej piosenkarce country, Loretcie Lynne, której 39. album – „Van Lear Rose”, wyprodukowany właśnie przez White’a, w 2005 roku otrzymał Grammy.
Samodzielną działalność Jack White rozpoczął w roku 2012 albumem „Blunderbuss”. Płyta i pochodzące z niej kompozycje otrzymały cztery nominacje do Grammy, lecz ostatecznie w żadnej kategorii nie zatriumfowały. Longplay był jednak wysoko notowany na listach bestsellerów. Artysta najbardziej ceni tradycyjne brzmienia i rzadko, poza przetwornikami gitarowymi, zaprzęga do pracy syntezatory. „Technologia rujnuje emocje i prawdę” –twierdzi. Jego niechęć do nowinek elektronicznych przejawia się nie tylko w sposobie pracy, ale także w wyborze sposobu sprzedaży muzyki. I choć jego nagrania są obecne na darmowych portalach streamingowych, to kiedy tylko się da, promuje fizyczne nośniki dźwięku, zwłaszcza winyl. Do tego stopnia, że tłoczy czarne krążki we własnej wytwórni.
Przykładem płyta „Lazaretto”, która w specjalnej winylowej edycji ma kilka atrakcyjnych niespodzianek. Pod naklejką ukryto dwa dodatkowe utwory (wcześniej White zrobił coś podobnego na LP „Sea of Cowards”, nagranym z grupą Dead Weather). Ponadto piosenkę „Just One Drink” można usłyszeć z dwoma początkami, zależnie od miejsca, w którym ustawi się igłę. Wreszcie, pierwszą stronę analogu odtwarza się od środka do zewnętrznej krawędzi, czyli odwrotnie niż normalnie. Największą niespodzianką jest jednak hologram anioła, który pojawia się nad obracającą się płytą. Nic dziwnego, że winylowe wydanie „Lazaretto” tylko w premierowym tygodniu rozeszło się w nakładzie 40000 egzemplarzy. Był to wówczas najlepszy wynik w kategorii sprzedaży płyt winylowych od roku 1991.
Ostatnio wykonawca znów zaskoczył fanów. Na jego najnowszym albumie „Boarding House Reach” poznajemy innego White’a. Wprawdzie nadal mocno osadzonego w starych bluesowych brzmieniach, ale tym razem otwartego na bogatszą oprawę instrumentalną. On sam odpowiada za partie gitarowe, perkusyjne, organowe, wokalne, a nawet syntezatorowe. Ponadto zaprosił do współpracy kilkunastu muzyków, w tym skrzypka i trębacza. Efekt jest urozmaicony, zarówno pod względem melodii, jak i aranżacji. Czy taki właśnie spodoba się fanom? Okaże się już wkrótce.
The White Stripes The White Stripes (1999)
De Stijl (2000)
White Blood Cells (2001)
Elephant (2003)
Get Behind Me Satan (2005)
Icky Thump (2007)
The Raconteurs Broken Boy Soldiers (2006)
Consolers of the Lonely (2008)
The Dead Weather Horehound (2009)
Sea of Cowards (2010)
Dodge and Burn (2015)
Jack White Blunderbuss (2012)
Lazaretto (2014)
Boarding House Reach (2018)
Grzegorz Walenda
Hi-Fi i Muzyka 04/2018
Przeczytaj także