24.12.2024
min czytania
Udostępnij
Na pewnym etapie działalności Beatlesi zerwali z koncertowaniem. Ich ostatni występ odbył się 29 sierpnia 1966 roku w San Francisco, po czym skoncentrowali się na pracy w studiu. 27 lat później Billy Joel poszedł w odwrotnym kierunku. Przestał nagrywać i poświęcił się wyłącznie śpiewaniu na żywo. Występował solo, a także z Eltonem Johnem, z którym w 1994 wyruszył we wspólną trasę. Wydaje się, że muzycy dobrze do siebie pasują – obaj grają na fortepianach i wykonują skomponowane przez siebie piosenki. Na wspólnych koncertach prezentowali nie tylko własne utwory, ale też każdy interpretował kompozycje scenicznego partnera. Tournée nosiło tytuł „Face To Face” („Twarzą w twarz”) i było wielokrotnie wznawiane. W 2003 roku duet dał 24 koncerty, z których przychód wyniósł 46 mln dolarów. Występy zwieńczył oficjalny finał w 2009 roku, ale później zagrali jeszcze kilka razy.
Równocześnie Elton John wciąż nagrywał, a Billy Joel tego nie robił. Czyżby przewidział, że w przyszłości to właśnie koncerty będą generować wielomilionowe przychody?
Serwisy strumieniowe zrewolucjonizowały sposób, w jaki melomani odbierają muzykę. Nagrania są w nich dostępne nawet bez opłat, tyle że z reklamami. Najczęściej korzystają z nich słuchacze w USA. Streaming stanowi aż 84% tamtejszego rynku fonograficznego, który jest największy na świecie, a w 2023 roku urósł o kolejne 8%, do wartości 17,1 mld USD. Co ciekawe, równolegle rośnie sprzedaż nośników fizycznych, która za Atlantykiem podskoczyła o 10% – do 1,4 miliarda dolarów. Winyle nadal sprzedają się lepiej od kompaktów. Rynek tych ostatnich się jednak ożywia – w ubiegłym roku urósł w USA o 11%, do 537 milionów dolarów.
W innych krajach proporcje okazują się podobne. Jedynie w Japonii odbiorcy pozostają wierni nośnikom fizycznym. Odpowiadają one za 70% sprzedaży, a znaczny udział mają kompakty. Warto wspomnieć, że właśnie tam, 1 października 1987 roku, do sklepów trafił pierwszy album z muzyką rozrywkową na płycie CD. Był to „52nd Street” autorstwa… Billy’ego Joela.
Przy rosnącym zainteresowaniu słuchaniem muzyki w różnej formie i z różnych źródeł można się zastanawiać, czy ktoś jeszcze zdecyduje się na zakup biletu, by później przeciskać się w korkach na koncert, a na koniec wylądować w tłumie fanów przed sceną. Okazuje się, że chętnych nie brakuje, a Billy Joel miał nosa. Co więcej, liczba występów – a co za tym idzie – wpływy z wejściówek i gadżetów systematycznie rosną.
W sierpniu 2024 gościła u nas Taylor Swift, która co rusz trafia do „Księgi rekordów Guinnessa”. Jej aktualna trasa „The Eras Tour” jest najbardziej dochodową w historii i pobiła już rekord ustanowiony niedawno przez Eltona Johna. Jego tournée „Farewell Yellow Brick Road” zarobiło 939 milionów dolarów. Trasa Swift przekroczyła już miliard, a przewiduje się, że do finału 8 grudnia 2024 przychody mogą się podwoić. Widać więc, że występy live stają się coraz bardziej lukratywne.
Obok tras koncertowych coraz większym wzięciem cieszą się tzw. estradowe rezydencje. Polegają one na tym, że artysta się nie przemieszcza, ale występuje w jednym miejscu. Nie jest to nowy sposób kontaktu z publicznością, bowiem jego początki datują się na połowę XX wieku. Z „pobytów” słynęło Las Vegas, a tradycję zapoczątkował w 1944 roku pianista polskiego pochodzenia Władziu Valentino Liberace. Do fortepianowej klasyki dołączył akcenty rozrywkowe, estradowy blichtr i humor. Jego występy, prezentowane również w telewizji, oglądały tłumy. Liberace jest uznawany za pierwszego długoterminowego rezydenta w Las Vegas. Po nim na tej samej zasadzie koncertowali tam m.in. Frank Sinatra czy Elvis Presley. Później formuła się zestarzała, a w jej ramach występowali głównie piosenkarze u schyłku kariery, kiedy nie mogli już zapełniać stadionów. Ostatnio jednak Las Vegas wróciło do łask i zaczęło przyciągać wykonawców z pierwszej ligi. W 2018 roku na dłużej zagościła tam Lady Gaga, a śpiewali również m.in. Drake, Beyoncé i Céline Dion.
Ten rodzaj współpracy z artystami nie jest bynajmniej specyfiką Las Vegas. W latach 2017-18 na nowojorskim Broadwayu stacjonował Bruce Springsteen. Dał 236 koncertów, a wpływy z biletów sięgnęły 113 mln dolarów. W sierpniu 2024 w Monachium cykl koncertów dała Adele. Specjalnie dla niej postawiono tam za kilkanaście milionów dolarów największy na świecie ekran, szeroki na 220 metrów.
Do grona artystów, którzy ostatnio zdecydowali się na dłuższe piosenkarskie pobyty, dołączył Billy Joel. Swój recitalowy maraton zaprezentował jednak nie w Las Vegas, ale – podobnie jak Springsteen – w Nowym Jorku. W przeciwieństwie do Bossa, nie wybrał kameralnej sali teatru im. Waltera Kerra na 975 miejsc, ale znacznie większą Madison Square Garden, która może pomieścić blisko 20000 melomanów. Śpiewali tam m.in. Michael Jackson, Elton John, Frank Zappa czy Led Zeppelin. Występ tych ostatnich ukazał się na albumie „The Song Remains the Same” (1976). W 1971 roku wystąpił tam również George Harrison, który poprowadził charytatywny koncert, wydany na płycie „The Concert For Bangladesh”. Także w Madison Square Garden po raz ostatni zaśpiewał John Lennon. Jednak żaden z gości nie zabawił tam równie długo co Billy Joel, który pojawił się na tej scenie 150 razy. Pierwszy raz śpiewał w 1978 roku, a od 2014 roku rozpoczął swoją rezydencję. W pierwszym jej etapie każdy koncert przynosił blisko dwa miliony dolarów. Ostatnio przychody wzrosły do trzech milionów. Wydawało się, że wraz z upływem czasu zainteresowanie fanów będzie stopniowo spadać, ale prognozy się nie potwierdziły. Kiedy poinformowano, że czas pobytu artysty dobiega końca, zainteresowanie biletami gwałtownie wzrosło, osiągając poziomy wyższe niż na początku. Setny występ odbył się 18 lipca 2018 roku. Dla uczczenia wydarzenia gubernator Nowego Jorku ogłosił tę datę „Dniem Billy’ego Joela”. Ostatnie spotkania z piosenkarzem, w lipcu 2024, również odbywały się przy pełnej widowni.
Zdarzało się, że Joelowi na scenie towarzyszyli inni znani artyści, jak Bruce Springsteen, Sting, Paul Simon, Bon Jovi, John Mayer, Miley Cyrus czy John Fogerty. „New York Times” informuje, że przez 10 lat koncerty piosenkarza w Madison Square Garden zgromadziły blisko dwa miliony fanów, a łączny przychód z imprezy sięgnął 260 mln dolarów.
„Gram na scenie przez dwie godziny przed 20000 ludzi, a później wsiadam do auta i jestem jednym z wielu durniów przebijających się przez korki – mówił z uśmiechem Joel po ostatnim koncercie, 25 lipca 2024. – Na koniec wracam do domu, wynoszę śmieci i wyprowadzam psy.” Ot, zwykłe zajęcia jednego z najpopularniejszych amerykańskich piosenkarzy.
Billy Joel urodził się 9 maja 1949 roku w nowojorskiej dzielnicy Bronx, a wychował na pobliskiej wyspie Long Island. Tam też rozpoczął naukę gry na pianinie. Nie przepadał za szkołą, więc ją rzucił i w 1966 na trzy lata dołączył do zespołu The Hassles. Od 1969 roku grał krótko w grupie Attila. Wspólnie z Jonathanem Smallem skomponował wszystkie piosenki wydane na jedynym albumie, który ukazał się w 1970 roku i zawdzięczał tytuł nazwie formacji. Królował na nim hard rock połączony z psychodelią. Styl zupełnie inny od tego, który Joel zaprezentował rok później na swoim solowym debiucie. O ile w utworach Attili prym wiodły ostre gitary i wrzaskliwe wokale, o tyle „Cold Spring Harbor” był melodyjny, z pianinem i urokliwym głosem autora. Trudno dociec, dlaczego nie cieszył się popularnością, bo pod względem artystycznym nie ustępuje późniejszym wydawnictwom artysty. Dopiero druga płyta „Piano Man” uczyniła Joela sławnym, a przy okazji przyniosła mu nieformalny pseudonim. Dyskografia „Piano Mana” („Faceta od pianina”) liczy 13 tytułów. Za muzyczne dokonania otrzymał 23 nominacje i pięć nagród Grammy. W 1992 roku został przyjęty do Izb Sławy Autorów Piosenek, a siedem lat później – do Rockandrollowej Izby Sławy. Mowę na uroczystości wygłosił Ray Charles.
„Kocham i szanuję tego człowieka – powiedział Charles, który zmarł 10 czerwca 2004, w wieku 73 lat. – Jest wyjątkowo utalentowany. Trudno tak nie powiedzieć o piosenkarzu, który ma na koncie 37, a może 38 hitów, z których 13 znalazło się w pierwszej dziesiątce listy przebojów, a trzy trafiły na szczyt. Billy Joel śpiewa piosenki o życiu, które toczy się wokół niego.”
Jeśli ktoś nadal nie kojarzy muzyki artysty, to odsyłam do jego piosenki „Uptown Girl” („Dziewczyna z wyższych sfer”) z 1983 roku. To druga – obok „Piano Mana” – wizytówka artysty, nadawana w radiu do dziś. Spopularyzował ją teledysk, którego akcja rozgrywa się w warsztacie samochodowym. Na drzwiach szafki wisi zdjęcie modelki w stroju kąpielowym, z przewieszonym przez szyję zestawem do snorkelingu. Szafka należy do mechanika, którego gra Joel, a zdjęcie przedstawia Christie Brinkley, jego (byłą już) żonę, z którą w finale odjeżdża na motocyklu.
Prawdopodobnie Joel napisałby więcej wpadających w ucho piosenek, ale w pewnym momencie uznał, że ma dość. Jego ostatni album nosi tytuł „River Of Dreams” (1993). „Nie jestem prorokiem ani filozofem. Jestem zwykłym pianistą. Nadszedł czas, żeby się zamknąć” – powiedział po decyzji o zakończeniu nagrywania. Później przerzucił się na chwilę na autorską twórczość fortepianową. Jego kompozycje, wydane na płycie „Fantasies & Delusions” (2001), gra brytyjsko-koreański pianista Richard Hyung-ki Joo.
Pomimo długiej przerwy w nagrywaniu, Joel czasami trafiał do studia, żeby zarejestrować pojedyncze piosenki. W 2007 miała premierę jego kompozycja „Christmas in Fallujah”, ale nagrał ją nie on, ale 21-letni wówczas wokalista Cass Dillon. Tekst utworu dotyczy amerykańskich żołnierzy walczących w Iraku, więc Joel uznał, że powinien go zaśpiewać ktoś w wieku zbliżonym do poborowego. W tym samym roku ukazał się singiel Joela „All My Life”, dedykowany jego kolejnej i obecnie znów byłej żonie Katie Lee; po niej muzyk poślubił Alexis Roderick.
Dopiero w tym roku Billy Joel rozpoczął nowy rozdział fonograficznej kariery. Wydał singiel z piosenką „Turn the Lights Back On” („Zapalcie światła ponownie”). Promuje ją teledysk, do którego produkcji wykorzystano sztuczną inteligencję; zawartość klipu spreparowała wyspecjalizowana w AI firma Deep Voodoo. Przedstawia on Joela śpiewającego tegoroczny hit w różnych latach swojego życia, kiedy nagrywał longplaye „Piano Man” (1973), „Storm Front” (1989) i wspomniany „River of Dreams” (1993). Na początku muzyk jest pokazany jako młodzieniec z ciemnymi falującymi włosami. Następnie, z upływem lat, jego fizjonomia się zmienia. W finale Joel pojawia się jako starszy pan z krótko przystrzyżonymi włosami, widocznymi zakolami, siwą bródką i wąsami – tak właśnie wygląda obecnie.
Po udanym nowym przeboju można by się spodziewać premierowego albumu. Czy się pojawi? „Nie wiem – odpowiada Billy Joel. – Śpiewałem w tym roku na gali Grammy. 30 lat temu byłem tam jednym z nominowanych. O ile wtedy czułem się nieswojo, rywalizując z innymi artystami o cenne trofeum, to tym razem mi się podobało.”
Pozostaje zatem czekać na nową płytę, pierwszą po 31 latach przerwy. Tymczasem Joel planuje kolejne występy. Najwyraźniej wciąż od studia woli scenę.
1. Cold Spring Harbor (1971)
2. Piano Man (1973)
3. Streetlife Serenade (1974)
4. Turnstiles (1976)
5. The Stranger (1977)
6. 52nd Street (1978)
7. Glass Houses (1980)
8. The Nylon Curtain (1982)
9. An Innocent Man (1983)
10. The Bridge (1986)
11. Storm Front (1989)
12. River of Dreams (1993)
13. Fantasies & Delusions (2001) – utwory Joela gra Richard Joo
Grzegorz Walenda
Hi-Fi i Muzyka 06/2024
Przeczytaj także