
11.09.2012
min czytania
Udostępnij
Nonesuch Records 2010 Dystrybucja: Warner Music
The Magnetic Fields to w zasadzie Stephin Merritt, który dobiera składy muzyków do każdego projektu. Ostatnio miał pomysł na trzy albumy bez syntezatorów i właśnie „Realism” zamyka ten cykl. Kolejna płyta będzie wyłącznie elektroniczna. Na razie mamy nową porcję nagrań w charakterystycznym dla tego artysty nurcie, będącym wypadkową songów broadwayowskich, muzyki marszowej i chórków w stylu The Beach Boys. Do tego w warstwie instrumentalnej pojawiają się tuba, sitar, akordeon i smyczki. Raz jest marzycielsko, to znów czujemy się jak rano w kurniku, gdzie kury gdaczą, a koguty pieją wniebogłosy… Merritt jest niewątpliwie zdolny; w Ameryce uznawany za artystę kultowego. Trzeba go jednak lubić, by można było słuchać jego utworów. Pod tym względem jest z nim trochę jak z Tomem Waitsem, chociaż to zupełnie inne osobowości. Merritt debiutował w 1991 roku, ale zabłysnął dopiero 8 lat później trzypłytowym wydawnictwem „69”, z tyloma właśnie utworami, głównie o miłości. O ile tam wykazał się repertuarową szczodrością, o tyle „Realism” to tylko 33 minuty muzyki. Nieco mniej oryginalnej i urozmaiconej niż jego najsłynniejsze dzieło, ale też mającej swoje zalety. Pod warunkiem, że ktoś już zna i ceni Merritta lub jest w stanie „z marszu” polubić jego zakręcony styl.
Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 7-8/2010
Przeczytaj także