
21.05.2021
min czytania
Udostępnij
ML 2020
Miałem spory dylemat, czy sklasyfikować tę płytę jako popową, czy może jazzową. U nas panuje taka wolność i zaufanie, że recenzenci mogą sami przypisać tytuł do określonego gatunku. Ostatecznie Monika Lidke wylądowała w popie, ale od razu zaznaczam, że nie jest to łupanka dla młodzieży, która mogłaby się znaleźć w piętnastosekundowym fragmencie na Tik Toku. Artystka proponuje piosenki w onirycznej i refleksyjnej formie, grane przez zawodowych muzyków, głównie pochodzenia brytyjskiego. Sam wokal jest przyjemnie matowy, a jednocześnie – świetlisty. Jak by to powiedział poetycki sprzedawca sprzętu hi-fi: „Perłowa średnica nie przeszkadza w eksponowaniu miedzianego sopranu”. I o ile normalnie brzmi to jak piękna baśń, tu rzeczywiście ma uzasadnienie. Repertuar okazuje się dość klasyczny, choć – moim zdaniem – brakuje naprawdę porywających melodii. Świadome ośpiewywanie skal i swobodne poruszanie się w przyjemnej dla ucha materii to jedno. Kompozycja, która zabrzmi naprawdę mocno i ekscytująco, stanowi zupełnie inny temat. To zwyczajnie dziwne, by tak ciekawy wokal i tak konkretny rozmach, biorąc pod uwagę przedsięwzięcie sensu largo, blakły, bo utwory są tylko dobre lub bardzo dobre, ale nie wybitne.
Michał Dziadosz
Przeczytaj także