12.09.2012
min czytania
Udostępnij
Dystrybucja: EMI Music Polska
Kurt Tucholsky, przedwojenny niemiecki satyryk żydowskiego pochodzenia, w jednym z utworów pisał: „skłonności miewam do obcesowości”. Przykro odkrywać w sobie takie inklinacje w stosunku do piosenek znakomitej i lubianej aktorki. Jestem rozczarowany i zawiedziony. Zawiedzeni będą też ci, którzy pamiętają wybitne kreacje Krystyny Tkacz w repertuarze brechtowskim. Niezwykłego klimatu tamtych wykonań jest tu tyle co kamienia węgielnego w węglu kamiennym. Teksty, tłumaczone przez Romana Kołakowskiego, nie oddają dezynwoltury zadymionych kabaretów. Są archaiczne i ciężkawe, a ich wokalne interpretacje – mało odkrywcze i nudne. Muzyka stanowi najsłabszą stronę przedsięwzięcia. Dziwaczne walczyki, marsze i bluesy. Brakuje tylko samby i fokstrota, ale może coś mi umknęło. Flet, saksofon, bandoneon/bas, perkusja, akordeon rymują się prawie tak samo jak: zespół zgrany/trąbka, pompka i organy. Niestety, brzmią również podobnie. W większości utworów drażni nuta mało subtelnego klezmerstwa, gdzie czosnek przeważa nad cynamonem. Całość jest nieudana. Pozostaje wierzyć, że niezwykły talent aktorski Krystyny Tkacz uratuje recital, na który składają się piosenki z omawianej płyty, wystawiony w jednym z teatrów. Chciałbym się o tym przekonać, ale pewnie teraz już mnie nie wpuszczą.
Autor: Mirosław Szymański
Źródło: HFiM 06/2010
Przeczytaj także