
16.02.2023
min czytania
Udostępnij
PMR 2022
To już drugi album zespołu BlackLight. Przepiękne, powolne, klimatyczne intro sprawiło, że zacząłem nerwową mantrę w kierunku sprzętu odsłuchowego: „błagam, tylko nie zacznijcie napieprzać, nie zacznijcie napieprzać”. Nie zaczęli. Ta muzyka ma kopa, ale bez przesady. BlackLight, na szczęście, nie gra bezmyślnego łomotu. To nadal jest progresywno-rockowa, sekcyjno-gitarowa muzyka, ale bez wyścigów i – przede wszystkim – z melodią oraz nawiązaniami do… jazzu. Sprawność instrumentalna i niesamowita pomysłowość tematów to największa siła zespołu. Poza tym warto zwrócić uwagę na zamiłowanie do przestrzeni oraz brak zmuszania się do nowoczesności za wszelką cenę. Gdyby nie wspomniane wcze- śniej elementy jazzu (szczególnie w gitarach), można by śmiało skojarzyć klimat z produkcjami pokroju „The Earth” zespo- łu Mordor lub debiutem Riverside.
Ale – żeby nie było za słodko – na przyszłość trzeba lepiej zmiksować wokal z muzyką i zdjąć z niego te bulgoczące efekty, występujące w większości utworów. To jest dobre jako jednorazowy zabieg aranżacyjny, a nie element stylu! Głos jest często za bardzo rozmyty i przez to ginie w aranżach. To sprawia, że słuchacz co chwila musi się domyślać, o co chodzi. Odrywa się od muzyki i nie jest w stanie w nią wejść. Poza tym płyta mogłaby być o trzy utwory krótsza. Nic złego by się nie sta- ło. Konstrukcja albumu nie istnieje. Na pewnym etapie zaczynamy oczekiwać puenty, która nie nadchodzi
Michał Dziadosz
Przeczytaj także