
25.08.2012
min czytania
Udostępnij
Motion Trio nie gra Chopina na akordeonach. Ten zespół odkrywa kompozytorana nowo. Pokazuje, jak wielki potencjał drzemie w mazurkach i preludiach orazjak wielkie bogactwo brzmieniowe może z siebie wydobyć guzikowy instrument dęty. Wszystko to dzięki znakomitym aranżacjom Janusza Wojnarowicza.Audiofilskie, pozbawione elektronicznych dodatków nagranie tylko zwiększawartość tej płyty. Wśród wielu chopinowskich projektów roku jubileuszowegoten zasługuje na największe uznanie.
Niepozorna okładka sprawia, że wielu przejdzie obok tej płyty obojętnie. Duży błąd. Czar tego nagrania pojawia się w chwili, gdy z głośników popłyną pierwsze dźwięki. Młodzi polscy muzycy udowadniają, że mogą z powodzeniem konkurować z rówieśnikami nagrywającymi dla największych światowych wytwórni. Hiszpański i włoski repertuar grają z pasją, klasą i fantastyczną energią, zdolną ogrzać duże miasto nawet w siarczyste mrozy. Bliski plan nagrania i naturalne, czyste brzmienie dodają tej płycie kameralności i smaku. Można jej słuchać w nieskończoność!
Młody, jak na bas-barytona, włoski śpiewak Ildebrando D’Arcangelo zarejestrował swoistą antologię basowych arii z oper i oratoriów z różnych okresów twórczości Haendla. Trudności techniczne i rozpiętość skal zapisanych w partyturach jeżą włosy na głowie, ale D’Arcangelo wyszedł z tej próby triumfalnie. Wszystkie nuty wykonał pełnym głosem – perfekcyjnie, efektownie i wzruszająco. Towarzyszy mu znakomity zespół instrumentów dawnych.
Odkrywczy, ambitny, trudny i konsekwentnie zrealizowany projekt. Album zawiera muzykę współczesną na duet fletowy bez towarzyszenia innych instrumentów. Młode polskie flecistki wykonują utwory o fascynującej fakturze, skomponowane przez twórców z rozmaitych kręgów kulturowych – Europy, Japonii i Ameryki Południowej. Brawurowa interpretacja, wysoki poziom merytoryczny i graficzny edycji płytowej.
Znakomita płyta polskiego tria Levity. Podwójny album zawiera autorskie, dalekie od oryginału wersje 24 preludiów Fryderyka Chopina. Propozycja zespołu to zdecydowanie najodważniejsza, najbardziej bezkompromisowa fuzja klasyki i nowoczesnego jazzu ostatnich lat. Zaskakuje inwencją, energią i świeżością, a współczesny język pełen odniesień do najnowszych trendów i brzmień jest w stanie przyciągnąć fanów o zróżnicowanych upodobaniach. Ważną rolę w nagraniach odegrał awangardowy trębacz z Japonii – Toshinori Kondo. Na uwagę zasługuje też bardzo dobry mastering – całość brzmi po prostu wzorcowo.
Muzyka utrzymana w stylistyce nowoczesnego jazzu akustycznego, lecz zdecydowanie odchodzi od utartych schematów. Grochot prezentuje się tu nie tylko jako świetny perkusista, ale też wytrawny kompozytor i aranżer. Do wysokiego poziomu albumu przyczyniła się również wyborna gra muzyków, m.in. amerykańskiego trębacza Eddiego Hendersona oraz saksofonisty Adama Pierończyka. Choć podobnych płyt powstało w minionym roku sporo, „My Stories” to najciekawsza propozycja w swojej kategorii.
Wielki lider na czele zespołu złożonego z wybitnych jazzmanów. Zespołu, który gra już ze sobą wystarczająco długo, by reagować w sposób niemal telepatyczny. Do tego dochodzi charyzmatyczna osobowość szefa i jego niepowtarzalny, aksamitny ton saksofonu. Spokojny, pewny siebie jazz. Tak grali najwięksi mistrzowie tej muzyki w jej złotych latach. Z każdego dźwięku emanuje mądrość, doświadczenie i charyzma. Żadne eksperymenty nie są tu do niczego potrzebne. Ci muzycy wiedzą, co i jak chcą osiągnąć. Po prostu Charles Lloyd Quartet.
Stylowa płyta dla miłośników złotych lat Hollywood, szalonych czasów świetności jazzowej wokalistyki, nieco w duchu retro. Taki projekt łatwo mógł wpaść w pułapkę sztuczności, przesłodzenia i sztampy. Charlie Haden i jego Quartet West to jednak muzycy z poczuciem smaku. Doskonale wiedzą, że pewnych granic nie wolno przekraczać. Niebezpieczeństwo nudy oddala także grono zaproszonych wokalistek – od Cassandry Wilson, Nory Jones i Diany Krall, po Renée Fleming. Ciepła płyta na mroźne zimowe wieczory – rozgrzewa lepiej od kominka i szklanki grzanego wina.
Niemal w całości autorski program utalentowanej jazzowej wokalistki. Muzyka płynie spokojnie, delikatnie, niczym woda w krystalicznie czystej rzece. Płyta jest melancholijna, lekka, a przy tym wciągająca. Z każdym odsłuchem coraz bardziej docenia się głos Katrine Madsen oraz pomysły aranżacyjne Joakima Mildera. Pozycja obowiązkowa dla miłośników kobiecego śpiewania w improwizowanej oprawie.
Album jest balsamem dla uszu. To zasługa nie tylko wokalno-instrumentalnego talentu wykonawczyni, ale przede wszystkim wyjątkowych piosenek. Nie trzeba się długo wsłuchiwać, aby odkryć ich magię. Przemierzamy bajkową krainę, pełną aranżacyjnych niespodzianek i wciągających melodii. Do tego perfekcyjne współbrzmienie wokalu z podkładem i mamy jedną z najlepszych płyt ubiegłego roku.
Grupa The Black Crowes z okazji 20-lecia ukazania się debiutanckiej płyty nagrała jeszcze raz swoje najpopularniejsze piosenki w wersjach akustycznych. Zabieg nie nowy, ale tym razem przyniósł wyjątkowo atrakcyjny efekt. To tak, jakby wybrać najlepsze wokale z repertuaru kwartetu Crosby, Stills, Nash and Young, dodać trochę gitarowej energii w stylu „Exile On Main Street”, a na koniec wszystko okrasić sentymentalizmem Vana Morrisona. Rewelacja!
Debiutując jako artysta solowy, Jónsi udowodnił, że nie potrzebuje kolegów z Sigur Rós, by stworzyć świetny, iskrzący się postrockowymi barwami album. Płyta „Go” raz kipi energią i pogodnością, kiedy indziej urzeka melancholijnymi frazami. Nie sposób pomylić charakterystycznego stylu wokalisty ani nie chwalić konsekwencji, z którą tworzy ciekawą formalnie muzykę. Brawo.
Uznawany od dekad za jednego z najlepszych wokalistów muzyki rockowej Plant przyzwyczaił nas do swoich świetnych płyt solowych. Nie inaczej jest z „Band of Joy”. Czy to w tradycyjnym bluesie, rock’n’rollowej piosence, folkowej balladzie czy nowoczesnym brzmieniu niezapomniany frontman Led Zeppelin po prostu czaruje dźwiękiem.
Źródło: HFiM 01/2011
Przeczytaj także