05.08.2012
min czytania
Udostępnij
Orchestre des Champs-Elysees Archiv 2012 Dystrybucja: Universal Music
Żyjąc w epoce postromantycznej trudno sobie wyobrazić coś bardziej pożądanego przez publiczność sal koncertowych niż wirtuozowski koncert solowy z orkiestrą. A jednak jeszcze w czasach Haydna pojawiały się głosy, że koncerty to jedynie rodzaj wprawek dla kompozytorów i wykonawców. Cel był jeden – napisać wspaniałą symfonię. Haydn poważnie potraktował te społeczne oczekiwania i dziś, obok ponad 100 symfonii, możemy słuchać zaledwie nieco ponad 30 koncertów, w tym aż 24 fortepianowych. Skrzypcowe napisał cztery, ale po jednym z nich ślad zaginął. Carmignola mógł więc bez problemu zamieścić wszystkie na swojej płycie. Słuchając tego wykonania, trudno nie mieć powodów do zachwytu. Oto bowiem słowiczymi trelami pieści uszy Stradivarius z 1732 roku. Towarzyszy mu zgrany, genialnie zbalansowany i perfekcyjnie stylowy zespół instrumentalistów. Frazy są dopieszczone; każdy ozdobnik zagrany, jak trzeba. Każdy pasaż opanowany i wyprowadzony bez najmniejszego trudu. Pod tempa można regulować metronomy, a z rozkładu akcentów zrobić wykład o rytmach parzystych i nieparzystych. I gdy już nacieszymy tym ucho, pojawia się wątpliwość. Z początku tylko majaczy gdzieś z tyłu głowy, by na koniec przeobrazić się w najsilniejsze wrażenie po wysłuchaniu tej płyty. Czy naprawdę taka ma być ta muzyka? Czy należy grać ją niczym film o montażu układów scalonych? Czy precyzja i zgranie to wszystko, czego powinniśmy oczekiwać? Moja odpowiedź od zawsze brzmi: nie.
Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFiM 4/2012
Przeczytaj także