
18.08.2017
min czytania
Udostępnij
ECM 2017
Tytuł nowego albumu Ralpha Townera pochodzi ze standardu Victora Younga z 1949 roku. Czy to znak, że artysta zwraca się ku przeszłości? Niekoniecznie. Wszystkie utwory, poza tym jednym, są jego autorstwa i prezentują duże zróżnicowanie, tak pod względem stylistycznym (nawiązania do jazzu, klasyki, ethnic), jak i wykorzystanych środków. Solowe projekty stawiają przed gitarzystami ogromne wymagania. Jednak Towner sprostał im bez problemu. Swobodnie kształtowane formy, zmieniające się klimaty, wspaniałe barwy i wszechobecny liryzm utrzymują słuchacza w stanie permanentnej koncentracji. Artysta używa wyłącznie gitar akustycznych. Nie epatuje techniką, skupiając się na urodzie brzmienia, detalach kolorystycznych i niuansach dynamiki. Chętnie stosuje flażolety, dźwięki „mutowane”, a efekty fret noise i szmery płynące z pudła rezonansowego są częścią interpretacji utworów i podkreślają ich autentyzm. Gra przełamuje ograniczenia, wynikające z faktury instrumentu. Towner operuje w kilku planach dźwiękowych. Stapia warstwę melodyczną, harmoniczną i rytmiczną w całość. Jest samowystarczalny. Chyba największe wrażenie robi „Clarion Call”, grany na gitarze 12-strunowej. Dźwięk jest tu pełniejszy, bardziej ostry. Następuje zagęszczenie ekspresji, a inwencja Townera-improwizatora budzi respekt
Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 05/2017
Przeczytaj także