
15.02.2018
min czytania
Udostępnij
ECM 2017
Tytuł nowego albumu Ralpha Townera pochodzi od standardu Victora Younga z 1949 roku. Czy to znak, że artysta zwraca się ku przeszłości? Niekoniecznie. Wszystkie utwory, poza tym jednym, są jego autorstwa i prezentują duże zróżnicowanie, tak pod względem stylistycznym (nawiązania do jazzu, klasyki, ethnicu), jak i środków wyrazu. Solowe projekty stawiają przed gitarzystami ogromne wyzwania. Jednak Towner sprostał im bez problemu. Swobodnie kształtowane formy, zmieniające się klimaty, wspaniałe barwy i wszechobecny liryzm utrzymują słuchacza w stanie permanentnej koncentracji. Artysta używa wyłącznie gitar akustycznych. Nie epatuje techniką, skupiając się na urodzie brzmienia, detalach kolorystycznych i niuansach dynamiki. Chętnie stosuje flażolety, dźwięki „mutowane”, a efekty „fret noise” i szmery płynące z pudła rezonansowego są częścią interpretacji utworów i podkreślają ich autentyzm. Gra Townera przełamuje ograniczenia, wynikające z faktury instrumentu. Gitarzysta operuje w kilku planach dźwiękowych. Stapia w całość warstwę melodyczną, harmoniczną i rytmiczną. Jest samowystarczalny. Największe wrażenie robi chyba „Clarion Call”, grany na gitarze 12-strunowej. Dźwięk jest tu pełniejszy, bardziej ostry. Następuje zagęszczenie ekspresji, a inwencja Townera-improwizatora budzi respekt
Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 11/2017
Przeczytaj także