
05.08.2012
min czytania
Udostępnij
ECM 2011
Od pierwszego solowego albumu Keitha Jarretta „Facing You” minęło 40 lat! Wydany w 1975 roku „The Koln Concert” stał się wielkim przebojem wydawniczym i, obok „Kind of Blue” Davisa, najbardziej rozpoznawalną płytą w historii jazzu. Nie jest to najlepszy album Jarretta – obok fragmentów genialnych zdarzają się tam mielizny, okresy, gdy brakuje mu inwencji improwizatorskiej. W późniejszych latach Jarrett dopracował koncepcję solowych recitali. Nabrał doświadczenia. Zaczął unikać mielizn, ale nie powtórzył sukcesu kolońskiego już nigdy. Czy powtórzy teraz? Wątpię, chociaż „Rio” to znakomity album. Przeplatają się w nim gatunki – od pianistycznego ekspresjonizmu, przez całotonowe impresjonistyczne skale, po… stylizowany ragtime. Szeroki jest wachlarz i nastrojów – od dynamicznej gorączki nowojorskiej ulicy, przez rozmarzenie letniego popołudnia, melancholię samotnego wieczoru, po atmosferę zagrożenia. Słychać wyraźnie, że pianista doskonale wie, co i jak chce wyrazić. Kompozycje, mimo że powstały w wyniku improwizacji, są zwarte i przemyślane (najdłuższe mają około 7 min.). Nie s brakuje w nich frapujących melodii i i intrygujących zwrotów akcji. Jeśli czegoś mogę jeszcze chcieć, to posłuchać wreszcie solowego koncertu Jarretta w Polsce.
Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 4/2012
Przeczytaj także