26.05.2018
min czytania
Udostępnij
Requiem Records 2017
Płytę wydano tak oryginalnie i starannie, że w pierwszej sekundzie wziąłem ją za zaproszenie do luksusowego spa. A poważnie – bardzo rzadko zdarzają się tak wyszukane okładki, z pomysłową książeczką i w równie szlachetnej oprawie. Prawdziwa gratka dla kolekcjonerów. Co do muzyki, to jest dość specyficzna. Najprościej można ją określić jako dekonstrukcję folku: rozsamplowaną, otwartą i eksperymentalną. Można tu odnaleźć echa twórczości legendarnego Eugeniusza Rudnika, ale nie ma męczenia „rozbijanej szklanki zwolnionej 300 razy” albo „pocierania flaneli o jedwab” rozciągniętego do 15-minutowej „suity”. Jest za to konkretny pomysł na muzykę. Mocno odlotowy, dlatego fani konwencjonalnych dźwięków powinni omijać album szerokim łukiem. Ci z otwartymi umysłami docenią klimat: trochę folkowy, trochę jazzowy, trochę zahaczający o „Warszawską Jesień”. Mimo rozchwianej motoryki i pozornego braku konsekwencji – ta muzyka nie irytuje. Ma w sobie coś z szalonego słuchowiska radiowego, ale nie ogranicza się do eksperymentu dla samego eksperymentu. Słychać koncepcję, poprowadzoną od początku do końca. Dodatkowo wszystko jest świetnie nagrane, co nie stanowi reguły
Michał Dziadosz
Źródło: HFiM 02/2018
Przeczytaj także