Same nowości – wiosna 2024, cz. 1

14.07.2024

min czytania

Udostępnij

W wydaniu marcowym przedstawiliśmy płytowe zaszłości. Tym razem, dla odmiany, same nowości. Oto kilka albumów tak gorących, że aż parzą. No może bez przesady, ponieważ cykl wydawniczy ma swoje prawa, ale i tak nie leżakowały zbyt długo. Czy warto po nie sięgnąć? Przekonajcie się sami. W bonusie – wznowienia płyt Czesława Niemena na hybrydowym SACD.

 

Brzmienia różne

Horta – Księżyc & Mars (2024)

„Księżyc & Mars” to gorąca nowość z marca 2024. Przed kilkoma laty recenzowałem na łamach „Hi-Fi i Muzyki” solową płytę Jacka Horty „Ocean myśli”. Nie wprawiła mnie może w zachwyt, niemniej otrzymała relatywnie wysoką notę. Dziś Horta to już zespół. Do Jacka dołączyli muzycy, którzy znakomicie uzupełnili formułę, jednak projekt rozwinął się nie tylko pod względem składu. Duże uznanie za ciężką pracę i ogromny postęp, które naprawdę słychać. Obecny materiał jest krótszy od wcześniejszego, a pamiętam, że sugerowałem potrzebę większej zwartości. Nie wiem, czy moja opinia została przeczytana, ale odnoszę wrażenie, jakby zadziałała. Materiał jest o wiele bardziej konkretny i bojowy. Kompozycje mają mocny charakter i czytelny sens. O to chodzi! Sama produkcja także nabrała sznytu. Album powinien przypaść do gustu miłośnikom brzmień z lat 80. i 90. XX wieku, ale na współczesnych sterydach. Sporo tu pogłosów, syntezatorów, a także mocnej sekcji i uwrażliwionego wokalu. Trzeba przyznać, że głos Jacka wydaje się tym razem o wiele bardziej osadzony i odważny. Podobnie jest z tekstami. Było poetycko i delikatnie; teraz jest poetycko, ale energetycznie i konkretnie. Na pewno będę sprawdzać tę płytę w różnych warunkach. Ciekawe, jak zabrzmi w czasie nocnej jazdy samochodem. Coś mi mówi, że może pasować.

Synthetic Embrace – Callirrhoe (2024)

Nowość z lutego to idealne wydawnictwo dla miłośników instrumentalnych wyścigów. Szczególnie gitarowych, które zostały przełamane nie mniej sprawnymi klawiszami. Synthetic Embrace to projekt powołany do życia przez Tomasza Piweckiego (gitara) oraz Waldemara „Valdora” Zadrożnego (klawisze). Ideę stanowiło połączenie ekstremalnie ciężkich gitar ze światem elektroniki, prowadzące do poszukiwania autorskiej formuły. Warto zaznaczyć, że Zadrożny dysponuje wysokiej klasy instrumentami, w tym kilkoma analogowymi. Nie skupia się jednak na barwach, a bardziej na sprawności technicznej, wykorzystując przede wszystkim leadowe brzmienia, które idą w parze z szybkimi gitarowymi pasażami. Klimatów również jest sporo, niemniej stanowią one bardziej wypełnienie i podkład niż esencję. O gitarach Piweckiego się nie wypowiadam, bo się na tym nie znam, ale brzmią dobrze i z pewnością należą do grupy superszybkich współczesnych instrumentów siedmiostrunowych. Synthetic Embrace to jednak nie tylko dwóch wymienionych muzyków, ale także występujący gościnnie wokaliści. Całość spięto w techniczny, melodyjny metal, który (na szczęście) nie jest wierną kopią Dream Theater. Co ciekawe, płytę nagrywano zdalnie. Zadrożny ją w pewnym sensie zaczął, a Piwecki dokończył, zajmując się nie tylko partiami gitarowymi i basowymi, ale również miksem i masteringiem. Czy jest to album dla wszystkich? Absolutnie nie. Nie każdy poszukuje w muzyce emocji wyrażanych głównie poprzez ekstremalne prędkości. Jednak fani nowoczesnego progresywnego metalu z pewnością znajdą tu radość i ukojenie.

Brzmienia tradycyjne

Ania Michałowska – Back To The Trees (2024)

„Back To The Trees” to nowość z początku roku 2024. Ania Michałowska jest kompozytorką, autorką tekstów, a przede wszystkim – wokalistką i centralną postacią albumu. Towarzyszą jej wspaniali instrumentaliści i tekściarze: Katarzyna Bauer, Aga Derlak, Ola Trzaska, Sebastian Kuchczyński, Andrzej Święs, Michał Tomaszczyk, Michał Zaborski, Michał Iwanek i Jakub Kotynia. Niezależnie od liczby i różnorodności osób całość pozostaje spójna, naturalna i bardzo koncertowa, a kompozycje prezentują światowy poziom. Ogromne brawa należą się także studiu Sound And Wave, któremu udało się osiągnąć relatywnie organiczne brzmienie i utrzymać autorską formułę albumu. Sama artystka widzi w nim powrót do korzeni: „Drzewo jest symbolem wolności i mądrości natury, która wzbudza szacunek i podziw. Drzewa symbolizują życie, ale również nas samych. Korzenie to nasza przeszłość, pień jest symbolem teraźniejszości, a gałęzie to nasza przyszłość, która wyciąga swe ręce do działania, kreacji i marzeń”. Mam szczerą nadzieję, że Ania Michałowska zostanie zauważona nie tylko w jazzowym środowisku, ale również daleko poza nim. „Back To The Trees” to bowiem nie tylko płyta dla miłośników gatunku. To również znakomita propozycja dla fanów dobrych piosenek. Ania wraz z przyjaciółmi nie trzymają się sztywno jazzowych ram i często wychodzą z nich w kierunku nowego soulu i zwyczajnie prostych oraz prawdziwych emocji.

Blackberry Smoke – Be Right Here (2024)

W przyszłym roku Blackberry Smoke będą obchodzić ćwierć wieku na scenie. Choć łatwo się pomylić, bo uprawiają styl… sprzed półwiecza. Zespół odnajduje się gdzieś pomiędzy southtern rockiem a country rockiem. Czy granie takiej muzyki ma dziś jakikolwiek sens? Żyjemy w epoce ponowoczesnej, w której nic nie ma sensu, a jednocześnie wszystko go ma. Skoro jacyś licealiści przebierają się za rycerzy i rekonstruują średniowieczne bitwy, to czemu zabronić kolesiom z południa USA grać muzykę dla oldboyów? Nawet jeśli to już wyłącznie kontynuacja lub nawiązanie. Pomimo artystycznej wtórności zespół gra z niesamowitą energią – to wielki plus. Gdyby ktoś dał mi tę płytę do posłuchania i nie poinformował, co to, uznałbym zapewne, że to kolejna Greta Van Fleet, tym razem udająca nie Led Zeppelin, ale Lynyrd Skynyrd. Poza tym podoba mi się naturalne brzmienie, które rezonuje trochę lampowo, trochę roomowo, a przede wszystkim świetnie koresponduje z żywą energią. W jej budowaniu ogromną rolę odegrał zmarły niedawno perkusista Brit Turner. Miejmy nadzieję, że zespół znajdzie godnego następcę i będzie kontynuował swój powrót do przeszłości.

Ørganek – MTV Unplugged (2024)

Nowość ze stycznia 2024, ale po kolei. Pierwszą falę mody na koncerty bez prądu obserwowaliśmy ponad trzy dekady temu. Najsłynniejszym tego typu eventem był występ Erica Claptona, a później już poszło: Nirvana, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, a u nas m.in. Hey czy Republika. Także od tego typu koncertowego wydawnictwa rozpoczęli swój wielki powrót Page & Plant z Led Zeppelin. I choć od tamtych czasów minęło sporo lat, to nadal – raz na jakiś czas – zamiana instrumentów elektrycznych na akustyczne kusi wielu artystów. Zespół Ørganek postanowił w ten sposób uczcić dziesięciolecie działalności. Zorganizowano koncert. Zaproszono nie tylko znakomitą sekcję dętą, ale również bardziej znanych gości, czyli skrzypka Adama Bałdycha i lidera Raz, Dwa, Trzy, Adama Nowaka. Powstał dwupłytowy album, który dla fanów może być niesamowitą gratką. A dla nie fanów? Jedyny zarzut, jaki mam wobec tego wydawnictwa, to realizacja wokalu. Nie wszystko słychać i na tym polega podstawowy problem. Frazy giną pośród uroczych, stylizowanych na retro aranżacji. Największą zaletę stanowi natomiast klimat, budowany stylowo i konsekwentnie. Muzycy starają się przenieść nas w czasie nie tylko poprzez cytaty z „Jamesa Bonda” czy „Różowej Pantery”. Ze swobodą sięgają do bluesa, jazzu i kabaretowej estetyki szalonych lat 30. XX wieku.

Niemen ponownie – Niemen Sukces (1968, wznowienie: 2024)

Płyty Czesława Niemena wznawiano wielokrotnie. Nie licząc fatalnych piratów z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, które za nic miały licencje i jakość dźwięku, ukazało się także kilka oficjalnych edycji na podstawie nowych masteringów. Niektóre z nich uzyskały nawet autoryzację artysty, jeszcze za jego życia. Te przedstawiane dziś wydano niedawno. Z jednej strony – nie powinny być więc uznane za nowości; z drugiej – w pewnym sensie są jednak nowościami. To reedycje z różnych lat, z różnymi składami i z różnym pomysłem na muzykę. Czesław Niemen zawsze starał się wnosić nową jakość i wiele jego albumów faktycznie stanowiło dzieła przełomowe. Wydany w roku 1968 „Sukces” przyniósł kolejny zwrot akcji, choć – zapowiedziany przez słynną kompozycję „Dziwny jest ten świat” – nie był dla publiczności aż takim szokiem. Na polski grunt został wówczas przeszczepiony soul. Przeszczep ów nie tylko nie został odrzucony, ale wręcz doskonale przyjęty przez nasz narodowy organizm. Oczywiście, jak to w Polsce, Niemen miał również wielu przeciwników, a liczba złośliwych plotek, dowcipów i niestworzonych opowieści z jego udziałem była przytłaczająca. Nic dziwnego, że w późniejszych dekadach artysta chronił się za coraz wyższym murem, co potęgowało wrażenie zdziwaczenia. W efekcie nie tylko wycofywał się coraz bardziej z życia publicznego, ale również nagrywał coraz trudniejsze płyty. Zbudowawszy swą niesamowitą markę w latach 1965-1975, obrósł legendą i wielkością, ale również lepiej lub gorzej skrywaną społeczną niechęcią. Jeśli chcecie podpytać o nią dziadków, musicie ich trochę zmanipulować. Mało kto dziś przyzna, że śmiał się kiedyś z Niemena. Wróćmy jednak do płyty. Kiedy „Sukces” pojawił się w sklepach, jego autor był modny, świeży i na ustach wszystkich. I oczywiście można się czepiać, że wpływy Raya Charlesa, Jamesa Browna czy Arethy Franklin są momentami zbyt ewidentne. Ale na obronę naszego artysty napiszę, że wszystko zrobił z ogromną naturalnością, wdziękiem i bez kompleksów. Pomimo amerykańskich inspiracji sporo tu bowiem zwyczajnego big-bitu, słowiańskiego luzu, fantazji i humoru.

Niemen – Enigmatic (1970, wznowienie: 2023)

Na początku gierkowskiej dekady panie od polskiego oszalały, początkowo nie wiedząc, czy owo szaleństwo pochodzi z niezrozumianej ekstazy, niezdrowego podniecenia łamaniem schematów, czy ze zwyczajnej radości, płynącej z faktu, że piękny mężczyzna ze wspaniałym głosem nagrał płytę, która trochę je odciąży w czasie lekcji. Oto bowiem Czesław Niemen wpadł na pomysł zaadaptowania dzieł polskiej poezji i nadania im nowoczesnego szlifu. W ciągu ledwie dwóch lat artysta dokonał radykalnej zmiany – przeszedł od zwiewnego big-bitu i slavic soulu do… rocka progresywnego, nazywanego wówczas rockiem artystycznym albo jazz-rockiem. Warto zaznaczyć, że wspomniane gatunki są na tyle pojemne, iż mogą w sobie mieścić wiele innych. Tak też się stało i tym razem – słychać tu elementy klasycznego jazzu, soulu, a nawet gospel. Adaptacji poddano cztery dzieła polskiej literatury: „Bema pamięci żałobny rapsod” Cypriana Kamila Norwida, „Jednego serca” Adama Asnyka, „Kwiaty ojczyste” Tadeusza Kubiaka i „Mów do mnie jeszcze” Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Ale spokojnie – płyta trwa 36 minut, czyli tyle ile powinna. Utwory zostały świetnie opracowane pod względem muzycznym. Do tego stopnia, że „Bema pamięci żałobny rapsod” kojarzy się równie mocno z Niemenem, co z Norwidem. Ten pierwszy zresztą, po ogromnym sukcesie albumu, dość szybko poczuł wiatr w żaglach i w późniejszych latach wręcz automatycznie sięgał do twórczości wielkiego polskiego poety. Ten zaś w latach 70. XX wieku stał się niezwykle modny, a żarty w stylu: „Czytałeś Norwida? A kto napisał?” dość mocno zakorzeniły się w kulturze popularnej.

Niemen – Idee fixe (1977, wznowienie: 2023)

Płyta wychodzi poza schematy i wykracza poza swój czas. Oczywiście złośliwcy mogą powiedzieć, że Herbie Hancock robił wtedy bardziej odjechane rzeczy, tylko że lepiej, ale nie o to chodzi. Poszukiwania Czesława Niemena, który traktował rock progresywny jako punkt wyjścia, moim zdaniem osiągnęły szczyt właśnie na tej płycie. Świat drogich wówczas jak cholera syntezatorów łączy się z niezwykle sprawną grą sekcji rytmicznej, gitar i wokalu, gubiąc się czasem celowo w ambientowych przestrzeniach, eksperymentach i improwizacjach. Na perkusji – Stanisław Kasprzyk, na gitarze basowej i skrzypcach – Jerzy Dziemski, gitary: Sławomir Piwowar i Maciej Radziejewski, saksofony: Zbigniew Namysłowski. Podstawową i centralną postacią pozostaje oczywiście Czesław Niemen, który nie tylko śpiewa, ale też obsługuje cały szereg ekskluzywnych instrumentów. Wśród nich prym wiodą pianino elektryczne, minimoog i melotron. Tak, pod koniec lat 70. XX wieku niektórzy nadal używali tego ostatniego. Pomimo kłopotliwości, konieczności serwisowania i ogólnie przestarzałej konstrukcji ciągle jeszcze słychać było ten niezwykły instrument, będący protoplastą późniejszego samplera. Jego działanie polegało na tym, że grą na klawiszach wyzwalano odczyt taśm (sic!), na których były nagrane sekwencje oraz dźwięki wybranych instrumentów akustycznych. Dzięki melotronowi na płycie mogły się znaleźć orkiestra, flety czy chórek. To wszystko zostało jednak utopione w całej masie artefaktów i to właśnie one budowały wyjątkowość brzmienia. Innymi słowy, orkiestra nie grała jak klasyczna orkiestra, tylko orkiestra nagrana na skrzeczącą taśmę. W ten sposób powstała autonomicznie funkcjonująca barwa, która później zyskiwała nowe wcielenia w licznych emulacjach. Najczęściej spotyka się ją pod postacią „tape strings” w różnych syntezatorach. „Idee fixe” okazał się albumem, na który rynek nie był gotowy. Ledwie w dekadę w twórczości Niemena dokonał się bowiem olbrzymi przeskok. Dziesięć lat wcześniej był to przyjemny big bit, teraz zaś muzyka awangardowa, skomplikowana i niezrozumiana. Choć piękna.

Niemen  – Postscriptum (1980, wznowienie: 2024)

Ta płyta to prawdziwy początek wielkiej implozji, która trwała przez ostatnie ćwierćwiecze życia artysty. Polegała na tym, że Niemen odkrył samowystarczalność, na którą zaczęła pozwalać postępująca technologia. Pojawiły się automaty perkusyjne, sekwencery, bardziej przystępne rejestratory, nie mówiąc już o rozwoju syntezatorów. Pod koniec lat 70. swój domowy i autorski warsztat pracy artysta nazwał „studiem elektronicznym”. Zmęczony różnie udanymi współpracami, coraz mocniej zaczął dryfować w kierunku samodzielnej realizacji płyt i nielicznych koncertów, które zwykle ogrywał sam, otoczony całą baterią instrumentów. Oczywiście zamknięcie się we własnym studiu wiązało się nie tylko ze starą dobrą zasadą: „jak chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam” czy potrzebą prywatności, ale również z chorobą, nękającą Niemena przez ostatnie dekady życia. Zaszył się więc w swoim świecie, w którym odpowiednio się odżywiał i o siebie dbał. Być może dzięki temu przedłużył sobie żywot niemal do połowy pierwszej dekady XXI wieku – zmarł na początku 2004 roku. Przez ten czas z rzadka tylko pojawiał się na koncertach, dlatego mogę uznać, że miałem ogromne szczęście uczestniczyć w kilku z nich. W „Postscriptum” od strony muzycznej uderza kameralność, wręcz intymność. Artysta zrobił absolutnie wszystko, by słuchacz nie odniósł wrażenia braku zespołu, niemniej z perspektywy czasu może przeszkadzać brak żywej energii. Trzeba przyznać, że Niemen bardzo się postarał, byśmy o tym nie myśleli, ale jego ekspresyjny głos, który nadal był w znakomitej formie, za bardzo się wyróżnia na tle martwych, zautomatyzowanych aranżacji, które być może wtedy brzmiały nowocześnie, ale dziś są po prostu dziwne. W warstwie tekstowej zaadaptowano na nowo „Dziwny jest ten świat”. Otwiera album i uwypukla pacyfistyczne przesłanie. Czy to przypadek, że album ukazał się w roku napaści ZSRR na Afganistan?

Limitowana edycja na hybrydowych krążkach SACD (CD/SACD)

Wszystkie cztery albumy Czesława Niemena zostały wydane w ramach limitowanej edycji na hybrydowych krążkach SACD (CD/SACD). Oficjalne premiery miały miejsce pod koniec 2023 i na początku 2024 roku. Nowy mastering, może poza podkręconym basem, uwzględniającym współczesne standardy, brzmi spokojnie i dyskretnie. Damian Lipiński, którego pracę bardzo szanuję, naprawdę nieźle sobie poradził z trudnym zadaniem okiełznania materiałów, które, umówmy się, nie brzmią jak „Wish You Were Here” Pink Floyd. Poznałem kiedyś u lutnika pana Tomasza Jaśkowiaka – gitarzystę grającego na płycie „Enigmatic”. Chcieli mnie, młodszego, zapędzić do narożnika, ale się nie udało. „Wiesz, kto to jest?” – zapytał lutnik – „To m.in. gitarzysta Niemena”. Ja na to, że wiem i pamiętam. Panowie zaczęli sugerować, że uroczo ściemniam, na co wypaliłem: „A kto w „Kwiatach ojczystych” przełączał przystawki w gitarze tak, że to zostało na taśmie?”. W tym momencie miny im zrzedły, a Jaśkowiak odpowiedział: „Młody, wiesz… takie były czasy”. No właśnie. Oczywiście nie jest tak, że oryginalnym wydaniom albumów Niemena brakowało energii czy charakteru, ale polskie możliwości techniczne tamtych lat nie były porównywalne z zachodnimi. Tak czy inaczej, reedycje brzmią na tyle dobrze, na ile mogły. A strona edycyjna? Oprócz dobrze opracowanych książeczek, nie będę ukrywał lekkiego niesmaku. Tak ekskluzywne edycje w jewel case? Niemen zasługuje na digipack. Następnym razem sugeruję wydawcy nie wybierać podobnej drogi na skróty.

 

Michał Dziadosz
Hi-Fi i Muzyka 04/2024

Przeczytaj także

22.03.2025

Muzyka

Wydarzenia

Rozdanie Grammy już wkrótce

Same nowości – jesień/zima 2024, część 3

12.03.2025

Muzyka

Fonografia

Same nowości – jesień/zima 2024, część 3

Peter Frampton – wśród najlepszych

27.02.2025

Muzyka

Wydarzenia

Peter Frampton – wśród najlepszych

Kasia Nova Kochać Wydanie własne/e-muzyka 2024

20.02.2025

Muzyka

Winyl

Kasia Nova – Kochać

Charles Mingus – jazz z dynastii Ming

20.02.2025

Muzyka

Sylwetki / monografie

Charles Mingus – jazz z dynastii Ming

Marcin Wargocki Droga

10.02.2025

Muzyka

Winyl

Marcin Wargocki – Droga

Nowości płytowe – jesień 2024, cz. 2

10.02.2025

Muzyka

Fonografia

Nowości płytowe – jesień 2024, cz. 2

The Cure wracają do studia

01.02.2025

Muzyka

Wydarzenia

The Cure wracają do studia