Nowości płytowe, zima 2025

15.04.2025

min czytania

Udostępnij

Większość przedstawionych dzisiaj płyt ukazała się w 2024 roku. Nie są to więc same najświeższe nowości, ale już nie komplikujmy. Oto kilka albumów, w większości bluesowych, o których warto poczytać, a może również je nabyć.

Blues i okolice

Jacek Siciarek
In Yo Soul (2024)

 

Jacek Siciarek dysponuje charakterystycznym głosem, którego nie waha się użyć. Głos ten jest – ze względu na swą barwę i głębię – tak osobliwy, że niepodobna przejść obok niego obojętnie. Podobnie jak z Kurtem Ellingiem – albo z miejsca nas zachwyci, albo zmęczy. Oczywiście to nie ten rodzaj barwy ani warsztatu, ale kierunek… jak najbardziej.
Skoro tę informację mamy odhaczoną, możemy przejść do pozostałych elementów. Bohaterowi płyty towarzyszy sprawdzony skład, przewijający się w innych produkcjach Flower Records. W warstwie kompozycyjnej to spokojny, wyluzowany blues, wyrastający z tego, co w gatunku tradycyjne i bezpieczne.
Względem „In Yo Soul” mam mieszane uczucia. Z jednej strony to kompletny, świadomy i zamknięty produkt, prezentujący dystans, spokój, a momentami nawet dobrze wyważony humor. Z drugiej jednak brakuje mi jazdy po bandzie. To raczej asekurancki, elegancki rodzaj bluesa, który świetnie się sprawdzi w długie zimowe wieczory, choć bez angażowania emocji i porywów serca. Jackowi Siciarkowi, który wydaje się artystą świadomym i dojrzałym, zapewne o to chodziło. Jeżeli Wam chodzi o to samo, sięgnijcie po tę płytę.

Vibe Brothers Band
Everyday (2024)

 

Granie o wiele żwawsze od tego w „In Yo Soul” proponuje Vibe Brothers Band. Aranżacyjnie to blues zahaczający o rocka. Kompozycyjnie zaś (przynajmniej w pierwszej części materiału) kojarzy się z energią charakterystyczną dla hymnów… Simple Minds. Dziwne połączenie, ale w tym przypadku jakoś się klei. Utwory z dalszej części penetrują bardziej tradycyjne wątki.
Albumu „Everyday” słucha się dobrze. Wokalista śpiewa momentami na ściśniętym gardle, ale skoro jeszcze go sobie nie zdarł, to znaczy, że tak ma być. Zespół korzysta z prostego instrumentarium (bas, gitara, perkusja), które niekiedy urozmaica dźwiękami harmonijki ustnej. Ogólnie to dobra propozycja dla słuchaczy, którzy cenią blues-rockowe łojenie bez oglądania się na mody i zastanawiania, co wypada, a co nie. Żeby jednak nie było za słodko: bardzo nie lubię albumów mieszanych językowo. Wolę całość po polsku albo po angielsku. Tutaj w lwiej części mamy do czynienia z językiem Szekspira, ale pojawiają się także nasze rodzime akcenty lingwistycznie. Wielki jednak plus dla muzyków za różnicowanie napięcia, a przede wszystkim – za zamknięcie całego potencjału w dziesięciu treściwych kompozycjach, bez przeciągania i bez męczącego przekonywania, jacy są fajni.

Michał Kielak
Keys In My Pocket (2024)

 

Michał Kielak to wirtuoz harmonijki i do tego instrumentu ogranicza się na całym albumie. Ale bez obaw – stworzył staranne aranżacje, które podbijają solidny zespół oraz licznie zaproszeni goście. Wśród nich znaleźli się: Leszek Winder, Sebastian Riedel i Dariusz Rybka, o którym pisaliśmy w kontekstach art rockowych. Innymi słowy, miejsce na wiodący instrument pojawia się tylko czasem i jest wykorzystywanane z wyczuciem. Prym wiedzie sprawna gra zespołu w składzie: Amiya (śpiew), Jakub Andrzejewski (śpiew, gitara akustyczna i elektryczna, elektryczna gitara hawajska), Krzysztof Głuch (instrumenty klawiszowe), Paweł Muzzy Mikosz (kontrabas, gitara basowa, syntezator) i Max Ziobro (perkusja i instrumenty perkusyjne).
Album podoba mi się od strony graficznej i edycyjnej. Widać, że na niczym nie oszczędzano. To ważne w czasach, gdy płyty sprzedają się rzadko. Kielak zadbał o porządny digipack z perfekcyjnym balansem kolorystycznym, światowo wyglądającymi fotografiami i spójną koncepcją. Czy jest to jednak album, który można brać w ciemno i nie słuchać go przed zakupem?
Nie do końca… Tradycyjnie ponarzekam na mieszanie języka polskiego z angielskim, ale widocznie tak musi być. Nie podoba mi się także suma. Na jakimś etapie – albo końcowego miksu, albo masteringu – coś musiało pójść nie tak. Brzmienie sprawia bowiem wrażenie stłoczonego i przypomina pasmo z kasety magnetofonowej, przy czym nie mówię tu o pierwszych sekundach, które zostały specjalnie sprowadzone do masakrycznego lo-fi; być może po to, żeby słuchacz łatwiej strawił to, co następuje później. Nie jest to rzecz rażąca i zakłócająca odbiór płyty i po którymś numerze idzie się przyzwyczaić. Przez owo zbicie miks bywa jednak niezbyt czytelny i mało selektywny. Dla niektórych słuchaczy nie będzie to miało znaczenia, ale dla naszych czytelników może mieć, więc piszę.

Jan Gałach and Friends
Dreamer (2024)

 

Bohater „Dreamera” to skrzypek, ale nie martwcie się. Podobnie jak wspomniany wyżej Michał Gielak, Jan Gałach również myśli o swojej muzyce jako o całości, a nie jako o podkładzie do piętnastominutowej solówki. Instrumentalista sięga po gitarę, mandolinę i bas, robiąc to z nie mniejszym powodzeniem. Towarzyszy mu rozbudowany skład.
Mam o tym albumie jak najlepsze zdanie. Gałach zadbał o wszystko, może prócz fatalnej czcionki wewnątrz okładki, która wygląda, jakby ktoś się pomylił i nie przełączył fontu z robionych wcześniej zaproszeń na dziecięcy bal. Natomiast zawartość muzyczna świadczy o świadomości wykonawców. To pozycja naturalna i organiczna. Jednocześnie nie trzyma się sztywno ram gatunkowych. Jedyne, do czego można by zgłosić zastrzeżenia, to dość kwadratowy angielski jednej ze śpiewających pań. Ale poza tym jest naprawdę światowo.
Swoboda, otwartość i energia, z jaką zrealizowano tę płytę, mogłyby służyć za przykład dla wielu muzyków, którzy chcieliby, lecz nie umieją. Skojarzenia z Allman Brothers Band są jak najbardziej uprawnione.
Uwaga! Rozglądając się za „Dreamerem”, upewnijcie się, czy namierzacie pełną płytę, czy EP-kę. Wiosną 2024 pojawił się bowiem minialbum z identycznym tytułem i okładką. Dopiero później ukazało się pełne – godzinne – CD. Zachęcam do sięgnięcia po wersję kompletną.

 

Henryk Ślotała
Guitar Greatest Hits (2024)

 

Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy muzyk z liczonym w dekadach doświadczeniem przedstawia światu swój debiutancki album solowy. Uważni słuchacze mogą pamiętać Henryka Ślotałę z udziału w takich przedsięwzięciach, jak Jazz Day Orchestra czy pojawianiem się na jednej scenie z Eleni, Krzysztofem Krawczykiem, Czerwonymi Gitarami i Gangiem Marcela. Zwykle muzyk pozostawał jednak na dalszym planie i trzymał się raczej lokalnych niż ogólnokrajowych inicjatyw. Aż do teraz.
Trzeba przyznać, że pan Henryk wybrał sobie najgorszy czas na debiut fonograficzny. Dziś bowiem prawie nikt poza kolekcjonerami, audiofilami i melomanami nie kupuje fizycznych płyt. Przyznam, że na pewnym poziomie album mnie oczarował. Nie samą historią, bo takich wiele. Nie samą muzyką, bo to do końca nie jest moja muzyka. Nie aranżacjami, bo te niekiedy trącą myszką. Ale dopracowany, konsekwentny styl autora, konkretny pomysł na siebie oraz specyficzne, oldskulowe brzmienie zwracają uwagę i zapadają w pamięć. „Guitar Greatest Hits” to wzruszająca podróż w czasie, choć momentami również bezpieczny dancing w klubie seniora. Słyszałem wiele płyt orbitujących w schemacie gitarowych coverów i wierzcie mi, nie umywają się do tej. Jedyne, do czego można się przyczepić, to brzmienie trochę jak z radia, z basem odzywającym się nazbyt subtelnie. Może właśnie o taki easy listeningowy efekt chodziło, ale podkręcenie dołu pasma dobrze robi temu materiałowi. I nie piszę tego z perspektywy człowieka lubiącego, gdy wszystko dudni. Jestem fanem uśrednionego, zrelaksowanego pasma z lat siedemdziesiątych, ale tutaj to już przesada. Choć może miłośnicy zadeklarowanego na okładce połączenia gatunków pop-country-gypsy jazz-swing nie będą tak uważać.

Wolna Sobota
Mała (2024)

 

„Mała” to podwójna zaszłość. Po pierwsze dlatego, że w fizycznej formie ukazała się w połowie zeszłego roku. Po drugie zaś umieszczony na niej materiał był nagrywany w latach 2012-2013. Czy warto publikować efekty prac sprzed ponad dekady? Zdecydowanie tak. Na rynku pojawia się mnóstwo wydawnictw, które do tego krążka nie mają nawet podejścia.
Wolna Sobota proponuje prosty, solidny blues, śpiewany od początku do końca po polsku. Swoboda tekstów, ich specyficzna poetyka, ale także zagrane na luzie aranże kryją w sobie coś, co znamy z twórczości takich wykonawców, jak Shakin’ Dudi, Nocna Zmiana Bluesa czy Kasa Chorych. Innymi słowy: jest swojsko, przyjaźnie i bez udawania Ameryki za wszelką cenę.
Schludnie wydana płyta może być ciekawym prezentem nie tylko dla fanów bluesa. Nie zaszkodzi sprawdzić, czy i Wam przypadnie do gustu.

World music, retro-folk

Mariposa
O! Miłości… (2024)

 

Pod pseudonimem „Mariposa” kryje się Asia Pyrek. Została mi przedstawiona jako „uczennica Bobbiego McFerrina”, ale tego typu deklaracje nie robią na mnie wrażenia. Poznałem wielu muzyków, którzy zbijali piątkę Milesowi Davisowi albo pożyczali gitarę komuś z zespołu George’a Michaela. Z kolei w domu pradziadka mojego kolegi regularnie gościł Artur Rubinstein. I co? I nic! Liczy się muzyka, nie opowieści. Przysłuchajmy się zatem temu, co w środku, zwłaszcza że nie mam ochoty komentować oprawy graficznej rodem z „Bravo Girl” rocznik 1993.
Przede wszystkim trzeba się przygotować na dość hermetyczną, autorską i specyficzną twórczość, osadzoną w większości na samym wokalu. Mariposa buduje aranże w oparciu o głos, dokładając niekiedy elementy rytmiczne. Taka muzyka może się podobać i życzę artystce, by zdobyła sławę, zarażając swą pozytywną energią cały świat. By jednak zwiększyć prawdopodobieństwo takiego scenariusza, należałoby zmniejszyć liczbę utworów i skoncentrować bardziej na jakości i różnorodności. Po jakimś czasie ta radosna i kolorowa formuła zaczyna bowiem męczyć. Nie będę również omawiał przeładowanych afirmacją tekstów. Jeśli artystce świetnie robi tak dosłowne rozgłaszanie, że jest jej dobrze, to wspaniale. Jednak uczciwie powiem, że po kilku numerach człowiek chciałby jakiegoś kontrastu, światłocienia, a nie tylko oślepiającego blasku. Abstrahuję już od tego, że śpiewanie o zapuszczaniu włosów pod pachami jest zwyczajnie niesmaczne. Rozumiem, że chodzi o manifestację wolności i swobody, ale są granice.

Jolanta Kossakowska
Solówa (2024)

 

Okropna okładka sugeruje zawartość zupełnie inną od tej, którą faktycznie dostajemy. Człowiek się spodziewa jakiegoś boomerskiego punk rocka, a dostaje wysublimowany retro folk z frazą i energią.
Jolanta Kossakowska nie chce nas bić. Za to pięknie gra na kilku mniej typowych instrumentach oraz śpiewa. Śpiewa specyficznie, ale ciekawie, szczerze, naturalnie i z pomysłem. Jest to rodzaj estetyki stylizowanej na ludową, jednak wszystko odbywa się z pełną współczesną świadomością. Bohaterka sięga po: skrzypce barokowe, fidel średniowieczną, wiolonczelę Naomi, ukulele i fortepian. Towarzyszący jej muzycy wzbogacają aranżacje instrumentami perkusyjnymi (Patrycja Betley), santurem (Magdalena Tejchma), trąbką (Michał Michota), gitarą elektryczną (Przemysław Piłaciński), wiolonczelą barokową (Paweł Zalewski) i harmonium (Maria Białota). Kreacja artystyczna opiera się głównie na premierowych kompozycjach i tekstach. Wszystkie utwory brzmią realistycznie, a przecież w większości to tylko i aż stylizacje.
„Solówę” polecam poszukiwaczom nietypowych wrażeń. W większości słyszymy instrumenty akustyczne, dawne, realizowane „z powietrza”. Mimo to materiał zachowuje konsekwencję i klasę. Ale żeby nie było tak słodko: osobiście skróciłbym go o dwa, trzy utwory, pozostawiając tylko te najlepsze. Niezależnie bowiem od tego, jak serio artyści traktują swoje dzieła, czasem przydałoby się spojrzeć na nie z boku i delikatnie odparować.

 

Michał Dziadosz
Hi-Fi i Muzyka 02/2025

Przeczytaj także

The The Ensoulment

17.04.2025

Muzyka

Pop-rock

The The – Ensoulment

12.04.2025

Muzyka

Pop-rock

Jon Anderson and The Band Geeks – True

W odmętach trzeciego nurtu Gunther Schuller i cała reszta

10.04.2025

Muzyka

Historie

W odmętach trzeciego nurtu – Gunther Schuller i cała reszta

Moniuszko Pieśni vol. 10

07.04.2025

Muzyka

Klasyka

Moniuszko – Pieśni vol. 10

03.04.2025

Muzyka

Historie

Legendarne sprzęty: Minimoog, cz. 1

Paweł Marcin Strzelecki Early works

01.04.2025

Muzyka

Klasyka

Paweł Marcin Strzelecki – Early works

Hanna Zajączkiewicz Zofia Antes Wiłkomirski, Slavický, Kosenko – 20th Century Slavic Songs

27.03.2025

Muzyka

Klasyka

Hanna Zajączkiewicz Zofia Antes – Wiłkomirski, Slavický, Kosenko – 20th Century Slavic Songs

22.03.2025

Muzyka

Wydarzenia

Rozdanie Grammy już wkrótce