
16.04.2024
min czytania
Udostępnij
„Ugly Monster” to zaszłość z jesieni 2022. Płyta teoretycznie mogłaby się pojawić w rubryce z rockiem progresywnym, ale zawartemu tu materiałowi bliżej do brzmień mocniejszych. Choć – przyznajmy – niepozbawionych wpływów artrockowych. Atan ma siedzibę w Londynie, a składa się z trzech Polaków oraz Boliwijki – Claudii Moscoco. Nie wiem, gdzie fizycznie pani przebywa na co dzień, ale wokalnie blisko jej do okolic dynamicznych. Andrzej Czaplewski odpowiada za kompozycje oraz gitary, syntezatory i szeroko pojętą elektronikę. Wspierają go grający na perkusji Jerry Sadowski i basista Marcin Palinder. Ten ciekawy międzynarodowy skład uzupełnia występujący jako gość klawiszowiec Derek Sherinian, znany m.in. z Dream Theater. Takie mamy czasy, że nawet debiutujący wykonawcy mogą sobie pozwolić na współpracę z muzykami ocierającymi się o Olimp. „Ugly Monster” to propozycja dla fanów rocka, który swoją obecność zaznacza w konkretnym brzmieniu sekcji i przesterowanych gitarach.
„Odium” to zaszłość z wiosny 2023. Zespół proponuje ekstremalnie mocne granie z żeńskim wokalem, który zresztą również jest tu mocny, i to jak cholera. Emilia Penkala operuje głosem o potędze i drapieżności dziesięciu Katarzyn Nosowskich i Małgorzat Ostrowskich wziętych w nawias i pomnożonych przez dwa. Jakby tego było mało, jest on czasem przeplatany growlującymi wstawkami. Aversja, występująca w skromnym, niezbędnym składzie, gra sprawnie i bez kompromisów, ale też bez niepotrzebnych popisów. Gatunkowo plasuje się gdzieś we współczesnym metalu, który swobodnie korzysta z różnych wpływów, acz bez błazenady. O nią bowiem nietrudno, gdy zaczynamy się popisywać erudycją. A tu jest śmiertelnie poważnie. Muzycy stawiają na emocje, szczerość i ogień. Proponują tylko siedem utworów, za to intensywnych i esencjonalnych. Na co dzień słucham innej muzyki, ale jeśli Aversja będzie grała koncert w mojej okolicy, to na pewno się wybiorę. Muszę ich zobaczyć na żywo!
Nowość z jesieni 2023. Prorock to kolejna po Aversji propozycja dla miłośników mocnego grania z kobiecym wokalem, choć w porównaniu do metalowych kolegów zdecydowanie łagodniejsza. Nie oznacza to, że zespół nie potrafi przywalić. Potrafi, tyle że nie tak ekstremalnie, a składowi bliżej do dynamicznego rocka. Ciekawym komponentem albumu są teksty. Wokalistka Lena współdzieli je autorsko z Jackiem Tomczakiem, jednak to właśnie ona odpowiada za ich przekonującą interpretację. Motywem przewodnim jest przełom, często ubierany w metaforę przebudzenia. Oczywiście można by zgłosić zastrzeżenia do ogólnikowego charakteru przesłania, ale dzięki temu nie staje się ono hermetyczne. Na celowniku znalazł się szeroko pojęty system, który zmusza nas do przyjmowania różnych, często nienaturalnych ról. Zespół zadaje proste, ale istotne pytania. Czy słyszymy siebie? Czy wiemy, czego tak naprawdę pragniemy?
Nowość z jesieni 2023. Olga Boczar reprezentuje pozornie przystępny odcień jazzu, czyniąc to naturalnie, bezpretensjonalnie, a jednocześnie po swojemu. Taka jest właśnie płyta „Oddycham”. Koncepcyjnie wychodzi od słowa – liryki Juliana Tuwima przeplatają się z tekstami autorki albumu, która jest nie tylko wokalistką, ale także flecistką. Ze słowem zgrabnie koresponduje popowo-jazzowy akompaniament, który swobodnie operuje wątkami etnicznymi. Harmonie, subtelnie zahaczające o semickie meandry dźwiękowe, nie są przypadkowe. Ideą przewodnią płyty jest bowiem nie tylko hołd dla słynnego poety, ale również delikatny ukłon w kierunku kultury żydowskiej. Owa idea funkcjonuje jednak jako punkt wyjścia, bowiem podstawę stanowią głos i charyzma Olgi, a także jej pomysł na interpretację. Towarzyszący Boczar zespół nie tylko jej nie psuje (co wcale nie jest regułą), ale wręcz uwypukla indywidualny charakter. Całości nadano zwartą i konkretną formę, co w chybotliwym świecie rozchełstanego polskiego jazzu oczywiste bynajmniej nie jest.
Nowość z jesieni 2023. Płyta znalazła się wśród brzmień tradycyjnych, które to określenie należy w jej przypadku rozumieć dosłownie. Zarejestrowane na niej pieśni sięgają bowiem do tradycji mroczno- słowiańskich, ale tym razem i wbrew pozorom nie są to nawiązania pogańskie. Wpływ kultury łacińskiej objawia się nie tylko w warstwie odwołań do chrześcijaństwa, ale również do tradycji starożytnych. Większość melodii pochodzi ze źródeł faktycznie odległych czasowo. Muzycznie mamy tu do czynienia z syntezą posępnych śpiewów, opartych na wątkach muzyki dawnej, ludowej oraz… rocka. Ten ostatni manifestuje się w warstwie przesterowanych gitar oraz ciemnych, ciężkich bębnów, nieco na siłę umieszczonych w aranżacji. Pod pewnymi względami muzyka przypomina twórczość norweskiego zespołu Wardruna. Największym zaskoczeniem jest obecność Anny Osmakowicz. Ta jazzowa wokalistka wiedzie tu prym jako główny głos. I świetnie się sprawdza w tym repertuarze. Ostrzegam jednak, że nie jest to muzyka dla wszystkich, a tematyka tekstów oscyluje dookoła śmierci. Płyta nie ma tytułu, a spokojnie mogłaby się nazywać „Memento mori” czy coś w tym stylu. Taki ciężki, cmentarny baro(c)k.
Nowość z listopada 2023. Dla fanów mocnych wrażeń, choć niekoniecznie tych związanych z przesterami i growlingiem, Leszek Kułakowski przygotował płytę stanowiącą romans opery z jazzem. Kompozytor i pianista jest znany z prowokowania, ale też świetnie zdaje sobie sprawę, że pewne ruchy mogą stanowić bilet w jedną stronę i numer na raz. Liczy się z tym i swój pozornie głupi pomysł realizuje z wyczuciem. Nie próbuje żenić wątków, które do siebie nie pasują. Wszystko ma swoje miejsce, jeśli wziąć pod uwagę perspektywę rozrywki i niczego poza nią. Bo umówmy się, że zarówno dla miłośników opery, jak i fanów jazzu tego typu projekty są trochę jak świnka morska – ani świnka, ani morska. Odłóżmy jednak na bok puryzm i podziały gatunkowe. Mimo że jest to materiał koncertowy, całość została porządnie zrealizowana, a przy tym dobrze zagrana i zaśpiewana. A czy to propozycja właśnie dla Was? Nie przekonacie się, dopóki nie sprawdzicie. Na szczęście, dziś można to zrobić bez kupowania płyty w ciemno. Za moich czasów tak dobrze nie było.
„Męski świat” to zaszłość sprzed roku. Stanowi znakomitą propozycję dla wytrawnych mężczyzn w późnym wieku średnim. I absolutnie sobie z tego nie dworuję, bo jeszcze jakieś 20 lat i sam się znajdę w tej kategorii. Paweł Szymański wydaje się jej godnym reprezentantem. W kilku prostych piosenkach opowiada o swoich refleksjach, wspomnieniach oraz punkcie widzenia na wiele spraw zwyczajnych i niezwyczajnych. Nierzadko z dystansem i lekkim przymrużeniem oka. Nie jest to płyta szczególnie oryginalna, ale odnoszę wrażenie, że owa prostota i wtórność zostały tu przywołane świadomie. Muzycznie brzmi to jak twórczość ambitnego laureata przeglądu Fama 1984. Aranżacyjnie ten akustyczny świat wędruje w stronę subtelnego spotkania country i bluesa. Tekstowo… No cóż, wszyscy wiemy, że świat się zmienia, życie mija, a dawnych miejsc już nie ma, za to my pamiętamy, jak było. A jednak jest w tych dźwiękach jakaś bezpretensjonalna, naturalna prawda, którą warto sobie czasem przypomnieć. Dla miłośników takiej estetyki – rzecz godna polecenia.
Jacek Korohoda to ceniony w środowisku gitarzysta jazzowy, operujący stylem dość wszechstronnym i uniwersalnym. Innymi słowy: nie zamyka się w swoim świecie. Potrafi zgrabnie łączyć macierzystą estetykę z gatunkami bardziej przystępnymi. Reprezentuje otwartość na radiowy pop oraz szeroko rozumiane przyjemne dźwięki, czego przykładem omawiana dziś EP-ka. Poza wątkami easy-listeningowymi, materiał okazuje się godny pochwały i polecenia. Na „Nie patrz” składają się głównie utwory wokalno-instrumentalne. W kompozycji otwierającej występuje gościnnie popularny w przeszłości raper Abradab. Poza tym wyjątkiem całość można określić mianem pop-jazzu, nawiązującego do twórczości takich artystów, jak Chris Rea, Pat Metheny czy Mark Knopfler. Nie jest to muzyka oryginalna, ale została zaprezentowana z należytym zaangażowaniem i starannością. Gdyby nie fakt, że płyta trwa niecałe pół godziny, a więc nie kwalifikuje się do kategorii pełnego albumu, mogłaby się pojawić w dziale recenzji i zyskać wysoką ocenę.
Propozycja Imeo to nadal nowość; ukazała się w drugiej połowie 2023 roku. Jeżeli wydaje się wam, że nikt już nie gra prostego, czadowego rock’n’rolla, to możecie się zdziwić. Zespół proponuje dynamiczną formułę z polskimi tekstami, czytelnie ujmującymi współczesne dylematy. Warto jednak podkreślić, że czasem schodzi z wysokiego ciśnienia i pozwala odpocząć. Na pierwszym planie słyszymy mocny, zdecydowany głos Eweliny Czempińskiej. Towarzyszący koledzy budują idealną podstawę dla skutecznej prezentacji jej warunków wokalnych. Słuchacze często zwracają uwagę jedynie na głos, a przecież to, co się dzieje dookoła, jest nie mniej ważne. Pod względem wykonawczym nie ma tu słabych punktów. Muzycy znają swoje miejsce i nie komplikują, nie kombinują, tylko dają ognia. Jeżeli tęsknicie za mocnym rockiem z tekstami po polsku, to już nie tęsknijcie, tylko sięgnijcie po tę płytę.
Zaszłość z pierwszej połowy 2023. „Life is good!” to świetny przykład (w większości) skocznego, tradycyjnego bluesa, który brzmi wiarygodnie w wykonaniu naszych rodaków. W nagraniach słychać nie tylko osadzenie stylistyczne i doświadczenie, ale także luz i naturalność. A przecież połączenie tych elementów wcale nie musi być oczywiste. ProjectA udowadnia, że się da. Podstawowy skład został uzupełniony sekcją dętą, która płynnie się dostosowuje do różnych odcieni bluesa, proponowanych przez muzyków. Czasem jest to kierunek bardziej amerykański, czasem latynoski, ale niezależnie od wariantu brzmi prawdziwie. Mocna sekcja rytmiczna, gitary i wokal zostały okraszone organami Hammonda oraz harmonijką ustną. Ponoć grająca na niej Agnieszka Senk jest jedyną w Polsce kobietą operującą diatoniczną wersją tego instrumentu.
Zaszłość z lata 2023. Big Water to supergrupa, która sprytnie i skromnie ukryła się pod tajemniczą, ogólnikową nazwą. Na basie gra, znany z bandu Wielka Łódź, Przemek Ślużyński. Gitarzysta i wokalista to Maciej Sobczak (dawniej Hot Water), a perkusję obsługuje Amadeusz Kuba Majerczyk z Cree. Podstawowy skład dopełniają znajomi, którzy gościnnie uzupełniają struktury utworów. Materiał został zagrany z jajem i na luzie, czyli tak, jak powinien brzmieć tradycyjny elektryczny blues, sięgający swobodnie również do rocka, folku i piosenki autorskiej. Repertuar na „Blues Tales” został zaśpiewany po angielsku, całość zaś zarejestrowano starannie, ale bez cyzelowania. Big Water wyraźnie postawił na organiczność i naturalność. Dla fanów tego typu estetyki – pozycja obowiązkowa.
Boogie Boys to zespół złożony z doświadczonych muzyków, którzy najwyraźniej kochają amerykańską estetykę z czasów, kiedy nasi rodzice i dziadkowie chodzili na randki. „Full speed no brakes” to ich piąty album. Podsumowuje 20 lat działalności grupy, która swobodnie porusza się między rockiem, bluesem, rock’n’rollem, boogie i balladą. Tradycyjny skład (wokal, gitara, bas, klawisze, sekcja) jest wsparty przez gości, którzy wzbogacają utwory instrumentami dętymi oraz dodatkowymi głosami. Utwory, dodajmy, w większości są śpiewane po angielsku. Płyty Hi•Fi i Muzyka 1/24 75 Z ciekawostek: materiał zrealizowano w studiu Źle i Tanio, ale zapewniam, że nie jest ani źle, ani tanio. Całość brzmi, jak powinna. Bez kompleksów, bez zahamowań, ale i bez obciachu. Warto zaznaczyć, że płyta została zarejestrowana „na setkę”, co w dzisiejszych czasach dla niektórych składów staje się zarówno niemożliwe, jak i niezrozumiałe. Zamiast gadać, że kiedyś to była muzyka, a dziś to już niekoniecznie – posłuchajcie „Full speed no brakes”.
Nowość z drugiej połowy 2023 roku. Za projektem stoi Aleksandra Stencka, odpowiedzialna nie tylko za śpiew, ale również za większość kompozycji i tekstów. Zwykle w rubryce „Brzmienia tradycyjne” znajdują się takie gatunki, jak jazz, blues, country czy rock’n’roll. Tymczasem Whitewater brzmi tradycyjnie, ale nie w ten sposób. Żeby sobie tę estetykę wyobrazić, trzeba by się cofnąć raczej o 30-40 niż o 50-60 lat. Projekt z pełną swobodą sięga bowiem do akustyczno- popowo-syntezatorowych wątków końca lat 80. XX wieku, ale czyni to bez charakterystycznego np. dla synth wave’u nostalgiczno-sterydowo-euforycznego wtłaczania cyfrowej syntezy w pogłos i mnożenia wszystkiego razy dziesięć. Gdyby ktoś mi powiedział, że to jakaś zaginiona płyta z lat 1988-1992, uwierzyłbym. To coś pomiędzy Wolną Grupą Bukowina, Antoniną Krzysztoń i Beatą Bartelik. Ale nie tylko. Whitewater proponuje również bezkompromisowo autorski pierwiastek, który odważnie czerpie lekkość, nieuchwytność, a zarazem pewność z dziedzictwa takich wykonawców, jak Kate Bush czy nawet The Gathering z ery Anneke Van Giersbergen. Jeżeli tęsknicie za dźwiękami z tamtych lat – sięgnijcie po ten album.
Nowość z później jesieni 2023. Jak wskazuje tytuł, Martyna Sabak proponuje przystępny odcień jazzu pod postacią lekko przełamanych harmonicznie piosenek. Wokalistka dysponuje kameralnym, stonowanym, kojącym głosem, który stanowi podstawę całości i punkt wyjścia do dalszych rozważań. Niektóre teksty są po polsku, inne po angielsku. Wszystkie jednak zostały ośpiewane przyjemnie i ograne z głową, choć nie zawsze ich tematyka jest łatwa. Artystce towarzyszą niezmanierowani jeszcze instrumentaliści, którzy grają z sercem. I oby im tak zostało. Co ciekawe, album zawiera premierowe kompozycje, napisane przez samą Martynę. Nie jest to płyta oryginalna, za to szczera, urocza i poukładana. W dodatku bardzo dobrze nagrana. Na pochwałę zasługuje także strona edycyjna. Projekt okładki jest wprawdzie nieco dziewczyński, ale chyba właśnie o to chodziło. Całość zrealizowano niezwykle starannie. To wszystko nie zawsze jest dziś regułą.
Okładka może zbytnio nie zachęca, a i tytuł trudno uznać za apetyczny, choć przecież swego czasu sławojki podniosły higienę naszego kraju. Krużewski proponuje świat dwubiegunowy. Z jednej strony oparty na akustycznym anturażu i wypełniony prostymi melodiami; z drugiej – kosmiczny, ryzykowny i trochę eksperymentalny. Do mnie zdecydowanie bardziej przemawia ten drugi wariant. Materiał momentami brzmi jak zagubiona taśma Lecha Janerki, gdzieś pomiędzy „Piosenkami” a „Ur”, co należy traktować jako komplement. Pod względem brzmieniowym i mentalnym można by go umiejscowić w obszarach ambitniejszego polskiego rocka z przełomu lat 80. i 90 XX wieku. Z tego względu „Sławojka” znalazła się w rubryce z brzmieniami tradycyjnymi. Teksty nie trącą banałem, ale też nie wykraczają poza estetykę perfekcyjnie przenikającą się z wrażliwością dojrzałego i świadomego mężczyzny. Jedyną uwagę zgłaszam do miksu i masteringu. Brzmi to trochę jak ze wspomnianej kasety, choć może właśnie o taki archaiczny efekt chodziło.
Michał Dziadosz
Źródło: HFiM 01/2024
Przeczytaj także