22.01.2023
min czytania
Udostępnij
Ceny rosną na każdym kroku. Żegnamy się lewą nogą, widząc, jak pikują notowania serka homogenizowanego, pierogów ukraińskich (ruskie były tańsze, choć akurat nazewnictwem bym się nie kierował w ustalaniu przyczyn), kiełbasy nadzwyczajnej i szwajcarskich zegarków. Fryzjerzy, tynkarze, hydraulicy i inni magicy też śpiewają grubszym głosem. Słowem: robi się poważnie. Niby nic nowego.
Widziałem raz, moi rodzice dwa, a śp. babcia – cztery, jak banknoty NBP stały się mniej warte niż papier, na którym je wydrukowano.
Dla ludzi urodzonych w nowej rzeczywistości to jednak zupełna nowość i jeżeli wróci w zbliżonej skali, spotka ich majątkowy Armagedon. O przyczynach zjawiska pisać nie zamierzam; mądrzejsi lepiej to tłumaczą. Niewykluczone też, że wkrótce pęknie bańka systemu finansowego, co się zdarza cyklicznie. Wielu uważa, że ten już od dawna trzyma się jak zardzewiała poręcz – na farbie.
Szerokości procesu też nie ma co wyjaśniać, bo na tych łamach nie zajmujemy się wszystkologią, tylko aparatami do pięknego grania. Te stanowią część segmentu elektroniki wysokiej klasy, a nierzadko też jakości, gdzie techniki zmian cen się powtarzają. Sprzęt jest obarczony dodatkowym obciążeniem: pochodzi głównie z zagranicy, w dodatku z krajów dysponujących mocniejszymi walutami. Zrozumiałe więc, że cennik skalkulowany przy kursie 4,10 zł za dolara musi zostać zmieniony. Kluczem do korekty bywa często słowo „magazyn”. Jeżeli pełny, to trzeba zdecydować, co z tym fantem zrobić. Niektórzy przeliczają na bieżąco, ale to raczej mniejszość. Większość chce wyprzedać to, co kupili przy starym kursie. Nie oznacza to zniżek, raczej brak podwyżek, przynajmniej na razie. Problem w tym, że okres domowego aresztu pchnął ludzi po samograje i dystrybutorzy zebrali żniwa, jakich nie widzieli od lat 90. XX wieku. Jednocześnie przy tym ssaniu moce przerobowe niewielkich producentów spadły (też wiemy, dlaczego), terminy dostaw się wydłużyły i zamiast narzekania, że źli klienci nie kupują, tylko wybrzydzają, w branży słyszało się raczej: handlować teraz można dobrze, byle było czym. Magazyny generalnie się wyczyściły. Pośrednicy (importerzy, sklepy) nowe zamówienia będą kalkulować już inaczej. Tu i ówdzie słyszałem, że może lepiej się zabezpieczyć i policzyć dolara po 5,50 zł? To wcale nie żarty.
Handel rządzi się swoimi prawami, producenci swoimi.
Stąd podwyżki sprytnie ukrywają, co widać chociażby na przykładzie laptopów. Klient jest przyzwyczajony do określonych cen; zna też realia: promocje, nocne akcje, czarne piątki i tysiące okazji do wręczenia mu kodu rabatowego. Stąd można dalej liczyć na te same ceny, czasem nawet urwanie stówki czy dwóch, jeżeli decydujemy się na sprzęt wychodzącej albo poprzedniej generacji. Te komputery w pewnym sensie spisano już „na straty” i mają się wyprzedać do cna. Żer dla skner zostaje chwilowo utrzymany. Tymczasem widzimy ceny nowych wersji, czy to ThinkPadów Lenovo, Gramów LG, Dellów XPS i – oczywiście – MacBooków (Apple to w ogóle inny stan ducha. Dla niego debiut nowej serii w nowych cenach stał się okazją nie do przeceny obecnej, ale podwyżki! Choćby dlatego, że klienci zauważyli niewielki postęp, niezbyt motywujący do dopłaty. Sprytne, prawda?). Widzimy i oczom nie wierzymy. O ile starsze modele były jeszcze jakoś tam osiągalne, to nowe odlatują w kosmos. Oczywiście są lepsze, bo postęp w dziedzinie procesorów trudno kwestionować. Odbywa się jednak nierównymi krokami: na przykład 13. generacja Intela przynosi niewielką poprawę z punktu widzenia przeciętnego użytkownika. Benchmarki pokazują rosnące wydajności, ale to tak naprawdę kosmetyka przykryta zachwytami. Podobnie Apple M2 – wygląda jak M1 na lekkich sterydach. Więcej oczekuje się od AMD Ryzena ZEN4, choć wiadomo, że nie wszystkie procesory 7. generacji będą miały tę architekturę, co wprowadza lekkie zamieszanie.
Prawdziwy postęp zachodzi, gdy procesor się „zagęszcza” i tu czeka nas już za chwilę spory krok naprzód. Zarówno Intel, jak i AMD zejdą o kolejne nanometry, a to zaowocuje nie tylko przyrostem wydajności. Spadnie też zużycie energii, a zatem skokowo wzrośnie czas pracy na baterii. Czyli następna generacja (może dwie, ale to i tak kwestia roku) będzie już zdecydowanie skłaniać do wymiany. Zgadnijcie, jak to wpłynie na ceny? Obawiam się, że laptop wysokiej klasy może się stać dobrem równie luksusowym, jak telefon komórkowy na początku lat 90. ubiegłego wieku. Inna sprawa, że przy architekturze 3 nm (przewidywana w M3 Apple) krzem dochodzi już do ściany. Można się spodziewać ulepszania drobnymi kroczkami, ale skoku – już nie, bo w tranzystorach przy mniejszym rozmiarze zachodzą zjawiska na poziomie kwantowym, uniemożliwiające prawidłowe działanie. Kolejny etap to już musi być prawdziwa rewolucja i totalna zmiana. Mówi się o elektronice opartej na świetle, czyli fotonice.
Postęp w hi-fi nie jest tak jednoznaczny.
Doskonały przykład to Rogue Audio Sphinx. Ten „stary” jest równie dobry jak nowy. Z wieloma wzmacniaczami, kolumnami nie zawsze się to udaje, więc czasem myślę sobie, że może warto by na chwilę przystanąć? Ze strachem też myślę o hipotetycznym McIntoshu MA15000, na który zapewne odpowie Accuphase. Inni także zechcą pokazać, że wcale nie są gorsi. A banknoty, cóż… będziemy wozić taczkami, jak w Republice Weimarskiej? Pożyjemy, zobaczymy.
Maciej Stryjecki
Przeczytaj także