HFM

Fatman iTube 302

24-29 10 2011 01Tanie wzmacniacze lampowe często kojarzą się audiofilom z chińskimi podróbkami, w których lampy oświetlają pomarańczowe diody. Mówiąc o stacjach dokujących, mamy przed oczami długą półkę z prezentami komunijnymi w elektronicznym supermarkecie. Ale kiedy za takie urządzenia bierze się producent profesjonalnego sprzętu studyjnego, zaczyna się inna rozmowa.

Fatman to marka założona w 2006 roku przez TL Audio – producenta lampowych mikserów, preampów i korektorów. Firma może się pochwalić ponad 20-letnim stażem na rynku profesjonalnym.

Jej działalność pod marką Fatman rozpoczęła się od prostych stacji dokujących połączonych z lampowymi wzmacniaczami zdolnymi jako tako wysterować przeciętne głośniki. Z czasem w katalogu zaczęły się pojawiać bardziej rozbudowane konstrukcje. Szczytem ambicji był komplet o nazwie iTube Mothership – przedwzmacniacz i dwa monobloki o mocy 200 W i masie 51 kg. Obecnie dzielonka, która przynajmniej na zdjęciach wygląda high-endowo, to już produkt archiwalny. Fatman skoncentrował się na rozbudowie gamy stacji dokujących i skromniejszych wzmacniaczy.

Wzmacniacz iTube 302
iTube 302 to jeden z najdroższych modeli w katalogu. Oprócz niego audiofilów może zainteresować mocniejsza integra iTube 452 oraz ciekawie wyglądający model iTube Red-i. Jeśli komuś do szczęścia wystarczy 20 watów – może wybrać iTube’a 202. Nazewnictwo może się wydać skomplikowane, ale obecnie bez litery „i” ani rusz. Wymienione modele łączy wzornictwo – zdecydowanie dyskretniejsze niż w starszych Fatmanach. Nie uświadczymy tu chromowanych płyt czołowych z wizerunkiem wesołego grubaska w okularach. Testowany wzmacniacz nieco przypomina wczesne konstrukcje Dareda (ktoś je jeszcze pamięta?) i polskiej manufaktury Delta Studio. Zaokrąglona obudowa prezentuje się znakomicie. Aby nie zaburzać krzywizny, z przodu umieszczono tylko okrągły, podświetlany na pomarańczowo wskaźnik wychyłowy, a pokrętła przeniesiono na górną płytę. Jedno służy do wyboru źródła; drugie – do regulacji głośności. Główny włącznik sieciowy znalazł się z boku. Umieszczenie pokręteł na górnej ściance może się wydawać niebezpieczne, ale producent przewidział ochronną metalową kratę. Poza tym potencjometr pracuje tak lekko, że nie trzeba go chwytać całą dłonią. Wystarczy musnąć palcem. Demontaż kratownicy wymaga użycia bardzo długiego śrubokrętu i odrobiny delikatności. Wzmacniacz wygląda lepiej bez osłony, ale czasami względy bezpieczeństwa biorą górę.
Wiele tego typu produktów to tak naprawdę wzmacniacze hybrydowe z maleńkimi triodami wystającymi z obudowy trochę na pokaz. iTube 302 jest natomiast prawdziwym lampowcem. Oczywiście nie śmiem go porównywać do konstrukcji BAT-a czy Audio Researcha, bo to zupełnie inny poziom, ale jeśli przyjrzymy się niedrogim Jolidom albo Cayinom, zauważymy podobieństwa. Z obudową o szerokości 37 cm ważący 13 kg Fatman nie jest znów taki malutki.
W podobnych konstrukcjach w roli lamp mocy dominują EL34 i KT88. Tymczasem Fatman sięgnął po mniej popularną tetrodę strumieniową 6L6G, będącą bliską krewną 6V6 z 1937 roku. W stopniu sterującym zobaczymy trzy znane i lubiane podwójne triody 12AX7. Co ciekawe, tylko jedną z nich wystawiono na widok publiczny, zatapiając na dodatek dość głęboko w błyszczącą powierzchnię górnej płyty. Wyeksponowano także czerwony kondensator, co budzi skojarzenia z Pathosem.
Lampy mocy dostarczyła firma Ruby, natomiast o producencie 12AX7 trudno cokolwiek powiedzieć. Jedyna, którą widać, wystaje ponad obudowę tak nieznacznie, że trudno ją pewnie chwycić i zdemontować.
Na tylnej ściance znajdziemy trójbolcowe gniazdo sieciowe, zatopione w półprzezroczystym plastiku, terminale głośnikowe z odczepami dla kolumn 4i 8-omowych, dwa wejścia liniowe, dodatkowe wejście w formie małego jacka i wyjście do subwoofera (pojedyncze RCA).
Zgodnie z obowiązującymi trendami, obok wejść liniowych znalazło się USB. iTube 302 ma wbudowany przetwornik c/a. Co ciekawe, na stronie Fatmana nie znalazłem informacji na ten temat, a zdjęcie tylnej ścianki przedstawiało integrę z trzema wejściami RCA, ale bez komputerowego złącza.
Większości użytkowników takie wyposażenie w zupełności wystarczy. Jedyne małe niedociągnięcie to umieszczenie gniazda zasilającego zbyt blisko wyjść prawego kanału. Może to stanowić niedogodność w trakcie instalacji okablowania z masywnymi wtykami.
Wielu potencjalnych klientów, którym podoba się brzmienie szklanych baniek, rezygnuje z zakupu ze względu na kwestie eksploatacyjne. Problemu ograniczonej żywotności lamp przeskoczyć się nie da, ale można ułatwić klientom życie, uwalniając ich od konieczności regulacji biasu. iTube’a 302 wyposażono w układ automatycznej regulacji prądu spoczynkowego lamp mocy. Ich żywotność pozostaje zagadką, ale komplet nowych 6L6G nie powinien kosztować więcej niż 400 zł. Kwartet baniek pracujących w push-pullu daje moc 30 W na kanał. W praktyce oznacza to, że wybór kolumn nie będzie bardzo ograniczony. Wystarczy unikać prądożernych zestawów i wszystko powinno być dobrze.

24-29 10 2011 02     24-29 10 2011 03

Stacja FatDock
iTube 302 nie występuje jako samodzielne urządzenie. Kupimy go tylko w komplecie ze stacją dokującą FatDock. Jest to niewielkie i lekkie ustrojstwo, które oprócz odtwarzania muzyki z iPodów na niewiele się przyda. Nie wiem, skąd założenie, że wszyscy mają odtwarzacz lub telefon z jabłuszkiem. Stacja ma własny zasilacz wtyczkowy, wyjście stereo i dwa wyjścia wideo.
Zastanawiająca jest kwestia zdalnego sterowania. W opakowaniu FatDocka znajdziemy plastikowy pilot, zasilany płaską baterią. Oprócz wyboru źródła i sterowania głośnością ulokowano na nim przyciski regulacji ilości niskich i średnich tonów, wyciszenie, regulację podświetlenia, tryb czuwania oraz kilka funkcji typowo „źródłowych”. Problem w tym, że za pomocą pilota obsłużymy tylko FatDocka, a właściwie podłączonego do niego iPoda. iTube 302 na komendy nie reaguje, więc jeśli podłączymy odtwarzacz CD lub komputer, w celu regulacji głośności będziemy musieli wstać z fotela.
Miłym gestem jest dołączenie do zestawu niemal wszystkich potrzebnych kabli. W pudełku znajdziemy łączówki RCA oraz jack-jack dla przenośnego odtwarzacza, sieciówkę, kabel USB, a nawet pojedynczy interkonekt RCA do subwoofera. Zabrakło natomiast instrukcji obsługi. Ze strony producenta można pobrać materiały na temat wielu urządzeń, ale opisywanego modelu akurat wśród nich nie było.

24-29 10 2011 04     24-29 10 2011 06

Konfiguracja
Fatman pracował w systemie złożonym z Audio Physiców Tempo VI i McIntosha MA6600, który nie tylko był wzmacniaczem odniesienia, ale później pracował jako przedwzmacniacz korekcyjny, połączony z Pro-Jectem Esprit z wkładką Ortofon Alpha. Drugim źródłem był odtwarzacz Marantz CD6003, a trzecim – komputer wyposażony w profesjonalną kartę ESI Juli@. Kolumny ze wzmacniaczem spinały taśmy Nordost Red Dawn, do tego łączówki QED Qunex 1, Tara Labs Prism 300a i Albedo Beginning. Zasilanie składało się z listwy Fadel Art Hotline IEC i kompletu sieciówek Audioquest NRG-2. Elektronika stała na stoliku Base. Do odsłuchów stacji dokującej wykorzystałem iPhone’a 4.

Reklama

Brzmienie
Lampowa elektronika zwykle potrzebuje rozgrzewki, aby osiągnąć pełnię możliwości. Fatman nie stanowi pod tym względem wyjątku. Nie mówimy o kilku tygodniach docierania nowego nabytku, choć to pewnie też mu się przyda, ale o obowiązkowej grze wstępnej przed każdym odsłuchem. Dopiero co włączony, będzie grał ostro, a z basu zostanie tylko odchudzone pukanie. Jeśli wybierzecie się na odsłuch, a sprzedawca o tym zapomni, włączcie muzykę i wdajcie się z nim w kilkunastominutową pogawędkę. Różnicę w brzmieniu można wychwycić nawet jednym uchem. Po pół godzinie dźwięk prawie całkiem się wypełni i zyska szlachetność.
Jeżeli obawialiście się, że 30-watowa lampka nie poradzi sobie z trójdrożnymi podłogówkami, przygotujcie się na miłe zaskoczenie. Fatman pokazał dynamikę, o jakiej nawet część wzmacniaczy tranzystorowych może tylko pomarzyć. Wystarczyło lekko musnąć potencjometr, by Audio Physiki zagrały z właściwą sobie werwą i energią. Przekroczenie godziny dziesiątej dawało już realistyczny poziom głośności. Zniekształcenia, owszem, pojawiały się, ale dopiero wtedy, kiedy poziom decybeli był już nie do wytrzymania.
Na wygrzewaniu najbardziej zyskuje bas. Fatman zdecydowanie nie jest lampowcem, który w tej dziedzinie sobie odpuszcza. Niskie tony potrafią powędrować po podłodze potężną falą i zejść w rejony niemal subwooferowe. Potraktowałem wzmacniacz ścieżkami dźwiękowymi z „American Beauty” i „Incepcji” – najniższe pomruki były tam, gdzie powinny i nie dało się odczuć, żeby pasmo było ograniczone. Niektórzy będą narzekali na kontrolę i pewnie będą mieli rację. Rzecz w tym, że w odbiorze znakomitej większości płyt w niczym to nie przeszkadza, a czasami wręcz wprowadza atmosferę odsłuchu dla przyjemności. Jeśli ktoś chce śledzić basowe solówki, może kupić Exposure’a albo Primare’a. Tutaj bas ma być głęboki, barwny i gęsty. Kontrola nie jest dla Fatmana priorytetem. Basowe pomruki nie wloką się jednak godzinami; są po prostu trochę zaokrąglone.
Kto nadal wierzy w stereotyp mówiący, że wszystkie wzmacniacze lampowe mają przyciętą górę, powinien posłuchać tego zawodnika. Wysokie tony są zdecydowane i rozdzielcze, a na niektórych płytach stają się wręcz główną atrakcją przedstawienia. Gdybym miał narysować wykres pasma przenoszenia na podstawie odsłuchu, byłaby to linia prosta z delikatnym wzniesieniem z prawej strony. Mimo lekkiego uwypuklenia najwyższego zakresu brzmienie pozostaje spójne. Klasa wysokich tonów nie pozostawia pola do krytyki, na pewno nie w tej cenie.
Czas na najważniejsze pytanie. Czy mały Fatman ma to, za co kochamy lampy – wielobarwną i naturalnie ciepłą średnicę? Z całą pewnością tak. Basowe tąpnięcia, detaliczna góra – to wszystko bardzo ciekawe, ale gdy na scenie pojawiają się wokale, trudno się oderwać od ich urzekającej barwy i przyjemnej gęstości. Nie ma mowy o kluchowatości czy przesłodzeniu. Wszystko odbywa się w granicach neutralności, a lampowy charakter to tylko gustowny dodatek do bardzo porządnej całości.
Kształt i rozmiary sceny były ze wszech miar prawidłowe. Tempo VI kreśliły ją z dużą precyzją i swobodą. Pojawił się też element, który wykracza poza typowe pojmowanie przestrzeni. Podobny efekt towarzyszy odsłuchom Xavianów XN250 Evoluzione. Odnosi się wrażenie, że każdy instrument znajduje się w swojej własnej otoczce, jakby scena składała się z osobnych komór, a każda z nich była wypełniona innym klimatem. Po godzinach przerzucania płyt staje się jasne, że może właśnie ta cecha najbardziej przybliża nas do prawdziwego kształtu muzyki. Czy mielibyśmy dokładniejszy wgląd w nagranie, gdyby odebrano ową wielowarstwowość w zamian za szybszy bas? Wątpię.
Na koniec dwie sprawy. Pierwsza: stacja dokująca. Nie należę do fanklubu produktów Apple’a, choć przyznaję, że w odpowiednich warunkach potrafią dobrze zagrać. Niemniej uważam, że oferowanie wzmacniacza z obowiązkową przystawką dla odtwarzaczy z jabłkiem nie jest w porządku. Zamiast tego producent powinien dorzucić do wzmacniacza porządny pilot, a stację potraktować jako opcję. Sprawa druga to wbudowany DAC. W odsłuchu okazał się gorszy od Julii, więc na tym porównania się skończyły. USB w Fatmanie można uznać za tymczasowe rozwiązanie dla osób, które nie zdecydowały się na pełnowymiarowy odtwarzacz plików albo traktują tę formę słuchania marginalnie. Nic poza tym. Jeśli należycie do grupy audiofilów, której podoba się pomysł słuchania plików na systemie hi-fi i myślicie, że kupując iTube’a 302 upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu – zapomnijcie. Aby mieć z tego prawdziwą frajdę, potrzebne będzie lepsze źródło.
 
Konkluzja
iTube 302 to bardzo dobry wzmacniacz. Udanie łączy zalety lamp i tranzystorów. Jest porządnie skonstruowany, powinien dobrze współpracować z wieloma kolumnami i nie kosztuje majątku. Naprawdę można się z nim zaprzyjaźnić. Widzę tylko dwa problemy: brak pilota i konieczność zakupu stacji dokującej. To krótka lista minusów.

24-29 10 2011 T
 
Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 10/2011
 
Pobierz ten artykuł jako PDF