HFM

T.A.C. V-60

36-39 03 2013 01Chińsko-niemiecka firma T.A.C. to siostrzana marka Vincenta. Oferuje skromny, ale interesujący katalog wzmacniaczy lampowych we względnie przystępnych cenach. Recenzowany dziś V-60 zajmuje w katalogu drugą pozycję od góry. Wyżej stoi tylko V-88.

Budowa
Wygląd wzmacniaczy lampowych często kojarzyć się może z miniaturowym obiektem architektonicznym. Nie inaczej jest i tym razem.
Budowa zewnętrzna jest piętrowa. „Parter” to zabudowana blachami stalowymi po bokach i płatem aluminium od góry i od frontu skrzynia, z której na piętro wyrastają trzy masywne ekrany transformatorów oraz 12 lamp.

„Piętro” jest od frontu obudowane szybką z logo producenta, które można gustownie podświetlić. Boki i tył zabezpieczono perforowaną blachą, a na górę nałożono dodatkowy płat aluminium z trzema otworami wentylacyjnymi. Część parterowa w narożnikach wspiera się na walcach, w które wpuszczono boki. Piętro również podtrzymują walce, tyle że dłuższe i cieńsze.
Na przedniej ściance znajdują się włącznik i wybierak źródeł. Jedna z serii diod, rozmieszczonych po obu stronach potencjometru, świeci przez kilkadziesiąt sekund wstępnego rozgrzewania. Pozostałe sygnalizują aktywne wejście.
Z tyłu ulokowano cztery pary wejść liniowych RCA oraz jedno wyjście pętli magnetofonowej. Potrójne terminale głośnikowe oraz gniazdo zasilania dopełniają listę elementów wyposażenia. Nawet jeśli urozmaica ją aktywator podświetlenia frontowego logo, to i tak nie zmienia to faktu, że T.A.C. nie proponuje żadnych zbędnych wodotrysków. Niewielki aluminiowy pilot zawiera tylko trzy przyciski, służące do regulacji głośności i wyciszania. Źródła za jego pomocą nie zmienimy.
Jak na lampowiec przystało, testowany piec może się pochwalić słuszną masą 34 kg.
Górny pokład mieści trzy potężne transformatory. Tylny, toroidalny, to serce zasilacza. Dwa z przodu, których rodzaju nie stwierdzimy, to trafa wyjściowe. Wszystkie lampy to rosyjskie Electro-Harmoniksy. Do przedwzmacniacza wybrano dwie 6922. Za nimi znajduje się para 6CG7, pełniących funkcję sterujących. Lampy mocy to po cztery 6CA7 na kanał.
Konstruktorzy V-60 zdecydowali się na montaż na płytce, a nie przestrzenny. W tej cenie nie jest to powód do narzekania. Dwa tajemnicze moduły opatrzono napisem „Blöhbaum system bias wizard”.

Ten element, według zapewnień producenta, stanowi o wyjątkowości urządzenia.

 

Bias wizard
Jak wiadomo, we wzmacniaczach lampowych bolączką użytkownika jest konieczność kalibracji prądu spoczynkowego lamp. Parametry lamp ulegają zmianom wraz ze stopniem ich zużycia, co wpływa na powolną degradację dźwięku. Ponadto kalibracja jest niezbędna przy każdorazowej wymianie baniek. Producenci niekiedy sugerują zlecanie tej czynności profesjonalnemu serwisowi. Natomiast moduły stosowane w V-60 zapewniają automatyczną kontrolę biasu na bieżąco. Układ zaprojektował Frank Blöhbaum, inżynier zatrudniony przed kilku laty przez Heinza Rohrera, usiłującego reaktywować firmę Thorens. Jego wynalazek, „bias wizard”, został z powodzeniem zastosowany w hybrydowych monoblokach Thorens TEM 3200. Budowę modułu spowija mgła tajemnicy, co tylko dodaje mu smaku. Wymiernym efektem działania regulatora jest wydłużenie żywotności lamp. Korzyści są również brzmieniowe. Dzięki optymalizacji biasu szumy są mniejsze, a przy trudniejszych obciążeniach wzmacniacz lepiej sobie radzi z zachowaniem liniowości pracy. Warto przy tym zwrócić uwagę na wykorzystanie czterech MOS-FET-ów w roli regulatorów napięcia. Taka konstrukcja zasilacza jest prawdopodobnie integralną częścią układu regulatora prądu spoczynkowego. Jakość wykorzystanych podzespołów nie daje podstaw do krytyki. Mamy bardzo dobre kondensatory Wimy, MKP i Nichicona. Potencjometr to niebieski Alps z silniczkiem. Styki w podstawkach lamp zostały pozłocone, a przekaźniki na wejściach pochodzą od Takamisawy.

36-39 03 2013 02     36-39 03 2013 03

Konfiguracja
T.A.C V-60 grał zamiennie z dwoma odtwarzaczami: firmowym C-60 oraz Naimem 5X/Flatcap 2X. Dźwięk popłynął z kolumn Dynaudio Contour 1.3 mkII. Okablowanie sygnałowe i zasilające dostarczyli Neel, Argentum i ZenSati.

36-39 03 2013 04     36-39 03 2013 05

Wrażenia odsłuchowe
V-60 to wzmacniacz lampowy, który tego nie ukrywa. Jego brzmienie dokładnie się wpisuje w oczekiwania osób, które swoje poszukiwania ograniczyły do techniki lampowej. Robi to elegancko i prawidłowo. Mimo że niemal w każdym aspekcie wyczuwa się lampowy nalot, konstruktorowi udało się uniknąć zbyt daleko idących kompromisów. W cenie 13600 zł wybitną konstrukcję lampową wykonać trudno. T.A.C. pokazał, że można zbudować bardzo dobrą.
Włączając po raz pierwszy V-60, od razu zwróciłem uwagę na cechy będące największymi bolączkami wzmacniaczy lampowych, czyli bas i dynamikę. Od razu stało się jasne, że nikt nikogo czarować nie będzie. Ma być delikatne poluzowanie kontroli – i jest. Ma być lekkie otłuszczenie podstawy harmonicznej – i jest. Ma być dostojeństwo, moc i rozmach – to również się zgadza. To samo dotyczy subtelnego zaokrąglenia konturów średnicy. TAC V-60 nie jest podwójnym agentem, podającym się za nie wiadomo kogo. Gra w otwarte karty i robi to z wdziękiem. Artystyczne rozmycie tła generuje plamy dźwięków o nasyconych barwach. Nie odczuwa się braku wiwisekcji szczegółów ani chirurgicznej precyzji. Zmiękczona rytmika nie zahacza o ślamazarność. Wzmacniacz zachowuje dużą chęć do gry, żwawość i werwę. To uzyskano chyba dzięki dopracowanej mikrodynamice. Na samym początku wydało mi się, że jest ona jakby zepchnięta w cień przez gęsty bas i barwy rozlewające się w średnicy, ale dość szybko ucho akomoduje się do tego typu prezentacji i odsłuch zaczyna sprawiać przyjemność. Bas nie schodzi na samo dno pasma przenoszenia. Gdyby próbował, łatwo mógłby popaść w śmieszność. V-60 koncentruje się na łatwiejszych do kontroli podzakresach. Obfitość środka niskich tonów zapewnia brzmieniu potęgę, a wypełnienie rejestrów tam, gdzie bas się łączy ze średnicą, sprytnie nadaje podstawie harmonicznej wyraźny kształt. Brzmieniu udało się zapewnić masywność, która nie przytłacza i potęgę, która nadąża za rytmem. Góra pasma jest delikatna i wygładzona. V-60 prezentuje jej bogactwo na sposób barokowy – funkcja ozdobna bierze górę nad formułą prześwietlania akustycznego i pozamuzycznego planktonu. Wzmacniacz nie gra ostro ani nie próbuje przekraczać progu częstotliwości, za którym kryją się pułapki. Soprany nie są jednak wycofane. Stanowią ciekawe dopełnienie średnicy, będącej największym atutem tego urządzenia. V-60 sprawia, że muzyka rozkwita. Otacza masą dźwięku podaną z artystyczną maestrią. Rozmycie konturów nie jest wypadkiem przy pracy, tylko częścią zamysłu, umową pomiędzy konstruktorem i odbiorcą, do zawarcia której nikt nie zmusza. V-60 potrafi wiele tradycyjnych lampowych bolączek pokazać w taki sposób, że dla słuchaczy o określonych preferencjach staną się zaletami, a nie wadami. Wszystkim miłośnikom lampy odwdzięczy się z nawiązką. Oferuje spokojne i muzykalne granie z całą paletą malarskich atrakcji. Można o nim powiedzieć, że ma duszę. I stara się ją zaprezentować jak najpiękniej. Pomaga w tym bardzo dobra stereofonia, z nienagannie odwzorowanymi planami głębi i bardzo dobrą szerokością sceny. Nie wszystkie gatunki są traktowane jednakowo. Muzyka popowa często popadała w jednostajność. Rock progresywny cierpiał z powodu osłabionej fazy ataku, nie mówiąc już o skłonności wzmacniacza do wygładzania wyostrzeń i ukwiecania gitarowych riffów zbędnym romantyzmem. Lepiej wypadała symfonika. Nie brakowało oddechu ani potęgi, choć przydałoby się więcej pary i szybkości przy największych dmuchnięciach. Za to jazz w każdej postaci to już uczta dla uszu. Kameralistyka i koncerty barokowe – niezależnie od wiodącego instrumentu – zapewniały wielogodzinne sesje muzycznych uniesień. Brzmienie fortepianu również dawało dużo satysfakcji. No a cały bez wyjątku repertuar wokalny, od madrygałów Monteverdiego po Cassandrę Wilson, to już żywioł, który uzależnia. Na koniec uwaga dotycząca zestawienia firmowego. V-60 ma docelowo stanowić parę z flagowym odtwarzaczem T.A.C. C-60. Jednak połączyć je możemy tylko kablem RCA, co z urzędu pozbawia słuchacza korzyści, jakie daje połączenie zbalansowane (takie gniazdo ma jedynie źródło). Oczywiście w zależności od konstrukcji ta różnica może być duża lub niewielka, ale zwykle na korzyść XLR-ów.

Reklama

Konkluzja
Nie ma w tym dźwięku hipokryzji ani sztuczek. Kluczowe odstępstwa od neutralności, czyli osłodzoną górę pasma i zaokrąglenie konturów, skonfigurowano z ujmującym wdziękiem. V-60 oferuje masywność ozdobioną mikrodynamiką, barwy i powiększony wokal. Otrzymujemy formułę muzykalności, która nie tylko gwarantuje długie godziny upojnych odsłuchów, ale może stanowić idealny pretekst do zakończenia pogoni za absolutną i prawdopodobnie nieosiągalną neutralnością.

36-39 03 2013 T

Autor: Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 03/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF