Yamaha A-S700

57-69 12 2009 YamahaA-S700 01Uroda urządzeń hi-fi jest rzeczą względną. Dlatego pozwolę sobie na skrajnie subiektywną opinię: dla mnie A-S 700 jest przepiękny. Każdego, kto sądzi inaczej, wyzywam na ubitą ziemię.

W porównaniu z serią 2000 nie jest oczywiście tak dopieszczony. Nie ma już drewnianych boczków, gniazda dla kolumn są „oldskulowej” jakości (zwykłe zaciski a la Diora; dobrze, że pierwsza para daje możliwość wetknięcia bananów), płaskie pokrętła są plastikowe, nie metalowe a jednak wzornictwo budzi pozytywne skojarzenia. Tak samo wyglądały za mojej młodości „poważne wzmacniacze”, więc nie potrafię pozostać obiektywnym. Tym bardziej, że wówczas przywiązywano większą wagę do jakości i trwałości. Yamaha wydaje się żywcem przeniesiona z czasów koszul non-iron i ortalionowych płaszczy, ale wtedy podobne do niej produkty były uznawane za najwyższy poziom luksusu, oderwanie od codziennej szarzyzny w przestworza Pewexu.


Projektanci zrobili tutaj najlepsze, co mogli – nie zmienili prawie niczego. W dodatku cena jest po staremu „łaskawa” i z niej wypływają wspomniane oszczędności.

Budowa
Front wykonano ze szlifowanego aluminium (występuje w wersji srebrnej i czarnej). Na nim – zero wyświetlaczy, za to wszelkie możliwe regulacje „w wersji powiększonej”. Są: dwupunktowy korektor barwy (350 Hz i 3,5 kHz, a więc działający w znacznie niższych i bardziej słyszalnych zakresach niż zwykle), balans i prawdziwy rodzynek – regulowany „loudness”, jako żywo przeniesiony z pierwszych super-integr Accuphase’a. Rozumiem, że to dla purysty niemal obraza, ale dla faceta w sile wieku – zabawka, która przypomina marzenie o Jaguarze E-Type. Potem klasyka, czyli dwie duże aluminiowe gały: wybór źródła i wzmocnienie. Jest także złocone wyjście słuchawkowe, przełącznik kolumn (A, B, A+B) i coś, co odeszło w niepamięć razem ze śmiercią kasety z taśmą w środku (młodzieży wyjaśniam – to taki iPod Waszych rodziców) – selektor wyboru źródła nagrania. A propos kaseciaków, gdyby Yamaha zdecydowała się dołączyć taki do klasycznej serii, byłby to chyba najgłębszy ukłon w stronę obecnych 40-latków. Przydatność prawie żadna, za to kupujący bezkrytyczni, zachwyceni i w pełni usatysfakcjonowani. Można by skorzystać z gotowych rozwiązań, bo magnetofony Yamahy to może nie był poziom Nakamichi, ale i tak górna półka.

57-69 12 2009 YamahaA-S700 02     57-69 12 2009 YamahaA-S700 04

Z audiofilskich funkcji mamy pierwsze doniosłe wynalazki, które pozwoliły oddzielić sprzęt dla koneserów od barchanowej średniej: „pure direct” – pozwala ominąć regulację barwy i balansu oraz „CD Direct Amp” – najkrótsza ścieżka z wejścia CD do głośników.
We wnętrzu widać solidny zasilacz i znowu ukłon w stronę „tamtych” czasów w postaci 20 płytek drukowanych. Sporo kabelków w środku, ale końcówki mocy na osobnych radiatorach.
Przejaw nowoczesności to pilot. Aluminiowy, ale kompletnie nieprzemyślany od strony koncepcji „vintage”. Przypomina te do DVD.

57-69 12 2009 YamahaA-S700 03     57-69 12 2009 YamahaA-S700 05

Wrażenia odsłuchowe
Zgoda, Yamaha ma wyeksponowane wysokie tony, ale... Kiedy słucham popu, zupełnie mi to nie przeszkadza, bo dźwięk jest zdrowy, mięsisty, z mocnym basem i przede wszystkim – nareszcie na tyle wyraźny, że mogę postawić w tabelce piątkę i podpisać się pod nią obiema rękami.
Przejrzystość wynika z rzetelnego i bezpretensjonalnego przekazania średnicy. Głosy nie giną w oddali. Stanowią pierwszy plan, jak w rzeczywistości (wykreowanej, ale jednak). Towarzyszące tło instrumentalne także cechuje klarowna faktura. W nagraniach Prince’a wysokie tony tną jak żyleta i nikt mi nie wmówi, że jest to naturalne zjawisko. Słyszę za to wszystkie plany, a całość jest podkreślona konturowym i mocnym basem.
Siedemsetka nie ma audiofilskich pretensji; tych należy szukać w serii 2000. Wpisuje się w stu procentach w kanon japońskiego wzmacniacza. Takiego, jakie pamiętamy z młodości (czyżby konsekwencja, której częścią jest wzornictwo?) i właśnie to mi się podoba. Od tamtego czasu minęło jednak 30 lat i ten postęp, na szczęście, słychać. Sting czasem świszczy, jakby miał przerwę w uzębieniu, ale nagranie w całości brzmi efektownie i... znajomo. W ogóle popu słucha się świetnie, szczególnie tego starszej daty. Niewykluczone, że z prozaicznego powodu – na taki właśnie sprzęt przygotowywano wówczas nagrania, a Prince i Sting są wierni tej stylistyce.
Symfonika do pewnego stopnia przypomina wrażenia z odsłuchu Harmana. Tamten był cieplejszy i miększy; Yamaha gra bardziej efektownie i przejrzyście. Obserwowanie grup instrumentalnych nie przysparza problemów. Jedyny minus to ekspozycja fletów, perkusyjnych wynalazków i talerzy. Jak już gruchną, to szpilki kłują w uszy, jakbyśmy się przytulili do jeża. Ogólny obraz jest jednak w pewnym sensie imponujący, jeżeli weźmiemy pod uwagę cenę.
Na tym wzmacniaczu można naprawdę dać czadu i pozostanie nam nie hałas, ale nadal orkiestra. Rozmiary dźwięku podkreśla sugestywnie zaznaczony pogłos i rozbudowana scena. W jazzowej kameralistyce trio to trzy instrumenty, które słyszymy osobno. Barwa jest jasna. Góra, w postaci zestawu perkusyjnego – bezlitosna, ale nadal mamy wzorową czytelność, a w dodatku scenę narysowaną tak, jak w droższych komponentach. Z pewnością to wynik kompromisu, ale ten dźwięk, podobnie jak wzornictwo, nie jest dla każdego – musi znaleźć swojego amatora. Jeżeli ktoś uzna, że to jego estetyka, trafi w dziesiątkę.
Najbardziej sensowne wydaje mi się porównanie Yamahy i Cambridge Audio. Anglik ma bas jak dzwon i organizuje w domu koncert, ale Yamaha chyba jest mi bliższa. Przez lepszą przejrzystość i wierniej oddane informacje o przestrzeni. Na „Grand Piano” siedemsetka znów postawiła na czytelność. W niczym to nagraniu nie przeszkodziło, bo ekspozycja jest ponad „polem rażenia” tego instrumentu.

Reklama

Konkluzja
Wzmacniacz wyjątkowy, choć specyficzny. Wygląda jak pierwsze fascynacje większości z nas. Dźwięk też zbliża się do tamtych obiektów marzeń. Nie każdego zachwyci to wzornictwo i charakter brzmienia, ale jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo.

57-69 12 2009 YamahaA-S700 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 12/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF