HFM

VTL IT-85

40-45 04 2010 01VTL został założony w 1986 roku w USA przez inżyniera dźwięku Davida Manleya i jego syna – Luke’a. Od początku firma koncentrowała się na produkcji urządzeń lampowych, wśród których prym wiodły wzmacniacze.

Pierwsze wzmacniacze dla odbiorców prywatnych narodziły się trzy lata wcześniej na bazie urządzeń studyjnych. Przedprodukcyjny egzemplarz jednego z nich, zaprezentowany na wystawie CES w Chicago, został ciepło przyjęty przez audiofilów. Pozwoliło to firmie wejść do tego środowiska na dobre.


Pierwsza siedziba VTL-a mieściła się w Providence, w piwnicy domu Luke’a. Po roku takiego funkcjonowania stało się jasne, że dynamicznie rozwijająca się manufaktura potrzebuje nowego lokum. Zapadła decyzja o przeprowadzce do Chino w Kalifornii, gdzie firma stacjonuje do dziś. David nie przestał się interesować sprzętem studyjnym. Efektem jego pasji była odrębna linia produktów o nazwie Manley, przeznaczona dla zawodowców. W 1993 roku postanowił wykorzystać ją jako bazę dla odrębnego przedsięwzięcia. Oddzielił się od VTL-a, pozostawiając go synowi.
Filozofia VTL-a nie jest wielce oryginalna ani radykalna. Firmowy slogan: „Making tubes user-friendly” tłumaczy wszystko. Choć urządzenia mają studyjne korzenie, nie reprezentują hardkorowego podejścia do techniki lampowej. Wiele układów opiera się na tradycyjnych schematach z lat 40. i 50. XX wieku. VTL nie brzydzi się też nowoczesnymi rozwiązaniami i wszystkim, co czyni sprzęt wygodnym w użyciu. Komputeryzacja i zaawansowane maszyny pomiarowe przyczyniły się do usprawnienia kontroli jakości. Producent podkreśla, że urządzenia przed opuszczeniem manufaktury przechodzą rozmaite testy, w tym odsłuchowy. Nawet na etapie pakowania są sprawdzane i podpisywane przez pracownika dokonującego ostatecznej inspekcji. Mają być bezproblemowe i służyć klientom wiele lat.
Katalog składa się głównie z końcówek mocy i przedwzmacniaczy. IT-85 jest jedyną konstrukcją zintegrowaną. Powstał, by połączyć jakość brzmienia, charakterystyczną dla konstrukcji dzielonych, z komfortem użytkowania wzmacniacza zintegrowanego.

40-45 04 2010 02     40-45 04 2010 03

Budowa
Rozpakowywanie i instalacja pieca lampowego jest zazwyczaj złożonym rytuałem. Najczęściej z kartonu poza wzmacniaczem trzeba wyjąć też lampy, spakowane w oddzielne pudełeczka. Trzymając je przez ściereczkę, należy je zainstalować zgodnie z oznaczeniami, a niekiedy nawet sięgnąć po miernik i ustawić prąd spoczynkowy. Transformatory wyjściowe zwykle mają odczepy dla kolumn 4i 8-omowych, należy zatem wybrać właściwą parę terminali. Kiedy wzmacniacz już pracuje, warto pamiętać o kontrolowaniu biasu co jakiś czas. Ograniczona żywotność szklanych baniek oznacza, że po upływie kilku lat trzeba je będzie wymienić. Każdy, kto zakocha się w dźwięku lamp, a nie miał nigdy z takim sprzętem do czynienia, powinien wiedzieć, że jest z tym trochę zabawy.
Jakby tego było mało, wyposażenie wielu lampowców odbiega od tego, co w konstrukcjach tranzystorowych uznaje się za standard. Zdarza się, że mamy do dyspozycji tylko trzy wejścia RCA. XLR-y, wyjście do końcówki mocy lub subwoofera, pętlę magnetofonową, gniazdo słuchawkowe – w większości przypadków o takich udogodnieniach można zapomnieć. Ba, wiele wytwórni wciąż nie dodaje zdalnego sterowania.
VTL to inna bajka: pięć wejść liniowych, tape-out, pre-out, bezpośrednie wejście do końcówki mocy (możliwość podłączenia zewnętrznego przedwzmacniacza/procesora), gniazdo słuchawkowe, a na dokładkę – pilot. Jest wprawdzie plastikowy i ma tylko trzy przyciski, ale liczy się fakt, że nie trzeba wstawać z fotela. Jakby tego było mało, wzmacniacz wyjmujemy z opakowania już złożony i fabrycznie skalibrowany. Nie przewidziano odczepów dla kolumn o różnej impedancji – są tylko dwie pary terminali głośnikowych, zatopionych w przezroczystym plastiku i wystających z ustawionej pod kątem części tylnego panelu, co ułatwia podłączenie kabli. Grube przewody, zakończone widełkami, będą opadać pod właściwym kątem.
Przednią ściankę wykonano z aluminium i ciekawie ukształtowano. Delikatne łuki skrywają mocno przyciemnioną szybę, zza której widać sylwetki lamp. VTL to funkcjonalny i dyskretny wzmacniacz. Lampy, trafa i kondensatory schowano pod ażurową pokrywą. Można ją zdemontować, ale zamknięty wzmacniacz jest bezpieczniejszy. Pokrywa, owszem, nagrzewa się, ale nie na tyle, by oparzyć.
Od strony konstrukcyjnej IT-85 to w zasadzie końcówka mocy ST-85 z dodaną sekcją aktywnego przedwzmacniacza. Ten element można zresztą traktować jak zubożoną wersję innego VTL-a – TL 2.5. Stosunkowo prosty układ na czterech pentodach EL34 Electro Harmonixa dostarcza 60 W/8 Ω i 80 W/4 Ω. Sześć mniejszych szklanych baniek JJ-a umieszczono bliżej frontu. Dwie podwójne triody 12AU7 pracują w pierwszym stopniu wzmocnienia. W stopniu sterującym i odwracaczu fazy zastosowano cztery 12AT7. Pod podziurkowaną pokrywą znajdują się jeszcze dwa kondensatory przytwierdzone do podstawy solidnymi obejmami i trzy transformatory E-I – z prawej strony nieco większy zasilający; z lewej – dwa wyjściowe. Oddzielono je od lamp stalową płytą w kształcie litery „L”. Praktyczną korzyścią wynikającą z takiej architektury jest stosunkowo równy rozkład mas. Za 27 kg nie odpowiadają bynajmniej same trafa. Obudowa z grubych blach i aluminiowych płyt też waży swoje.
Elektronikę rozmieszczono na czterech płytkach drukowanych. Po przejściu przez układy wejściowe sygnał trafia do mechanicznego wybieraka źródeł, a następnie do potencjometru (niebieski Alps z silniczkiem). Na jakość komponentów i wykonania nie można narzekać.
Jedynym minusem jest konieczność mechanicznego ustawiania prądu spoczynkowego lamp mocy. Skoro producent nie zdecydował się na układ automatycznej kalibracji, można było przynajmniej wyprowadzić końcówki pomiarowe i śrubki (pokrętła) poza pokrywę. Tymczasem znajdują się one wewnątrz przedziału z lampami i żeby ustawić bias, trzeba tę pokrywę zdjąć. Utrzymują ją na miejscu dwie śruby w górnej części przedniego panelu i można sobie wyobrazić, że po kilkunastu wykręceniach ich łby nie będą już wyglądały estetycznie. Nie można tego sprawdzić w krótkim teście, ale potencjalny problem istnieje, więc o nim wspominam.
Nie jest to jednak wielka wada. Na dodatek jedyna, jaką po dłuższych oględzinach udało mi się znaleźć. VTL jest dopracowany, jak przystało na urządzenie z segmentu hi-end.

40-45 04 2010 05     40-45 04 2010 06

Konfiguracja
Amerykański wzmacniacz grał w systemie złożonym z Audio Physików Tempo VI i odtwarzacza Electrocopmaniet ECC-1. Na zmianę z niemieckimi głośnikami używałem Xavianów XN-250 Evo i podłogówek Wilson Benesch Square Two.
Moc VTL-a jest na tyle wysoka, że zestawienie IT-85 z 4-omowymi Audio Physikami nie wydawało się dziwne. W tej pierwszej konfiguracji lampowy piecyk bardzo się starał, jednak mimo wystarczającej ilości basu dało się wyczuć, że trochę się męczy. Dźwięk był wymuszony i kanciasty. Dopiero po przesiadce na WB piecyk odetchnął z ulgą. To lepsza konfiguracja. Z monitorami Xaviana też grało dobrze, ale to podłogówki WB najbardziej przypadły VTL-owi do gustu. Jeśli chcecie kupić wzmacniacz lampowy z bogatym wyposażeniem, trafiliście dobrze, ale nie sądźcie, że dobór kolumn będzie zupełnie bezproblemowy. Można szukać wśród zestawów szczególnie przyjaznych lampie. Focale, Triangle, WLM-y – z nimi IT-85 niemal na pewno da sobie radę. Jeżeli komuś bardzo przypadnie do gustu brzmienie amerykańskiego wzmacniacza, a potrzebuje więcej mocy, moż- na pomyśleć o dokupieniu końcówki ST-85 i wykorzystaniu jej w bi-ampingu.
W teście używałem z kabli głośnikowych Argentum GCG-10/4 na zmianę z Nordostami Red Dawn. Zasilanie składało się z listwy Fadel Art Hotline IEC i sieciówek Ansae Muluc Supreme. Sprzęt stanął na stoliku Ostoja T4 z półkami z hartowanego szkła, a Xaviany – na wypełnionych piaskiem podstawkach Femi P70, przytwierdzonych do marmurowych płyt o grubości 6 cm.
Całość zagrała w 18-metrowym pomieszczeniu, zaadaptowanym akustycznie w stopniu umożliwiającym normalne funkcjonowanie. Ponieważ testowany egzemplarz był już wcześniej używany, nie stosowałem kilkudniowego wygrzewania. Po każdym włączeniu należy jednak dać urządzeniu co najmniej 15 minut. W tym czasie można zaobserwować wyraźną poprawę brzmienia. Godzina grania i staje się ono jeszcze ciut lepsze. Bas przyspiesza, wysokie tony wyzbywają się resztek nerwowości, a średnica jeszcze bardziej wypełnia treścią.

40-45 04 2010 04

Brzmienie
Pierwsze, na co mimowolnie zwracamy uwagę w odsłuchu, to zaskakująca swoboda, z jaką amerykański piecyk porusza się w zakresie niskich tonów. Wrażenie robi nie tylko ich ilość, ale także zasięg i wypełnienie. O ile gęstości i mięsistości można się po lampie spodziewać, to z głębią bywa różnie. Wiele podobnych urządzeń poniżej pewnego zakresu zwyczajnie kapituluje, a tutaj nie słychać żadnych oznak przycięcia pasma. Gdy po raz pierwszy podłączałem VTL-a do podłogowych Audio Physików, byłem przygotowany na to, że basowe membrany będą grały na pół gwizdka. Gdzie tam! Pompowały bas tak samo, jak z tranzystorowym Electrocompanietem ECI-5, a różnice sprowadzały się do szybkości i barwy. Tam, gdzie nagranie wymagało zapuszczenia się w najniższe głębiny, IT-85 tracił kontrolę, a bas zaczynał się zamazywać. Takie przypadki zdarzały się jednak rzadko, a żeby je sprowokować, trzeba było sięgnąć po naprawdę ciężkie nagrania. Massive Attack, Royksopp, DJ Shadow, Tiesto – jeśli nie zamierzacie katować sprzętu niczym podobnym, pewnie nawet nie zauważycie spowolnienia na samym dole.
W brzmieniu VTL-a można znaleźć wiele cech charakterystycznych dla typowej lampy. Od kilku negatywnych stereotypów IT-85 jednak stanowczo się odcina. Pierwszym jest prezentacja niskich tonów. Właściwie możemy potraktować sprawę szerzej i stwierdzić, że piecyk radzi sobie z oboma skrajami pasma. Wysokim tonom również niczego nie brakuje. Nie są przycięte ani nieśmiałe. Równie dalekie są wprawdzie od rozjaśnienia, ale na ilość nie można narzekać, a najwyższe rejestry nie są schowane. VTL nie gra tylko średnicą.
To jednak owa średnica ma wszystkie pozytywne cechy przypisywane wzmacniaczom lampowym. Odpowiednia ilość ciepła pozwala słuchać muzyki długo i bez zmęczenia, a wokalom dodaje masy i wprowadza do przekazu nutkę romantyzmu. Całe szczęście, konstruktorzy nie dopuścili do przesłodzenia. Dźwięk ma przyjemną, naturalnie ciepłą barwę, ale zamulenie nie występuje.
Równie ważna jest płynność i spójność prezentacji. Wszystkie składowe mają taką samą barwę – podgrzaną z wyczuciem. Nie pojawiają się dziury ani nieregularności. Brzmienie jest homogeniczne, przez co bardzo łatwo zapomnieć, że słuchamy sprzętu, a skupić się na samej muzyce. Mało tego, kiedy poznamy charakter wzmacniacza, a wytrawnym słuchaczom może do tego wystarczyć kilka utworów, raczej nie czekają nas już żadne przykre niespodzianki. IT-85 jest w swoim działaniu dość przewidywalny. W pojęciu niektórych audiofilów, jeśli sprzęt do każdej płyty dodaje odrobinę tego samego charakteru, to jest to nienaturalne i sprzeczne ideą hi-fi (wysokiej wierności). Ja jednak bym nie dramatyzował, a wspomnianą przewidywalność VTL-a oceniam pozytywnie. Gdyby urządzenie silniej zaznaczało swój charakter i w większym stopniu ingerowało w prezentację nagrań, zgłosiłbym obiekcje. Ale tutaj nie przesadzono ze smaczkiem stereotypowej lampy, którym muzyka jest tylko przyrumieniana. Skoro konfiguracji z Xavianami XN-250 Evoluzione wciąż daleko było do przesłodzenia, to na neutralność IT-85 naprawdę nie można narzekać.
Atrakcję stanowią również szeroko pojęta szczegółowość i znakomita mikrodynamika. Jeżeli tylko nie będziemy zmuszać wzmacniacza do pracy ponad siły, odwdzięczy się dużą ilością detali. VTL nie używa jednak swojej szczegółowości do wydobywania z płyt rozmaitych śmieci, ale do dokładniejszego odwzorowania wibracji strun, artykulacji wokalistów, a nawet informacji o akustyce pomieszczenia, w którym dokonano nagrania. Przekaz bogaty w takie informacje odbieramy jako bardziej wiarygodny. IT-85 zachowuje przy tym poprawne proporcje między dźwiękami pierwszoplanowymi a ich tłem. Nic nie robi na siłę, nie wyciąga drobinek z ciemnych zakamarków tylko po to, żeby udowodnić słuchaczowi, że ma takie zdolności.
W dziedzinie stereofonii wzmacniacz zachowuje się co najmniej dobrze. Rozmiary i kształt sceny oraz rozmieszczenie instrumentów nie budzą wątpliwości. Każdy dźwięk można wskazać palcem, a artyści mają wokół siebie odpowiednio dużo wolnego miejsca. IT-85 nie stawia ani na porażającą głębię, ani na efekty w rodzaju kreślenia konturów skalpelem. W kreowanej przez niego przestrzeni panuje porządek i spokój. Instrumenty mają nie tylko krawędzie, ale przede wszystkim wnętrza. VTL przekonał Tempo VI, aby nie robiły z instrumentów punktów zawieszonych w masach pustego powietrza, a dodały im więcej wypełnienia, natomiast z podłogowymi WB przestrzeń była bardziej konkretna i selektywna, niż gdy słuchałem ich z Electrocompanietem. Wychodzi na to, że amerykański piecyk przestrzeń Audio Physików delikatnie zagęścił, a Wilsonów – rozrzedził. W pierwszym przypadku stereofonia była oczywiście bardziej efektowna, ale najważniejsze, że wzmacniacz pozwolił niemieckim kolumnom wykonać ich ulubioną sztuczkę, polegającą na całkowitym zniknięciu z pokoju i pozostawieniu po sobie tylko grającego powietrza. Na audiofilskich płytach można było zaobserwować takie atrakcje, jak dźwięki pojawiające się niespodziewanie gdzieś z boku głowy. Związek między słyszalnymi źródłami dźwięku a fizycznymi rozmiarami i pozycją kolumn w pokoju był bardzo luźny, czyli tak, jak z Audio Physikami być powinno.

Reklama

Konkluzja
Dawno nie miałem do czynienia z produktem, który by tak dobrze pasował do firmowego sloganu. VTL jest przyjazny użytkownikowi, bogato wyposażony, a jego dźwięk to po prostu najlepsze cechy lampy. Otrzymujemy dozowany z wyczuciem charakter bez typowych niedostatków. Jedyne, czego VTL wymaga w zamian, to właściwy dobór kolumn i standardowe zabiegi konserwacyjne. Jeżeli z konfiguracją się powiedzie, będzie to wzmacniacz na długie lata. Bo do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja.

40-45 04 2010 T

Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 04/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF