HFM

Jeff Rowland Capri + Model 102

Mag 16-19 06 2010 01Przed kilkoma laty widziałem w Monachium wieżę, złożoną z małych komponentów Jeffa Rowlanda. Ta budżetowa (w pewnym sensie) linia zachowuje główne cechy firmowego wzornictwa, połączone z wykorzystaniem popularnych modułów ICEpower, co wraz z zasilaczami impulsowymi pozwala wpakować wysoką moc w obudowy, które w czasach minionych określono by zapewne jako „midi”, a może nawet „mini”.

Już widzę oczami duszy zestawienie wzmacniacza JR ze srebrnym magnetofonem Unitra 9010. O ile pamiętam, tej wielkości piecyki dysponowały wówczas mocą rzędu 15-20 W.

Czas doprawdy płynie szybko – „stodwójka” oddaje 100 W przy 8 omach.
Recenzowany dziś zestaw to typowa kombinacja przedwzmacniacza i stereofonicznej końcówki mocy. Obudowy wykonano z niezwykłą pieczołowitością w firmowym warsztacie. Stanowiące niemal logo JRDG frontowe ścianki „pofalowane bez pofalowania” (co uzyskano drogą niezwykle kunsztownego frezowania) mienią się tęczowo. Górną i boczne powierzchnie, choć te są już czarne, poddano podobnemu procesowi. W efekcie wzmacniacze przypominają raczej kosztowne szkatułki niż coś z dziedziny nazywanej potocznie „RTV”.
Front Capri mieści wyświetlacz numeryczny o kolorze i kształcie cyfr, które polubiłem już w czasach, gdy byłem posiadaczem odtwarzacza Linna. Znajduje się tam również pokrętło głośności i małe przyciski zmiany źródeł oraz diody sygnalizujące. Pomimo niewielkiej ścianki frontowej tak zaprojektowany przód przedwzmacniacza sprawia wrażenie proporcjonalnie zasiedlonego. Końcówka mocy nie ma nawet tego, gdyż mieści się na niej jedynie malutka dioda wskazująca stan urządzenia.
Przedwzmacniacz wyposażono w wejścia i wyjścia zbalansowane (oraz typowe wejścia i wyjścia RCA). Zdublowane wyjścia pozwalają podłączyć więcej końcówek mocy, natomiast gniazda pomijające przedwzmacniacz znajdą zastoso-wanie w instalacjach wielokanałowych. Zasilacz jest impulsowy, podobnie jak w końcówce mocy. Regulacja wzmocnienia odbywa się za pomocą potencjometru z optycznym odczytem położenia. Do zestawu dołączono zgrabny i funkcjonalny pilot; można też zainstalować opcjonalną kartę przedwzmacniacza korekcyjnego MM/MC.
Niewielką końcówkę mocy zdobią znakomite (mówię to z doświadczenia) gniazda zaciskowe Cardasa. Umieszczanie widełek w czymś takim to poezja. Z tyłu widnieją też wejścia XLR i standardowe gniazdo IEC. Na nic innego w zasadzie nie ma już miejsca. Jako że wzmacniacz zawiera dwa kompletne moduły (po jednym na kanał, wraz z oddzielnymi zasilaczami), można go określić jako dual-mono.
Jak na Jeffa Rowlanda Capri i dedykowane wzmacniacze są rzeczywiście niedrogie. Pamiętam wręcz monstrualne ceny szczytowych monobloków JRDG z ery analogowej. Również współczesne topowe modele pod tym względem nas nie oszczędzają. To moje drugie spotkanie ze wzmacniaczem tej firmy od czasu, kiedy przeszła na amplifikację cyfrową (lub półcyfrową, jeśli ma być ściśle). Test najwyższej integry Continuum pozostawił jak najlepsze wrażenia. Byłem zaskoczony, że z popularnych modułów można uzyskać brzmienie tej klasy. Jednak Continuum to bardzo duże pieniądze i duży wysiłek konstrukcyjny – z oryginalnych elementów wzmacniających pozostało tam niewiele; zwłaszcza standardowe zasilanie zastąpiono zupełnie innym. W efekcie Continuum nie tylko pięknie grało, ale i ważyło jak diabli. Capri i model 102 to przy nim piórka. Ile z dźwięku referencyjnego Jeff Rowland zawarł w znacznie tańszej, za to dzielonej kombinacji?

Alek Rachwald

Mag 16-19 06 2010 opinia1

Jest duet Capri/model 102 odpowiednikiem Continuum dla oszczędnych czy też nie? Zależy... na czym nam zależy. Słuchając testowanej kombinacji z kolumnami, które łatwo wysteruje nawet lampa, szybko doszedłem do wniosku, że Capri/102 są bliskimi krewnymi Continuum. Jednocześnie dzieli je różnica, która być może usprawiedliwia różnicę w cenie.
Najpierw cechy wspólne: małe combo Jeffa gra podobnie przyjaznym, bogatym tonalnie dźwiękiem co zintegrowany flagowiec. Nawiasem mówiąc, dźwięk tego rodzaju coraz bardziej kojarzy mi się z modułami ICEpower, chociaż zdarzają się odstępstwa. Pięknie lśniąc i świecąc, mała parka wypełniła pokój spokojnym, łagodnym i dość neutralnym brzmieniem. Kameralistyka, zwłaszcza klasyczna, wypadała bardzo dobrze, jeżeli nie we wszystkich aspektach, to przynajmniej w dziedzinie barwy wszystkich rejestrów i wykończenia wysokich tonów. Instrumenty drewniane pozostały drewniane. Blachy prezentowały się świetliście, choć w nieco ciepłym odcieniu, kojarzącym się raczej ze złotem niż srebrem. Z instrumentami strunowymi bywało różnie, bowiem pojawiało się lekkie pogrubienie, zaś w przypadku gitary – „unylonowienie” stalowych strun. Oczywiście nie przekraczało to granic neutralności, ale w porównaniu ze sprzętem odniesienia – było zauważalne.
Odsłuch dużych grup wykonawczych (big bandy, orkiestry symfoniczne) wzbudził mieszane uczucia. Z jednej strony należy docenić ciepło i naturalność dźwięku, a także dobrą separację w górnych rejestrach i zadowalającą scenę stereofoniczną. Z drugiej – efekt częściowo psuł pewien brak motoryki, „drajwu” obecnego w dźwięku wyższego modelu. Zanim dochodziło do dużych spiętrzeń dźwięku, zanim orkiestra zaczynała gnać na łeb na szyję, grało przyjemnie, ale kiedy wchodziło tutti, dźwięk się spłaszczał, a niskie tony eksponowały swą miękkość. Nie jest to efekt pożądany, choć być może ułatwia słuchanie niektórych utworów. Doszedłem do wniosku, że duży głośnik odtwarzający duże składy, a także najniższe tony kontrabasu to nie żywioł tego małego wzmacniacza.

Mag 16-19 06 2010 02

Na podstawie tych doświadczeń mogę przypuszczać, że zestaw Capri/model 102 może się sprawdzić z niewielkimi, szybkimi monitorami na podstawkę. Taki eksperyment zaplanowała Ola dla potrzeb drugiej recenzji i ciekaw jestem, co z niego wyniknie.
Na pewno combo Jeffa Rowlanda nie jest wzmacniaczem zaprojektowanym do wypełniania dźwiękiem dużych pomieszczeń. W pokoju o powierzchni poniżej 20 m2, napędzając małe głośniki, duet JRDG powinien pokazać te same zalety, które w nim odkryłem, jednocześnie nie punktując wad.

Mag 16-19 06 2010 04     Mag 16-19 06 2010 05

Wracając do pytania zadanego na początku recenzji: co różni małego Jeffa Rowlanda od dużego? Są to wzmacniacze przeznaczone do innych pomieszczeń i systemów. W przypadku Continuum różnica w cenie wzięła się najwidoczniej z mocy oraz wydajności prądowej zasilacza. Zdaje się, że po obudowie to zasilacz jest najdroższą częścią wzmacniacza mocy.

Alek Rachwald

Mag 16-19 06 2010 opinia2

JRDG to firma, której produktów nie da się pomylić z niczym. Panele czołowe to duraluminium frezowane z taką precyzją, że powierzchnia wydaje się załamana, pozostając jednocześnie praktycznie gładką w dotyku. Zegarmistrzowska robota. Efekt jest szalenie przyjemny dla oka, dając wrażenie lekkości i niewymuszonej elegancji.
Testowany duet to przedwzmacniacz Capri i końcówka mocy model 102. Już na początku odsłuchów stwierdziłam, że mały wzmacniacz nie powstał z myślą o zasilaniu dużych głośników. W przypadku monitorów Avconu dynamika balansowała na granicy akceptacji, a barwa brzmienia była zbyt ciepła i do przesady okrągła. Brakowało precyzji i kontroli basu, który pomimo że swą ilością powodował mrowienie w żołądku przeszkadzał w odbiorze całości.
Kontrabas Majora Holleya na płycie „Midnight Blue” Kenny’ego Burrella przyprawiał o smutek. Ballady Sonny’ego Rollinsa wypełniły pokój głębokim, leniwym dźwiękiem. Jednak cóż z tego, że był on głęboki, skoro wszystko działo się jakby wolniej. Mocniejszym akcentom brakowało siły i energii. Całość rozmywała się, tworząc bezkształtną masę. O ile symfonika brzmiała jako tako, to przy jazzie z wydobywającego się z kolumn „misia” można było z powodzeniem zrobić kosmaty dywan. Odniosłam wrażenie obcowania z leniwymi kluskami. To brzmienie znajdzie zapewne zwolenników, jednak dla mnie była to przesada – grało zbyt nisko i zbyt niewyraźnie.
Wokalom również brakowało naturalności – Cesaria Evora w „Besame Mucho” brzmiała jakoś męsko, a charakterystyczny niski, seksownie zachrypnięty głos Toma Waitsa przypominał raczej Jana Himilsbacha; sex-appeal wyparował.
Wysokotonowej wstędze Rowland dosyć się spodobał. Delikatne drżenie blach rozchodziło się dźwięcznie; dało się nawet wyizolować ruch miotełek po talerzach. Słychać było, jak smyczek dotyka poszczególnych strun skrzypiec, tak jakby muzyk stał tuż obok. Jakość i precyzja wysokich dźwięków zaskakiwały tym bardziej, że zachowanie basu nie napawało optymizmem. Łączne wrażenie jednak pozostało nie najlepsze i nie wydaje się, by był to odpowiedni zestaw do tego typu głośników.

Reklama

Różnica po podłączeniu niewielkich monitorów ESA Triton1 okazała się diametralna. Całość jawiła się niewiarygodnie dynamicznie. Duet zagrał, jakby został dla siebie stworzony. Wszystko zaczęło do siebie pasować i znalazło się na swoim miejscu. Zniknął mdły bas, a brzmienie stało się przyjemnie aksamitne i ocieplone tylko tyle, ile trzeba. Niskie tony nie przesłaniały reszty pasma, były żywe, dynamiczne i trzymane w ryzach. Tritony oddawały zarówno siłę, jak i miękkość najniższych rejestrów basu i bębnów zawartych na płycie Alchemika „Dracula in Bucharest”. Test sceny i planów z „Amused to Death” Watersa również wypadł znakomicie. Scena była wyraźna, choć nie bardzo szeroka, a plany – czytelne.
Z przyjemnością oddałam się odsłuchom repertuaru symfonicznego. Smyczki, klarnety i oboje w „Weselu Figara” brzmiały dźwięcznie i naturalnie, podobnie jak znakomite głosy operowe. Test z repertuarem jazzowym był już czystą formalnością. Saksofon Coltrane’a rozpalał zmysły, trąbka Davisa pętała umysł, a słodki wokal Beth Gibbons z Portishead niemalże wsączał się przez skórę.
Recenzowany zestaw to wyrafinowane piękno zamknięte w prostocie. Bardzo dobrze pasuje do niewielkich głośników o niezbyt analitycznym charakterze. Sprawdzi się w systemie przeznaczonym do nagłaśniania niewielkich pomieszczeń, gabinetu czy sypialni. W połączeniu z kolumnami pokroju Tritonów zapewni wiele miłych doznań. Jeśli zaś chodzi o cenę, cóż, jest adekwatna do wyglądu i jakości wykończenia. Uroda kosztuje, czy się to komuś podoba, czy nie.

Aleksandra Chilińska

Mag 16-19 06 2010 daneTechniczne

Autor: Alek Rachwald i Aleksandra Chilińska
Źródło: MHF 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF