HFM

Domingo w Poznaniu, czyli połowa sukcesu

hfm 062014 011Kanonizacja Jana Pawła II była okazją do przeżyć nie tylko duchowych, ale także artystycznych. Szczególną inicjatywą wykazał się Poznań, którego władze, przy współpracy Narodowego Centrum Kultury i prywatnych sponsorów, postanowiły zorganizować koncert jednego z trzech najsłynniejszych tenorów świata.  „Tu zaczęła się Polska” – pod tym hasłem w piątej hali Międzynarodowych Targów Poznańskich 27 kwietnia wystąpił Placido Domingo.

Dla hiszpańskiego śpiewaka Jan Paweł II to postać ważna i bliska. Spotykali się trzy razy na różnych etapach życia. Wielokrotnie – w Watykanie, w Nowym Jorku, w Anconie – Domingo miał też okazję śpiewać dla polskiego papieża.

 Gdy dowiedział się, że Karol Wojtyła jest również poetą, zapragnął umuzycznić jego twórczość. Zadanie wykonało kilku kompozytorów, w tym syn śpiewaka – wokalista i kompozytor – Placido Domingo junior, także zaproszony do udziału w poznańskim koncercie.  27 kwietnia ogromna hala MTP wypełniła się publicznością, choć bilety nie należały do najtańszych. Okoliczność sprzyjała podniosłej atmosferze i tym trudniej recenzentowi pisać o wydarzeniu krytycznie. Rzetelność zawodowa wymaga jednak merytorycznej oceny, która w przypadku pierwszej części koncertu nie może być pozytywna.  Doceniając wartość wybranych fragmentów poezji Jana Pawła II, trzeba zauważyć, że nie doczekała się ona godnego umuzykalnienia.


hfm 062014 012

Schematyczność i quasi-filmowy charakter orkiestracji sprawiły, że poszczególne kompozycje miały podobne, w dłuższej perspektywie nużące brzmienie, a potencjał symfonicznej orkiestry nie został w nich ani trochę wykorzystany. Od początku niedomagało nagłośnienie słabej akustycznie hali, w której stworzenie wnętrza muzycznego okazało się ponad siły realizatorów. Absurdalnym błędem było umieszczenie dyrygenta, Eugene’a Kohna, kilka metrów za solistami – obok obu panów Domingo tego wieczoru wystąpiły także sopranistki – Angel Joy Blue i Micaëla Oeste oraz Justyna Steczkowska. Brak naturalnego, wzrokowego kontaktu śpiewaków z prowadzącym orkiestrę prowadził w najlepszym razie do odwracania się bokiem do widowni, a w najgorszym do omijania zapisanych w partyturze wejść. Dezorientacja widoczna była na twarzach artystów, ciągle pokazywanych na ogromnych telebimach ustawionych po obu stronach sceny. Biorąc to pod uwagę, trudno oceniać artystyczną jakość wykonań.


Pierwsza część koncertu była dość przykrym obrazem zmagania artystów z materią dla nich wyraźnie nową oraz trudnościami napotkanymi na estradzie.  Po przerwie było już o wiele lepiej. Dyrygent pozostał wprawdzie schowany za solistami, jednak wybrane arie i sceny z oper Mascagniego, Giordana, Verdiego i Pucciniego były śpiewakom dużo lepiej znane, przez co radzili sobie z nimi bez pomocnej batuty Kohna. W pełnej krasie mógł tu w końcu zabrzmieć sam Domingo. Śpiewak dysponuje wciąż pełnym głębi i mocy głosem, który – choć niekiedy mocniej niż kiedyś rozwibrowany – daje dużo satysfakcji ze słuchania. Warto też podkreślić aktorskie umiejętności słynnego tenora, który nawet w koncertowym przecież wykonaniu operowych scen, umiejętnie i skutecznie wprowadzał gestem i mimiką więcej, niż niejeden śpiewak robi na operowej scenie, w kostiumie i makijażu.   Partnerujące gwieździe młode śpiewaczki zaprezentowały się na scenie jak ogień i woda. Czarnoskóra Angel Joy Blue zjednała sobie publiczność szerokim uśmiechem, ogromnym temperamentem i równie potężnym głosem, który wciąż jeszcze uczy się w pełni kontrolować. Micaëla Oeste pokazała się jako postać zdystansowana, by nie powiedzieć: chłodna, o głosie dźwięcznym, ale niezbyt soczystym i plastycznym.


Największe wrażenie zrobiła jako Violetta w dwóch fragmentach z „Traviaty” – ta partia wyraźnie jest jej bliska i dobrze ją opanowała. Justyna Steczkowska, odziana w powłóczystą krwistoczerwoną suknię, wyróżniała się na scenie głównie ubiorem i usilną chęcią pozostania blisko mikrofonu, gdy tylko nadarzała się okazja. Obecność polskiej wokalistki można jeszcze zrozumieć w śpiewanej wspólnie z Domingo pieśni „Abba Ojcze”, ale jej irytujące wokalizy trudno już wytłumaczyć w każdym innym utworze, w którym się pojawiła.  Dobre wrażenie zrobił natomiast syn Placido Domingo. Naturalny, dźwięczny baryton, śpiewający bez operowej maniery, z dużą muzykalnością i skromnością pokazał, jak można być synem słynnego ojca, pozostając przy tym sobą.  Koncert zakończył się spodziewaną owacją na stojąco i wieloma bisami, które po wrażeniach drugiej części należy uznać za pożądane. Żal jednak, że wartością wieczoru były jedynie utwory z poprzednich epok i do tego niezwiązane w żaden sposób z okazją i myślą przewodnią wydarzenia. Poezja Jana Pawła II musi jeszcze poczekać na swego kompozytora.


hfm 062014 063



Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFM 06/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF