Midem 2010 - Chopin i komórki

86-88 03 2010 03Międzynarodowe targi Midem, jak co roku, ściągnęły do Cannes przedstawicieli branży muzycznej. Choć gościem honorowym była tym razem Republika Południowej Afryki, to także Polska znalazła się w centrum zainteresowania. Nie sposób było nas nie zauważyć.

Koniec stycznia na Francuskiej Riwierze zawsze się różni od tego nad Wisłą. Jadąc tam, można się poczuć jak przybysz z dalekiej północy odwiedzający tropiki. Kiedy w Warszawie trzaskał mróz, w Cannes było powyżej +10 stopni. Słońce, palmy i jachty przycumowane w porcie dawały poczucie, że jest się w zupełnie innym świecie.
O Polsce jednak nie dało się zapomnieć. I bardzo dobrze. Na pałacu festiwalowym zawisł gigantyczny banner z portretem Chopina, zapraszający w imieniu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina na galę wręczenia nagród Midem Classical Awards oraz na stronę internetową obchodów Roku Chopinowskiego. Równie okazale prezentował się nasz pawilon, zaprojektowany przez Borysa Kudliczkę.

Scenograf inspirował się błyszczącą czernią fortepianowego lakieru oraz naszymi barwami narodowymi. Trzeba przyznać, że było to naprawdę efektowne i na tle innych krajów wypadliśmy nie gorzej, a czasem sporo lepiej. Szkoda tylko, że wśród kilkunastoosobowej delegacji z Polski zabrakło osób najważniejszych – ministra kultury oraz przewodniczącego komitetu obchodów Chopin 2010 – Waldemara Dąbrowskiego. Delegacji szefowali: Andrzej Sułek dyrektor NIFC-u oraz Paweł Potoroczyn, kierujący Instytutem Adama Mickiewicza – instytucją odpowiedzialną za zorganizowanie naszego stoiska.
Atmosfera była jednak przyjemna. Co rusz na terenie targów słyszało się język polski, a tysiące ludzi, ciekawych naszej muzyki, o nią wypytywało. Fakt, że prezentowaliśmy się w sektorze klasyczno-jazzowym, nadał przedsięwzięciu stosowną rangę. Naszą obecność na Midem zdominował temat jubileuszu słynnego Fryderyka. O niczym innym się w kontekście Polski nie mówiło. Ale to nie znaczy, że nic innego się na targach nie działo.
Najważniejsza tendencja, którą dało się zauważyć, obserwując konferencje i słuchając wypowiedzi uczestników Midem, jest taka, że wszyscy zarabiający na muzyce szukają teraz nowych sposobów sprzedaży swoich produktów. Zmierzch płyty kompaktowej wydaje się bliski, choć wszystkie materiały promocyjne wydano jeszcze na tym nośniku. Sprzedaż płyt spada i zastępuje ją handel plikami w sieci. Rewolucja obserwowana dziś w branży fonograficznej przypomina tę, którą wcześniej przeżył rynek fotograficzny. Nikogo więc nie dziwił fakt pojawienia się w Cannes szefa marketingu Kodaka, Jeffreya Hayzletta. Stwierdził on, że przemysł muzyczny, aby przetrwać, musi się kompletnie przebudować. Na przykładzie własnej firmy mówił, że jeszcze pięć lat temu z samej sprzedaży filmów do aparatów zarabiała 15 mld dolarów. Dziś ten zysk skurczył się do 200 mln, a prawdziwe pieniądze zarabia się na fotografii cyfrowej.

86-88 03 2010 01     86-88 03 2010 06

Tymczasem muzyka dziś to nie tylko płyty ani nawet albumy sprzedawane przez iTunes czy Amazon. Ogromnym rynkiem jest także coś tak błahego, jak dzwonki do komórek. Mówił o tym Dmitrij Timoszenko z firmy Immo – rosyjskiego dostawcy muzyki dla największych w tym kraju sieci komórkowych. Liczba telefonów w Rosji szybko rośnie. W ubiegłym roku firma odnotowała zysk 100 mln dolarów, a cały europejski rynek jest szacowany na 2 miliardy USD. Komórki stają się coraz częściej jedynym urządzeniem, z którego młodzi ludzie słuchają muzyki. Potrzebna jest więc nie tylko w formie dzwonków, ale także plików lub transmisji strumieniowych. Pojawiają się nawet głosy, że właśnie te ostatnie staną się niedługo, dzięki szybkiemu bezprzewodowemu Internetowi, głównym sposobem dotarcia do muzyki. Gilles Babinet, szef francuskiej firmy MXP4, mówił, że dzięki takim serwisom jak Deezer czy Spotify w roku 2010 streaming nabierze znaczenia, dając ludziom dostęp do muzyki w dowolnym miejscu i w każdej chwili. „Nadejście czasów transmisji strumieniowej oznacza wg mnie jednoznacznie zmierzch plików MP3, które są częścią starego świata, gdy posiadanie czegoś na własność miało znaczenie. Dziś nie trzeba wcale czegoś mieć, by z tego korzystać, a zwykłe słuchanie muzyki już nie wystarcza. Dziś dla melomanów liczy się interakcja z muzyką”.
Wspomniana interakcja jest także celem ludzi, którzy na tegorocznych targach pokazali nowy format zapisu muzyki. Jeden z jego wynalazców, Karlheinz Brandenburg, wspólnie z firmą Bach Technology zaprezentował coś, co nazwano Music DNA. Pliki takie pozwalają nie tylko słuchać muzyki, ale dają jej fanom dostęp do zestawu informacji związanych z utworem i jego twórcą. Począwszy od tekstów piosenek, przez daty tras koncertowych, blogi, wpisy na Twitterze albo wideoklipy promocyjne i to wszystko przez jeden odtwarzacz. Music DNA pozwala wydawcom dodawać do plików promocyjne gadżety, a nawet sprzedawać bilety na koncerty. Tylko legalnie kupione utwory byłyby co jakiś czas automatycznie uaktualniane, aby zmotywować ludzi, by nie ściągali wersji pirackich. Prezes Bach Technology wierzy w sukces i sens swojego projektu. Mówił między innymi: „Dwadzieścia lat od powstania MP3 nadszedł czas, by cyfrowy świat audio przeżył kolejny etap ewolucji. Tak jak płyta winylowa ustąpiła miejsca kompaktowi, a ten został zdetronizowany przez MP3, tak dziś nadeszła pora, by pałeczkę przejęło Music DNA”.
Rynek wszechstronnych komórek, zwanych „smartfonami”, rośnie w tempie, które jeszcze kilka lat temu nikomu się nie śniło. Firma Apple tylko w ostatnim półroczu sprzedała ponad 15 mln iPhone’ów. Starają się jej dorównać inni producenci, na czele z Nokią. Udostępniła ona niedawno własny odpowiednik iTunes, przez który można synchronizować telefon z komputerem, a także kupować różnorodne dodatkowe aplikacje. To właśnie rynek oprogramowania do komórek jest kolejną nową dziedziną informatyki i dystrybucji muzyki zarazem. Dość powiedzieć, że na iPhone’y i iPody ściągnięto w samym tylko 2009 roku ponad 2,5 mld legalnych kopii różnych aplikacji, a Nokia już teraz notuje około miliona pobrań dziennie. Na rynku amerykańskim 47 % darmowych i 60 % płatnych programów to aplikacje związane z muzyką. Szacuje się, że już w 2013 roku ten rynek będzie wart niemal 30 mld dolarów. Wiadomo więc, gdzie mogą szukać pieniędzy zarówno wydawcy muzyki, jak informatycy.

86-88 03 2010 07     86-88 03 2010 08

Na targach w Cannes patrzy się nie tylko w przyszłość, lecz także podsumowuje dokonania ubiegłych lat. W tym roku miało tam miejsce kilka okrągłych jubileuszy. Swoje 30-lecie oraz wydanie 50. albumu świętowała wytwórnia Gimell. Steve Smith założył ją, gdy się okazało, że fonograficzny gigant EMI zrezygnował z wydania płyty zespołu Tallis Scholaris z „Miserere” Allegriego. Stało się to w ostatniej chwili, gdy nagrania były już zaplanowane, a Smith był zbyt odpowiedzialny, by je odwołać. Decyzja okazała się słuszna, a materiał i tak ostatecznie sprzedano EMI na prawach licencji i płyta stała się wkrótce bestsellerem. W 1987 roku Gimell jako pierwsza niezależna oficyna otrzymał nagrodę w kategorii nagranie roku od miesięcznika „Grammophone”. Choć firma nie wydaje zbyt wielu albumów, ich jakość zawsze stoi na najwyższym poziomie.
Drugi jubileusz to 20-lecie Channel Classics. Jej dyrektor, Jarred Sacks, zapowiedział główne obchody na 24 maja w Eindhoven, ale już na Midem zdradził swoje plany na najbliższą przyszłość. Mając dziś katalog liczący ponad 300 tytułów, kilka cennych nagród oraz ogólnoświatową dystrybucję nagrań, chce się teraz skupić na poprawie relacji międzyludzkich. Wydając mniej płyt i ze sprawdzonymi muzykami ma nadzieję, że praca przy ich produkcji będzie jeszcze bardziej owocna.
Midem to okazja do robienia interesów, ale także do słuchania muzyki. Praktycznie każdego wieczoru odbywają się tam koncerty. W tym roku takich imprez także nie zabrakło, jednak miłośnik klasyki nie znalazł wśród nich zbyt wiele dla siebie. Jeszcze dwa lata temu w Cannes można było wysłuchać młodych talentów operowych i instrumentalistów. Tym razem więcej było DJ-ów i przedstawicieli nowych nurtów w jazzie i muzyce industrialnej.

86-88 03 2010 09

Świętem klasyki okazała się jedynie ceremonia wręczenia nagród Midem Classical Awards, która odbyła się trzeciego dnia targów. Wieczorem na scenie audytorium im. Debussy’ego w pałacu festiwalowym pojawiła się orkiestra Sinfonietta Cracovia, która towarzyszyła ceremonii. Nagrody przyznało jury złożone z przedstawicieli liczących się w Europie czasopism i internetowych portali muzycznych. W tym roku jedynym polskim akcentem wśród uhonorowanych płyt było nagranie DVD opery „Eugeniusz Oniegin” Czajkowskiego z Teatru Bolszoj, w którym wziął udział Mariusz Kwiecień. Sami przyznaliśmy jednak, w porozumieniu z jury, dwie wyjątkowe nagrody za rejestrację muzyki Chopina. W kategorii najlepszego nagrania w historii chopinowskiej fonografii statuetkę otrzymała płyta z recitalem Dinu Lipatiego, grającego 14 walców, barkarolę Fis-dur, nokturn Des-dur i mazurka cis-moll, wydana przez EMI. Nagroda za najwybitniejsze nowe nagranie Chopina powstałe w roku 2009 przypadła natomiast Mikołajowi Demidence, który na płycie wytworni Onyx zarejestrował komplet preludiów oraz sonatę h-moll op. 58.
Nie zabrakło także muzyki dostojnego jubilata granej na żywo. Krakowska orkiestra wcieliła się tu w rolę akompaniatora w koncercie e-moll, który zagrał Janek Lisiecki. Całość poprowadził John Axelrod i to jego osoba stanowiła w tym wykonaniu problem. Nawet przymykając oko na specyficzny charakter imprezy, trzeba podkreślić, że galę transmitowano na żywo do radiosłuchaczy w Polsce, Francji i Luksemburgu. Można więc było wymagać produkcji muzycznej z wyższej półki. Tymczasem dyrygent, urodzony w Houston (Texas), najwyraźniej zapomniał, że Chopin to coś znacznie bardziej subtelnego niż paradne marsze Sousy. Zamiast pomagać świetnemu młodziutkiemu pianiście w rozwijaniu skrzydeł, skutecznie mu je podcinał, zamykając w bunkrze przesadnej rytmizacji i iście metronomicznej precyzji tempa. W efekcie najlepiej w wykonaniu Janka zabrzmiały fragmenty, w których orkiestra milkła, a głos miał tylko fortepian. Po wszystkim nawet krakowscy muzycy nie kryli za kulisami swoich odczuć na temat barbarzyńskiego podejścia do Chopina, które zafundował im i publiczności wyciągnięty niczym królik z kapelusza Axelrod. Pierwotnie przy pulpicie dyrygenckim miał stanąć Jacek Kaspszyk, a zmianę wprowadzono w ostatniej chwili. Nawet na biletach na galę nazwiska Axelroda jeszcze nie było. Powodów zmiany nie podano, a spekulacjom nie było końca. Trop wiedzie ponoć w stronę biura nagród i jego szefowej, blisko zaprzyjaźnionej z nieporadnym kapelmistrzem. Okazuje się, że nie tylko w Polsce zakulisowe rozgrywki i personalne powiązania mogą zepsuć niejedno przedsięwzięcie.
Tegoroczne targi pokazały, że rynek muzyczny istotnie przeżywa obecnie fazę rewolucji. Nikt tak do końca nie wie, w którą stronę zmierzamy. Wydawcy, widząc odpływ klientów z tradycyjnych sklepów płytowych, szukają nowych możliwości. Ale smutne jest to, że oferując tzw. „content”, ludzie ci coraz mniej myślą o tym, że to jednak sztuka, a nie ziemniaki, komputery czy stoły bilardowe. Twarde prawa rynku i zasady wyniesione z wydziałów ekonomii i strategii sprzedaży najlepszych uczelni zaczynają obowiązywać także w przypadku handlu muzyką przez wielkie „M”. Wypada współczuć muzykom, którzy czują na sobie coraz silniejszą presję i stają się trybikami w biznesowych machinach, których jedynym celem jest zysk, a osiągnięcie go może być okupione choćby stosem zniszczonych karier i niedocenionych talentów.
Nie dziwi fakt, że nawet najwięksi artyści, jak Marc Minkowski, odchodzą z wielkich koncernów do stosunkowo niedużych wydawców. Tam mogą jeszcze przez jakiś czas czuć się bezpieczni. Pytanie: jak długo? Skoro nawet szef Metropolitan Opera mówił w Cannes otwarcie, że prezentowanie dzieł operowych to praktycznie to samo, co mecze baseballowe i tak samo należy traktować te widowiska. I faktycznie, Gelb dzięki bezpośrednim transmisjom z MET do kin na całym świecie, dzięki koncertom transmitowanym na telebimy i innym masowym imprezom oraz skutecznej promocji, prowadzi tę instytucję z ogromnymi sukcesami kasowymi. Cały ten kołowrót jeszcze się kręci i chyba nie ma takiej siły, by powiedzieć „stop!” i oddać szacunek dziełu, twórcy i wykonawcy. Pozostaje nam więc obserwować fonograficzny ul i być świadomymi klientami. W końcu to o nas, melomanów, oni wszyscy zabiegają. Więc korzystajmy!

Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFiM 03/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF