HFM

artykulylista3

 

MBL 7008

58-61 05 2011 01Firma Wolfanga Meletzky’ego należy do ścisłej czołówki niemieckiego hi-endu. Jej produkty są piekielnie drogie, ale nie stanowią egzotyki lokalnego rynku. Elektronikę i kolumny MBL-a doceniono chyba na całym świecie, a drukarnie wylały hektolitry farby na kredowe kartki magazynów branżowych chwalących jej osiągnięcia.

Sam należę do grona kibiców MBL-a. Firma nie wciska nam podejrzanej ideologii ani nie rozpływa się w samouwielbieniu. Do tej pory nie przyłapałem jej na wpadce. Nie znalazłem też urządzenia, które uznałbym za słabe albo przewartościowane.


W naszym miesięczniku opisywaliśmy już kilka propozycji MBL-a, w tym najtańszy wzmacniacz zintegrowany i odtwarzacz CD. Jednak „prawdziwy MBL” to dopiero dzielona amplifikacja i kolumny „Radialstahler”. Seria Noble to coś pośrodku. Kompromis pomiędzy udaną wieżą, a poważnymi klockami. Nie dodam, że w przystępnej cenie, bo nie chcę Was denerwować. Jednak patrząc na ceny bułek, benzyny i cukru, być może dojdziemy do momentu, w którym przyjdzie uznać 7008 za okazyjny zakup.
Za najbardziej udany produkt z linii Noble uważa się odtwarzacz CD 1531, ale tym razem zajmę się wzmacniaczem 7008, dopasowanym wzorniczo do cenionego toploadera.

Budowa
Sprzęt z serii Noble nie przypomina tradycyjnych klocków; raczej statek kosmiczny, który wylądował na półce w bawialnym. Gdyby nie pilot, obsługa 7008 byłaby koszmarna. Wzmacniacz wygląda jak „wypasiony” dekoder telewizji satelitarnej, co od początku źle mi się kojarzy.
Nie można jednak nie dostrzec klasy montażu i materiałów. Obudowę wykonano w całości z płyt aluminiowych, precyzyjnie dociętych, wyszlifowanych i skręconych tak, że ułamka milimetra błędu nie znajdziecie. Nie roztkliwiałbym się jednak nad tym, bo klocek swoje kosztuje i producent łaski nie robi.
Wzornictwo? Według mnie dyskusyjne, za to opracowane z myślą o ludziach, którzy zechcą sobie z urządzeń Noble skompletować wieżę. Zarówno odtwarzacz, jak i wzmacniacz to solidne, ciężkie bryły, oparte na czterech kolumnach (bo już nie nóżkach), podtrzymujących kloce jak stropy greckich świątyń. Płyty czołowe są z akrylu, który oczywiście błyszczy tak mocno, jak Niemcy lubią najbardziej. Na szczęście, w odróżnieniu od high-endowych serii, w Noble nie namalowano loga dla krótkowidzów.
Na środku widać wypukłość, będącą w istocie całkowicie zbędnym wyświetlaczem. Pokazuje on niebieskie cyferki, sygnalizujące głośność (jakby ktoś nie słyszał). Kolekcjonerów elektrycznych kolejek ucieszy fakt, że jasność można regulować w pięciu krokach. Ludzi skupiających się na muzyce – możliwość jego wyłączenia.
Pod nim znalazł się przycisk plus-minus, służący do tego, co zwykle robi normalna gałka. Działa gorzej od niej i nie daje natychmiastowej kontroli.
Reszta na płycie czołowej jest złota. Pięć guzików po lewej stronie to selektor źródła odsłuchu. Kolejna piątka po lewej obsługuje funkcje, które może się komuś przydadzą, ale i tak zwykle będziemy je obsługiwać pilotem.
Ten jest z lekka „przekomplikowany”, ale za to wykonany solidnie. Jak już się nauczycie robić głośniej, zauważycie, że obudowę sterownika wykonano w całości z aluminium. Szkoda tylko, że nie jest wodoszczelny, za to upadek z wysokości pierwszego piętra na beton powinien wytrzymać.
Jeżeli korzystacie ze słuchawek, mam dobrą wiadomość – jest duża dziurka na froncie. Tak samo pełnowartościowy wyłącznik sieciowy. Tryb standby załącza się tylko zdalnie. Z tyłu zainstalowano najwyższej jakości gniazda. Wśród wejść: zbalansowane Neutriki i cztery pary złoconych czinczów; wszystkie liniowe. 7008 nie ma wmontowanego phono stage’a, ale można go dokupić jako opcję. Gniazdo bypass służy do podłączenia zewnętrznego procesora.

58-61 05 2011 02     58-61 05 2011 03

Za to wyjścia są ciekawe. Oprócz standardowego jest też regulowane. Będzie jak znalazł dla subwoofera. Łącza dla głośników to zaplastikowane, złocone zaciski, które przyjmują banany, widełki i gołe kable. Oprócz tego są jeszcze: trójbolcowe gniazdo sieciowe, łącze zdalnego sterowania systemowego i zacisk uziemienia, który przyda się do gramofonu. Napis „Made in Germany” ma 100% pokrycia w praktyce.
Na górze mamy dwa elementy godne uwagi. Pierwsza to wielki radiator, nagrzewający się do temperatury pozwalającej ogrzać zziębnięte ręce w lutym. Druga to metalowe „chińskie kapelusze” usytuowane w rogach urządzenia. Tak naprawdę są to podkładki na nóżki odtwarzacza 1531, pozwalające od razu ustawić urządzenie na właściwym miejscu. Jeżeli go kupicie, macie jednolitą wzorniczo całość. Jeżeli nie – wyglądają jak zwieńczenie kolumn, na których opiera się ciężka integra z antyrezonansową obudową.
Aby ją rozebrać, trzeba wykręcić cztery śruby ukryte w nóżkach. Nie zdejmuje się górnej płyty, tylko dolną, a elektronikę zamontowano do góry nogami. To ciekawy widok – na przykład potężny transformator toroidalny (oznaczony logiem MBL-a) wisi pod sufitem, podobnie jak trzy płytki drukowane, na których zamontowano wszystkie elementy wzmacniacza (czwarta, zaraz za wyświetlaczem, obsługuje regulacje). Czy to jakoś wpływa na brzmienie? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale koncepcja oryginalna.
Od transformatora prąd płynie do czterech kondensatorów elektrolitycznych o łącznej pojemności 60000 μF/63 V, po drodze mamy tylko główne bezpieczniki. Aby je wymienić, należy się udać do serwisu. Włącznik sieciowy znalazł się tuż przy gnieździe zasilania. Z prztyczkiem na froncie łączy go długi metalowy pręt. Przedwzmacniacz jest zasilany osobno, z transformatora umieszczonego na płytce drukowanej. Tuż obok niego mamy kolejne trafo w niebieskiej puszce, tym razem dostarczające napięcie układom wejściowym. Ważne jest tutaj oddzielenie zasilaczy niskoi wysokonapięciowych. Według MBL-a ma to kluczowe znaczenie dla jakości dźwięku. Kolejnymi założeniami były: staranne prowadzenie masy i eliminacja interferencji pomiędzy przedwzmacniaczem a końcówkami mocy. Najważniejsza wydaje się jednak możliwie najkrótsza droga sygnału. Starano się też unikać wewnętrznego okablowania. Jedyne przewody (oprócz zasilania) biegną do gniazd głośnikowych. Tranzystory są ukryte – przymocowane do górnej płyty – radiatora.
MBL utrzymuje, że konstrukcja 7008 jest w pełni analogowa. Widać to choćby po błękitnym potencjometrze Alpsa, napędzanym silniczkiem. Brak gałki głośności sugerowałby raczej użycie cyfrowego regulatora.
W materiałach informacyjnych to sformułowanie nie pada wprost, ale po konstrukcji widać, że próbowano maksymalnie oddzielić sekcje preampu i końcówki mocy. Jest to więc przedsmak droższych linii MBL-a, zawierających wzmacniacze dzielone. Jak zapewnia producent, możemy zaoszczędzić nie tylko na drugiej obudowie, ale też na kablu zasilającym i sygnałowym. Jako że do tak porządnego urządzenia nie wypada podłączyć byle drucika, zostanie w kieszeni na prawie tyle płyt, ile niemiecka integra posyła watów do głośników. Prawda, że to dobry biznes?

58-61 05 2011 04     58-61 05 2011 07

Konfiguracja
Watów mamy do dyspozycji 120 przy obciążeniu 8-omowym. Może to nie rekord w tranzystorze ważącym uczciwe 20 kg, ale słychać, że wzmacniacz do słabych nie należy. Na przykład w porównaniu z Luxmanem, który w tabelce szczycił się podobną wartością, MBL zachowuje się tak, jakby jego potencjał przekraczał 200 W. Dlatego jestem spokojny o to, że poradzi sobie nawet z Magnepanami MG 3.7, a z monitorami Harbetha o skuteczności 86 dB zrobi, co mu się spodoba.
Jeżeli chodzi o dopasowanie głośników, to niewiele jest równie kompatybilnej i głupotoodpornej elektroniki. Dotyczy to już w zasadzie najtańszych urządzeń MBL-a, a im wyżej wchodzimy, tym większą otrzymujemy elastyczność wyboru. To logiczne, bo nie należy zapominać, że Herr Wolfgang produkuje także kolumny, w tym słynne Radialstahlery. Nie można sobie chyba wyobrazić bardziej wrednego i prądożernego obciążenia. Nie wiem, czy 7008 prawidłowo zasiliłby małe „cebulki”, ale należy się tego spodziewać (dystrybutor robił takie próby i utrzymuje, że „ciągnie bez problemu”). Po takim wyzwaniu bardziej wymagająca okaże się już tylko spawarka.
W kwestii brzmienia także nie mam dylematów, ponieważ wszystkie wzmacniacze niemieckiej firmy, z jakimi miałem kontakt, były przezroczyste i jeżeli ingerowały w materiał muzyczny, to w stopniu pomijalnym. Aby doszło do zamulenia czy ograniczenia czytelności, trzeba się było bardzo postarać i w 99 % wina leżała po stronie urządzeń towarzyszących. W przypadku podłączenia „ciepłych” partnerów 7008 będzie miał ożywczy i odświeżający wpływ na ostateczny efekt. Bardziej już bym się obawiał nadprzejrzystości. Jednak mój system składa się głównie z elementów stawiających na przezroczystość, czytelność i przestrzeń. Takie są Audio Physiki Tempo VI, taki jest Gamut CD 3, a jedynym pierwiastkiem wprowadzającym lekkie uspokojenie i ciepło (choć nie ograniczającym detaliczności) jest okablowanie Fadela. Jeżeli w tym zestawieniu nie było za ostro, to macie niewielką szansę przesadzić. Krótko mówiąc: podłączajcie, co chcecie.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Nie oczekujcie po tym teście obiektywizmu. Filozofia MBL-a jest mi bliska i lubię taki dźwięk. Ceny mi nie przeszkadzają, bo uważam, że to, co dostajemy, jest uczciwą rekompensatą ran portfela. Kiedy znajduję w dźwięku wynaturzenie, przesadę albo sztucznie zaprojektowaną charakterystykę, zapala mi się czerwona lampka. Tymczasem MBL zawsze jechał na zielonym, bo jego dźwięk jest...normalny.
Brzmienie muzyki akustycznej odbieramy jako oczywiste. Najważniejszy jego parametr to naturalność. Można się zachwycać dynamiką i ogromnym basem, ale kiedy słyszymy, że dźwięk skrzypiec, wiolonczel czy fletów znacznie odbiega od naturalnego pierwowzoru, sprawa jest jasna – sprzęt nas oszukuje i nie możemy oczekiwać wrażeń podobnych do koncertu na żywo. Matowo lub piskliwie brzmiące skrzypce odbieram jako gwałt na naturze; coś w rodzaju kwaśnego smaku pod językiem. Pal licho, jeśli muzyka gra w czasie jazdy samochodem albo z kuchennego radyjka. Problem zaczyna się wtedy, gdy odchodzi się od ogólnie przyjętej estetyki, a to się, niestety, zdarza w dziwacznych urządzeniach za grube pieniądze.
MBL pozwala obcować z muzyką z zachowaniem pełnego komfortu. Fortepian zawsze brzmi, jak należy; podobnie skrzypce, smyczki i blacha. Jeżeli mamy się spodziewać odstępstw od wierności grania na żywo, to w stronę przybliżenia spektaklu do słuchacza. Wzmacniacz jest idealnym narzędziem do wsłuchiwania się w skomplikowane struktury i faktury. Prześwietla bez trudu orkiestrowe tutti i nawet wtedy, gdy będziemy się spodziewać maskowania sygnałów z tła, pozostają one czytelne (o ile oczywiście nie zamazano ich w procesie nagrania płyty). Istota piękna muzyki, nie tylko klasycznej, tkwi w szczegółach. Nie trzeba godzinami słuchać symfonii Szostakowicza (chociaż to repertuar, na którym natychmiast wychodzą niedociągnięcia sprzętu), można się zanurzyć w progresywnym rocku, trip-hopie albo profesjonalnych produkcjach popowych. Jeżeli czegoś nie słyszymy, stajemy się ubożsi. Plany, które zostały przewidziane przez kompozytora, znikają i otrzymujemy niepełny przekaz, niepełnowartościowy produkt.
Wiele osób woli zamglone lampy i głośniki szerokopasmowe z lat 60., ale nie rozumiem tego podejścia. Najpiękniej brzmiący wokal nie zrekompensuje przecież partii orkiestry u Verdiego czy Pucciniego. To muzyka mądra i napisana z zachowaniem żelaznych reguł, wypracowanych przez stulecia. Są w niej kontrapunkty do partii solistów, figury retoryczne, zwroty melodyczne i harmoniczne, wyłaniające się z nicości dysonanse, albo sygnały podświadomie wzmacniające zrozumiałość tekstu i ukrytych w nim emocji.
Muzyka jest matematyką, chociażby u Bacha. Dlatego Voyager (oprócz piosenki „Johnny B. Good”) zabrał ze sobą na pokład złoconą miedzianą płytę długogrającą z utworami lipskiego kantora. Matematyka jest językiem uniwersalnym i nawet ukryta pod postacią fal pozostanie zrozumiała dla zielonego ludzika. Wyobraźcie sobie, że w równaniu zabraknie mianownika w ułamku, bo został „ocieplony”. Cały misterny plan bierze w łeb.
MBL nie gubi ani jednego dźwięku. Pokazuje cały obraz kompozycji, jak przez szkło powiększające. Jeżeli lubicie taką estetykę, trudno będzie znaleźć urządzenie równie solidne i rzetelne.
Wielu osobom wydaje się, że spora część sprzętu stara się być lepsza od słuchania na żywo. Dzięki niemu dociera do nas więcej? Niekoniecznie, bo pełna sala ma często miękką akustykę, a nagrywa się przeważnie w pustych. Polecam posłuchać orkiestry w sali z nieliczną widownią. To osiągalne – nasza Opera Narodowa pozwala czasem wejść na próbę generalną. Jeżeli będziecie mieli taką możliwość – skorzystajcie. To większe przeżycie niż oficjalna premiera, z prezydentem i biskupem na honorowych stolcach.
Z racji tego, że na widowni siedzi mniej osób, mamy bardziej przejrzystą akustykę. Dźwiękowcy stawiają mikrofony tuż przy instrumentach, czyli przenoszą nasze uszy bliżej sceny. Z 16 albo nawet 36 ścieżek miksują obraz, dobierając poziomy głośności poszczególnych śladów. Mikrofony są bardziej uprzywilejowane od słuchacza i nie widzę powodu, dla którego moglibyśmy mieć do nich o to pretensję. Dlatego nagranie w niektórych aspektach powinno być lepsze od koncertu. Owszem, nie zawsze da się przenieść atmosferę, ale oboje na płycie powinniśmy słyszeć wyraźniej.
MBL dobre nagrania nawet trochę „poprawia”, ciągnie za uszy. Przejrzystość jest na tyle dobitna, że trudno będzie po nim słuchać typowego urządzenia, nawet z tej samej grupy cenowej. Przeważnie będzie czegoś brakować, tak jakbyśmy się przesiedli z dobrych słuchawek na niezbyt analityczne kolumny. Wzmacniacz ma sporo góry i na pewno nie zaokrągla jej w żadnym podzakresie, ale jeżeli chodzi o jej jakość – nie mam zastrzeżeń. Nie ma tutaj wyostrzeń ani ziarnistości, które męczą uszy. Wysokie częstotliwości są czyste jak kryształ, a jednocześnie nośne, dźwięczne i prawdziwe. To chyba druga cecha, którą zaobserwujemy już po kilkunastu minutach słuchania.
Na tym nie kończą się zalety 7008. Ma świetną dynamikę. Nie tak namacalną jak McIntosh MA7000, ale niewiele brakuje. To już jest poziom, przy którym słuchanie symfoniki staje się przyjemnością. Owszem, może być jeszcze lepiej, na przykład z monoblokami MBL-a, ale to już propozycja dla zamożnych melomanów.
Kolejna sprawa to przestrzeń. Zintegrowany MBL jest pozbawiony kompleksów wobec Maka; nie ma ich także wobec dobrej lampy. Panoramę osiągnięto na zasadzie drobnego oszustwa. To znaczy – nie przekracza rozmiarami dokonań konkurencji, ale przez czystość brzmienia i jego szczegółowość tworzy inną psychologię odbioru. Patrzymy przed siebie na górskie szczyty. W czystym, mroźnym powietrzu widzimy więcej, ostrzej i dalej.
Bas jest mocny, szybki i kontrolowany. Czytelny zarówno w dole, jak i na górze skali.
Jesteśmy tak skonstruowani, że zanim zaczniemy analizować, determinuje nas pierwsze wrażenie. W przypadku MBL-a doskonałe, a potem jest tylko lepiej. Dla przyzwoitości należałoby znaleźć jakieś wady. Poszukajcie ich koniecznie, bo mnie się nie udało.

Konkluzja
Nie podoba mi się wzornictwo tego urządzenia i brak gałki do regulacji głośności. Przeszkadza mi wyświetlacz, który służy do niczego. Cenę za 120 watów z tranzystora także trudno uznać za okazyjną. Do czasu, kiedy zaczniecie słuchać, wybierać i poszukiwać najlepszego rozwiązania. Wówczas dojdziecie do wniosku, że MBL uczciwie wycenia swoje produkty.

58-61 5 2011 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 05/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF