HFM

artykulylista3

 

McIntosh MC601

64-67 01 2014 01McIntosh ma zwyczaj, który można określić „amerykańskim”. Kiedy wprowadza nowy wzmacniacz, to musi być on mocniejszy od poprzednika. Zwykle jest też droższy, ale tym razem właśnie cena spowodowała, że debiut okazał się sukcesem, również w Polsce.


Czy 53000 zł za 600 W to dużo, będzie zależeć od indywidualnych oczekiwań, ale patrząc na ofertę Maka, można zauważyć, że właściciele firmy powściągnęli nieco swoje apetyty, za co klienci odwdzięczyli się zamówieniami. Polski dystrybutor bardzo nalegał na ten test, ponieważ sama informacja, że MC501 zostaną zastąpione mocniejszymi MC601, będzie dla wielu wystarczającą zachętą do zapoznania się z nowinką.
Trudno się temu dziwić, bo MC601 mają dobrą pozycję w ofercie. Wyglądają jak referencyjne 1,2 K. Dysponują mocą wystarczającą do napędzenia elektrostatów, a stereofoniczne końcówki na tyle przewyższają wydajnością, że różnicę w cenie można przeboleć.
Co więcej, jeśli porównamy je z monoblokami konkurencyjnych firm w podobnej mocy, okaże się, że MC601 są… tanie. Producenci o podobnej renomie liczą sobie spokojnie dwa razy więcej. Brzmienie można porównywać, wybierać i każdy będzie się kierował indywidualnymi sympatiami, ale znaleźć klocki równie efektowne i rozpoznawalne – to już raczej mało prawdopodobne.

Budowa
O urodzie Maka decydują, jak zwykle, wskaźniki. We wzmacniaczach zintegrowanych i dwukanałowych są znacznie mniejsze. Tutaj to prawdziwe „telewizory” o przekątnej 8 cali. W odróżnieniu od MA7000 można je zgasić, albo ustawić w trybie „hold”. Powoduje on, że wskazówki reagują z dużym opóźnieniem, zapamiętując pozycję najmocniejszego impulsu. Dzięki temu łatwiej zobaczyć, jaką moc zwykle oddaje wzmacniacz. Wiele osób ta informacja zaskoczy, ponieważ najczęściej korzystamy z kilku, najwyżej kilkudziesięciu watów.
W normalnym trybie docenimy szybkość wychyleń wskaźników. Faktycznie, ta wskazówka musi ważyć tyle co nic.

 

64-67 01 2014 02

Wszystkie te tranzystory to jeden kanał.


Drugie pokrętło to włącznik zasilania. Elementem dodającym „profesjonalnego” wyglądu są masywne rączki ze szlifowanego aluminium. Mylą się jednak ci, którzy uważają je wyłącznie za akcent wzorniczy. Wzmacniacz waży ponad 50 kg, więc przenoszenie go to zadanie dla dwóch silnych chłopów. Kanciaste obudowy też nie ułatwiają życia, ponieważ zazwyczaj wżynają się w dłonie. Przydałyby się nawet podobne rączki z tyłu, ale to i tak wielki komfort, jeżeli na dłuższym odcinku możemy nieść wzmacniacz jak walizkę.
Z tyłu mamy niewiele gniazd: wejście XLR (układ jest symetryczny, więc to nie ozdoba i warto z niego skorzystać) i zwykłe RCA. Wyjścia to identyczny zestaw. Za to gniazda głośnikowe w pierwszej chwili wywołają zdziwienie. Aż trzy pary?

 

64-67 01 2014 03

Wyjścia.


Tutaj dochodzimy do wyjątkowości wzmacniaczy McIntosha. Podobnie jak konstrukcje lampowe, tranzystorowe końcówki wyposażono w „autoformery”, czyli transformatory wyjściowe, dopasowujące impedancję końcówki do kolumn. Wybieramy odczepy dla 2, 4 albo 8 omów i możemy być spokojni o dopasowanie elektryczne elementów toru. Wzmacniacz, bez względu na oporność kolumn, zawsze będzie oddawał nominalnie 600 W. Transformatory są ręcznie nawijane w fabryce McIntosha w Binghamton i zamykane w puszkach.
Jakość wykonania i precyzja obróbki materiałów to prawdziwy hi-end. Mak na żywo to jedno z najpiękniejszych urządzeń hi-fi, jakie kiedykolwiek wyprodukowano, a zdjęcia oddają tylko namiastkę tego majestatu. Obudowę w całości zrobiono z blachy, w niektórych miejscach niklowanej „na lusterko”. Wraz z precyzyjnie wyciętymi radiatorami i modułową budową wygląda to jak milion dolarów.
Końcówka składa się z 12 par tranzystorów przykręconych do radiatorów. Wyjściowe Thermaltraki cechują się błyskawiczną regulacją prądu spoczynkowego i pracują w relatywnie niskich temperaturach, choć wzmacniacz i tak się grzeje. Układ Quad Differential w dużym stopniu eliminuje zniekształcenia i szumy. Oprócz tego urządzenie wyposażono w kilka zabezpieczeń, jak na przykład Power Guard. Kontroluje on na bieżąco moc wyjściową i nie dopuszcza do przesterowania, które dla kolumn mogłoby się skończyć tragicznie. Sentry Monitor chroni końcówkę przez skutkami zwarcia kabli głośnikowych.
Amerykanie szczycą się nie tylko brzmieniem i wzornictwem, rozpoznawalnym bardziej niż logo, ale także wyśrubowanymi parametrami technicznymi. Namalowali nawet tabelę… na obudowie transformatorów. Spoglądamy na klocek z góry i wiemy, ile mamy procent zniekształceń. Posiadacz Maka ma zagwarantowany dobry humor i producent nie pozwoli mu zapomnieć, jak wysokiej klasy urządzenie wylądowało pod jego dachem. Ma to sens, bo użytkownicy McIntoshy zwykle pozostają wierni tej firmie, co z kolei tłumaczy wysokie ceny na rynku wtórnym. Kupić Maka, nawet z drugiej ręki, to nie zabawa dla amatora.

 

64-67 01 2014 04

Mak kabelków nie żałuje.



Konfiguracja
W teście MC601 pracowały z dwoma preampami: dwupudełkowym C1000 oraz sekcją pre w MA7000 (można było przy okazji porównać sekcję mocy integry z monoblokami), odtwarzaczem Gamut CD 3 i dwiema parami kolumn: Audio Physic Tempo VI i Wilson Audio Sasha. Elektronika była podłączona do systemu zasilającego Ansae.
Co dobrać w innym przypadku? Na pewno preamp Maka będzie pasował, choć inne też się sprawdzą i na przykład posiadacze Convergenta mogą spać spokojnie. Kolumny? Tutaj sen już jest doprawdy kamienny, bo 600 W napędzi wszystko.

 

64-67 01 2014 07

To się nazywa kawał wzmacniacza



Wrażenia odsłuchowe
Najpierw warto się przyjrzeć różnicom pomiędzy brzmieniem zintegrowanego MA7000 i monobloków. Przyrost mocy sugerowałby większą dynamikę i swobodę basu. Tak też się dzieje. Otrzymujemy nie tylko możliwość uzyskiwania wyższych poziomów głośności, a co za tym idzie: budowania ściany dźwięku, ale przede wszystkim większą czułość na małe impulsy, co się przekłada na bardziej energetyczną prezentację małych składów.
O zdolności wysterowania trudnych kolumn nie ma co wspominać, chociaż tutaj już integra wykazuje się elastycznością. Monobloki tego potencjału może nie podwajają, ale wyciskają z trudnych konstrukcji więcej, dzięki czemu dźwięk odbieramy jako bardziej swobodny. Basu też jest trochę więcej, a jego kontrola ulega poprawie. W zasadzie poprawia się każdy aspekt. Czy będzie to przejrzystość, przestrzeń, czy nawet neutralność, odnotujemy postęp. Nie są to może dwie klasy; coś, co rzuci na kolana osoby niezbyt osłuchane, ale jest lepiej. Im dłużej słuchamy, tym sprawa staje się bardziej oczywista. Jednocześnie jest to ten sam, identycznie skrojony dźwięk.
W świecie hi-endu poszukujemy dyskretnych różnic, a za odrobinę lepsze wysokie tony jesteśmy skłonni zapłacić kilkanaście tysięcy. Zastąpienie integry monoblokami to zmiana daleko większa niż wymiana okablowania, ale jeszcze nie przepaść, a przynajmniej nie w systemie, którym dysponuję. W przypadku droższego towarzystwa ta zmiana będzie większa i dokona się równomiernie we wszystkich aspektach.

 

64-67 01 2014 05

Tabela danych plus autoformery


Świadczy to o dwóch rzeczach. Po pierwsze, McIntosh zna się na budowie wzmacniaczy. Świadomie kształtuje katalog, a klient wie, za co płaci. Po drugie, monobloki są na tle konkurencji bardzo udane, ale porównanie wskazuje, że w swojej cenie integra to jeszcze lepszy interes. Tak czy inaczej, jakość, którą otrzymujemy w obrębie tej marki, nie będzie przypadkiem, a pochodną wydanej sumy. Nie u wszystkich wytwórców wygląda to tak różowo.
Z referencyjnym przedwzmacniaczem wchodzimy na znacznie wyższy pułap cenowy, ale też robimy krok do przodu. Słyszymy, że preamp w integrze ogranicza potencjał MC601. Z C1000 znów doświadczamy konsekwentnego przyrostu jakości w każdym aspekcie. Jeżeli miałbym wskazać jedną wyróżniającą się cechę, byłaby nią energia i szybkość reakcji na drobne impulsy. To z kolei nie pozostaje bez wpływu na przejrzystość oraz czytelność planów. Czteropudełkowej „dzielonce” łatwiej się zmierzyć ze skomplikowanymi składami i nie zgubić rytmu ani szczegółów.
Zaczęliśmy od tego, że MC601 są monoblokami bardzo udanymi. Teraz wypada powiedzieć, jak grają.
Osoby wydające około 100000 zł na wzmacniacz (z preampem tyle wyjdzie) oczekują pełnej naturalności i wierności żywej muzyce. Ale takie urządzenia po prostu nie istnieją; można jedynie mówić o zbliżeniu do ideału. Tu jesteśmy bardzo blisko: fortepian, skrzypce czy wielkie składy symfoniczne brzmią niemal jak na żywo, a niektórzy powiedzą, że „trochę lepiej”. Zawdzięczamy to dyskretnemu ociepleniu średnicy, z którego sprzęt McIntosha jest znany i lubiany. Głosy ludzkie są lekko powiększone. Wychodzą do przodu, zyskując szczyptę „lampowości”. W Makach z lat 90. okupione to było spowolnieniem basu i współbrzmień. Posmak tego miał jeszcze MA6850; MA6900 był dla odmiany trochę suchy, ale w MA7000 połączono to z wyśmienitą dynamiką i energią. Tak samo zachowują się monobloki, dodając swój 600-watowy potencjał.

 

64-67 01 2014 06

Odczepy dla 2, 4 i 8 omów.


Doświadczamy go w zasadzie w każdej chwili, w postaci wyjątkowej łatwości osiągania wysokich natężeń dźwięku. Szybko, skutecznie i na temat. Setek watów nie wykorzystano do tworzenia spektakularnych, lecz nienaturalnych hałasów. Najlepiej określiła to żona znanego pianisty. W czasie jej wizyty kręciła się płyta Dream Theater. Sądziłem, że taka muzyka będzie jej przeszkadzać, bo zwykle słucha czegoś innego, ale stwierdziła: zostaw, dobra muzyka. Po kilku minutach padło podsumowanie, którego sam bym nie wymyślił: mimo że dźwięk jest potężny i ma czad jak na koncercie, brzmi szlachetnie. Nie kłuje w uszy ani nie męczy. Faktycznie, coś w tym jest, bo zarówno na MC601, jak i MA7000 lubię słuchać tego zespołu głośno.
Za tym idzie cecha, z której ludzie zwykle nie zdają sobie sprawy. Dobry sprzęt jest dobry dla zdrowia. Uświadomił mi to znajomy lekarz i naukowiec. Zniekształcony, nienaturalny dźwięk, przy wysokich poziomach psuje nie tylko słuch, ale też oddziałuje na psychikę. Naturalny jest dla naszego organizmu obojętny, a przesadzić z decybelami będzie trudno.
Jeżeli chodzi o przejrzystość, to pomimo wspomnianego ocieplenia średnicy nie znajdziemy tu słabych punktów. Poziom nie będzie odbiegać od MBL-a czy Spectrala w podobnej cenie. To dziedzina, w której McIntosh osiągnął w ostatnich latach niewiarygodny postęp. Złośliwcy mówią nawet, że wreszcie nauczył się robić dobre wzmacniacze. Nie uważam, że to aż taka przepaść, ale jest w tym sporo prawdy. Dlatego uczulam osoby poszukujące urządzeń z drugiej ręki, często mających ponad 10 lat: u Maka to nie będzie to samo. 

 

64-67 01 2014 08

Wnętrze monobloku.


Przestrzeń MA7000 uważam za wzorzec i tylko MBL był w tej kwestii konkurencją (w podobnej cenie, oczywiście). Co zatem mam powiedzieć, skoro tutaj jest jeszcze lepsza? Chyba tylko: kupcie sobie Wilsony, najlepiej Sofie, a potem zbierajcie szczęki z podłogi. O Sofiach wspominam nie przypadkiem. Już z MA7000 połączenie było synergiczne; takie, że ze świecą szukać. Z monoblokami i preampem zagra to tak, że czapki z głów.



Konkluzja
53000 zł to kawał grosza, który spadając z nieba, rozwiązałby wiele problemów codzienności. Jednak za dwa urodziwe klocki McIntosha to też uczciwa cena. Należą one do gatunku tych, z którymi można pozostać na całe życie.

 

64-67 01 2014 T

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 01/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF