HFM

artykulylista3

 

Audio Research DSi200

66-71 05 2010 01Audio Research obchodzi 40. urodziny. Działająca od 1970 roku manufaktura zyskała niekwestionowany prestiż i opinię jednej z najbardziej szanowanych marek w świecie high-endu.

Rezydujący obecnie w Plymouth Audio Research hołduje kilku prostym regułom. Raz kupiony sprzęt ma latami służyć nabywcy. Ma być Research zaprojektowany i zbudowany zgodnie z zasadami rzetelnej inżynierii, a przez to – niezawodny. Na płytkach drukowanych nie umieszcza się wszystkiego jak leci, ale selekcjonuje komponenty przez montażem. Każde urządzenie przechodzi wieloetapową kontrolę jakości, zakończoną krótkim testem odsłuchowym. Dopiero kiedy zda wszystkie egzaminy, może opuścić fabrykę.


Procedura zajmuje sporo czasu, ale przy produkcji tak precyzyjnych instrumentów pośpiech byłby złym doradcą. O zlecaniu produkcji na zewnątrz, czytaj: w Chinach, nie ma na razie mowy. Czy to szczytowa końcówka mocy Reference 110, czy najprostsza lampowa integra VSi60 – na tylnej ściance zobaczymy napis „Made in U.S.A”. Niby żaden wyczyn, zważywszy na fakt, że ARC nie należy dotanich, ale na naszych oczach coraz więcej prestiżowych marek wprowadza w życie naukę Gordona Gekko. W filmie „Wall Street” z niezachwianą pewnością siebie twierdził on, że chciwość jest dobra i przekonywał, że jedynym celem działalności przedsiębiorstwa jest maksymalizacja zysku. Na szczęście ludzie w Audio Researchu nie dają sobie zrobić wody z mózgu i zachowują dobre tradycje. Rzetelne podstawy, dbałość o szczegóły, a w konsekwencji – satysfakcja klientów to wartości, na których zależy im bardziej niż na efektownie rosnących wykresach.
Wpisowe do klubu posiadaczy ARC kosztuje sporo, ale chętnych nie brakuje. Audio Research jest wyjątkowo mało awaryjny, stosunkowo łatwo odsprzedawalny i utrzymuje wysoką wartość rezydualną. Przede wszystkim zaś dobrze brzmi, co wynika z podejścia, które można by określić mianem „szlachetnej zwłoki”.
Firma cieszy się tak ugruntowaną pozycją, że z niczym nie musi się spieszyć. Jeżeli pojawia się nowinka techniczna, poświęca czas na jej dokładne zbadanie, zamiast ulegać presji otoczenia i szybko wypuszczać na rynek niesprawdzoną konstrukcję. To z jednej strony komfort, ale z drugiej – koszty. Nowinkę łatwiej sprzedać na fali chwilowej mody. Skracając okres badań, ogranicza się wydatki, a wprowadzając produkt szybko – zwiększa przychody. Nabywcy na nowość ze znanym logo zawsze się znajdą. Audio Research działa inaczej. Zamiast ryzykować wpadkę i rysę na nieskazitelnym wizerunku, woli stanąć z boku i zrobić wszystko, jak trzeba. Jeżeli pomysł wypali – ludzie po niego przyjdą. Jeżeli okaże się ślepą uliczką – trzeba będzie przyjąć stratę z godnością i pocieszyć się myślą, że nie ucierpiała renoma marki.
Taką też strategię przyjęto w czasie prac nad opisywanym dziś DSi200. Początkowo zespół inżynierów wziął na warsztat gotowe rozwiązanie OEM. W 2002 roku pojawiły się monobloki 150.M, a w dwóch kolejnych latach – końcówki mocy 150.2 i 300.2, pracujące w klasie T i wykorzystujące moduły Tripath. Wypadały atrakcyjnie pod względem ceny i wykazywały się imponującą sprawnością. Grały też nieźle, chociaż szału nie było. Z rynku zaczynały już wtedy dochodzić głosy na temat produktów innych firm. Konstrukcje bazujące na gotowych podzespołach nie osiągały poziomu brzmieniowego wyrafinowania, właściwego dobrym wzmacniaczom w klasie AB. Idea układu o sprawności przekraczającej 90 % wydawała się jednak na tyle atrakcyjna, że zespół postanowił kontynuować badania. Wizja „piecyka”, który się nie grzeje, a lwią część mocy pobranej z gniazdka przekazuje do kolumn, wymagała ponownego podejścia do tematu. Tym razem jednak – autorskiego. Gdyby się udał, taki wzmacniacz byłby praktycznie bezobsługowy i „ekologicznie poprawny”. Można by go zabudować w szafce, co, jak wiemy, Amerykanie wprost uwielbiają, zostawić przez cały czas włączony i niczym się nie przejmować. Konstrukcje pracujące w klasie D praktycznie nie tracą energii w postaci ciepła i kiedy nie grają, pobierają niewiele prądu. Poza tym, nawet dysponując wysoką mocą, nie potrzebują dużych radiatorów – obudowa może więc być mniejsza. Długa lista zalet sprawia, że od strony praktycznej są trudne do pobicia. Gdyby tylko jeszcze chciały dobrze grać...
Zintegrowany DSi200 rozpoczyna w katalogu nową linię – Definition Series. Jest także pierwszą konstrukcją o wysokiej sprawności, bazującą na oryginalnych rozwiązaniach wytwórni z Minnesoty. Ma łączyć walory praktyczne z brzmieniem, które usatysfakcjonuje wymagających melomanów. Dodatkowa zaleta to cena – relatywnie niska w porównaniu z innymi propozycjami Audio Researcha.

66-71 05 2010 02

Budowa
DSi200 to mocna maszyna, zdolna się rozpędzić do 200 W przy obciążeniu 8 Ω i do 300 W przy 4 omach. Gdyby komuś nadal brakowało mocy, może sięgnąć po najnowszy wzmacniacz Definition Series. Końcówka DS450 to prawdziwy potwór dysponujący 450 W (550 W przy 4 omach). Takiej sile przekonywania ulegną nawet najbardziej odporne na argumentację głośniki. Na marginesie warto wspomnieć o czytelnym nazewnictwie. Liczba w symbolu oznacza moc przy 8 omach; ewentualna litera „i” po oznaczeniu serii – konstrukcję zintegrowaną.
Audio Research wygląda skromnie i schludnie. Niektórzy mówią, że jest brzydki, ale on po prostu się nie wdzięczy. Laboratoryjny, surowy design przez dekady pozostawał wizytówką firmy. Aż dziw bierze, że zdecydowano się na nowoczesny akcent w postaci fluorescencyjnych wyświetlaczy.
Display w DSi200 pokazuje aktualnie używane źródło sygnału, zrównoważenie kanałów oraz poziom głośności w skali 0-104. Można go w pięciu krokach przyciemnić, a w końcu wyłączyć. Wtedy o tym, że wzmacniacz działa, informuje mały kwadracik w centrum czarnej matrycy.
Dwa symetrycznie umieszczone pokrętła służą do regulacji siły głosu i wyboru źródła. Cztery okrągłe przyciski to: włącznik sieciowy, mono, odwracanie fazy absolutnej oraz wyciszenie. Po załączeniu na wyświetlaczu przez pięć sekund miga napis „mute”, po czym zaczyna świecić na stałe. Aby aktywować wzmacniacz, należy nacisnąć oznaczony tak samo guziczek.
Na tylnej ściance znajdziemy dwa wejścia XLR i trzy RCA. Podłączymy do nich tylko źródła liniowe. Ani w standardzie, ani w opcji nie przewidziano płytki przedwzmacniacza korekcyjnego. Posiadacze gramofonów powinni się zaopatrzyć w zewnętrzny phono stage, np. ARC PH5.
Do gniazda Aux/Proc można podłączyć procesor AV. W ten sposób łatwo zintegrujemy system stereo z instalacją kina domowego. Jeżeli procesor jest podłączony, przejmie kontrolę głośności. Należy tylko poinformować o tym fakcie wzmacniacz, naciskając odpowiedni przycisk na pilocie.
Gniazdo sieciowe to standardowy wtyk IEC. W przyszłości będzie można wymienić fabryczną sieciówkę na bardziej wyrafinowaną. Niepokoją natomiast terminale głośnikowe. Zaślepione na stałe uniemożliwiają instalację wtyków bananowych, ale prawdziwą niedogodnością okazuje się ich wąski rozstaw. Podłączając ciężkie przewody konfekcjonowane widełkami, musimy zachować wyjątkową ostrożność. Jeżeli pod wpływem masy kabli końcówki poluzują się w gnieździe i przez przypadek zetkną – wzmacniacz może się udać do Krainy Wiecznych Łowów. Aby uniknąć przykrych niespodzianek, widełki plusa i minusa odizolowałem odrobiną Blu-taku. Fatyga niewielka, a pozwala słuchać spokojnie. Pozostaje jedynie żałować, że w tak funkcjonalnym wzmacniaczu zamontowano tak niepraktyczne terminale.
Obudowę wykonano z aluminium – arkusze blachy zostały przykręcone do sztywnego szkieletu. Konstrukcja jest zwarta i wydaje tylko głuchy odgłos. Pokrywa pełni dodatkowo funkcję ekranu, chroniąc obwody elektroniczne przed wpływem zakłóceń elektromagnetycznych i radiowych.
DSi200 jest dostępny w dwóch wariantach wykończenia – ze srebrnym oraz czarnym panelem frontowym. Uchwyty są takie same jak przednia ścianka. Górna pokrywa – w obu przypadkach srebrna.

66-71 05 2010 04     66-71 05 2010 06

Co w środku
Wzmacniacze hybrydowe zwykliśmy utożsamiać z konstrukcjami, w których lampowy stopień przedwzmacniacza połączono z tranzystorową końcówką mocy. Tymczasem DSi200 również jest hybrydą, tyle że na wskroś nowoczesną. Połączono tu liniowy, analogowy zasilacz ze wzmacniaczem mocy, pracującym w klasie D. Najczęściej układy tego typu wyposaża się w zasilacze impulsowe. Audio Research uznał jednak, że takie rozwiązanie nie sprawdza się we wzmacniaczach aspirujących do miana hi-endu, dlatego zastosował konwencjonalny układ. Duży transformator E-I, wybrany zapewne ze względu na dobre tłumienie zakłóceń wysokoczęstotliwościowych, połączono z rozbudowaną sekcją filtrów i regulatorów. Tak samo jak to się dzieje w dobrze zbudowanych wzmacniaczach analogowych.
Prąd z gniazda IEC poprzez filtr wstępny trafia do głównego transformatora. Wyprowadzono z niego pięć odczepów – dwa dla obu kanałów końcówki mocy i trzy dla licznych obwodów sterujących oraz wyświetlacza. Następnie mamy „duży” mostek prostowniczy oraz skromniejsze prostowniki półprzewodnikowe, dedykowane odbiornikom o mniejszym poborze prądu. Kolejny etap to filtracja zasilania – końcówka ma do dyspozycji pojemność 160000 μF. Do każdego kondensatora Nichicona podłączono równolegle dwa nieduże kondensatory foliowe (widoczne od spodu). Zmniejszają one impedancję wewnętrzną całego układu. Kondensator zużywa mniej prądu na własne działanie, przez co oddaje go więcej wtedy, kiedy zachodzi taka potrzeba. Im wyższe jest napięcie pracy kondensatora, tym niższa rezystancja wewnętrzna i wyższa sprawność. Mniejsze pojemności filtrujące rozmieszczono lokalnie. Wygładzają tętnienia sieci w pobliżu wrażliwych na zasilanie komponentów.
Do takich należy z pewnością układ taktujący, pracujący z częstotliwością 400 kHz. Dzieli on sygnał wejściowy na 400 tysięcy próbek w każdej sekundzie i steruje pracą zasilacza tak, aby dostarczał moc adekwatną do poziomu każdej próbki i zadanego wzmocnienia, czyli wychylenia potencjometru. Moc pobierana z zasilacza jest modulowana sygnałem wejściowym. Zasilacz przekazuje jej tyle, ile w danej chwili potrzeba. A chwila w tym przypadku trwa zaledwie jedną czterystutysięczną sekundy. Układ taktujący i tranzystory wyjściowe muszą się uwijać jak w ukropie.
Jeżeli sygnał na wejściu jest cichy – zasilacz prześle mniej mocy, jeżeli głośny – odpowiednio więcej. Sygnał wejściowy poprzez układ kluczujący (przetwornicę) przekazuje zasilaczowi informację, ile mocy ma oddać. Wysoka częstotliwość próbkowania – tutaj mamy widoczne nawiązanie do techniki cyfrowej, w której sygnał jest próbkowany, a więc dzielony na skończoną liczbę poziomów – pozwala dokładnie odwzorować to, co się pojawiło na wejściu. Po wzmocnieniu trzeba jednak zastosować precyzyjnie dobrany dławik, który wygładzi sygnał. Dopiero po odfiltrowaniu może on trafić do wyjść głośnikowych.
Choć wygląda niepozornie, dławik jest krytycznym fragmentem całej konstrukcji. Jako element bierny na samym końcu toru sygnałowego wpływa bezpośrednio na jakość i charakter brzmienia. Należy przypuszczać, że konstruktorom zajęło sporo czasu dobranie części o pożądanych właściwościach. Małe ułatwienie stanowił fakt, że ze względu na wysoką częstotliwość przełączania nie było konieczności nawijania wielu zwojów.
W końcówce mocy zamontowano dwie komplementarne pary wydajnych MOS-FET-ów, po jednej na kanał. Ścieżka sygnału jest bardzo krótka. Z wejścia jest załączany przekaźnikiem Zettlera, skąd trafia na potencjometr w postaci drabinki rezystorowej. Następnie przechodzi od razu do końcówki mocy. DSi200 został pozbawiony przedwzmacniacza – to końcówka mocy z wybierakiem źródeł i regulacją siły głosu oraz balansu. Przedwzmacniacz nie jest tu nawet potrzebny.
Na wejściu RCA dwusetka może przyjąć napięcie 10 V, na XLR – 20 V, co czyni ją wyjątkowo uniwersalną i odporną na przesterowanie. Widoczne na zdjęciach duże białe kondensatory na 50 VDC to prawdopodobnie elementy sprzęgające, które oczyszczają sygnał wejściowy z napięcia stałego. Przy tak szerokim zakresie przyjmowanych napięć byłoby to uzasadnione.
MOSFET-y do końcówki mocy wybrano zapewne ze względu na szybkość działania. W tego typu układach nie ma czasu na zwłokę. Wzmocniony sygnał przechodzi jeszcze przez wspomniany dławik, po czym za pośrednictwem terminali wyjściowych jest przesyłany do głośników.
Elementy bierne są bardzo wysokiej jakości, to m.in. polipropylenowe kondensatory Wima i MCap czy metalizowane oporniki. Szerokie ścieżki drukowane i gruby, sztywno zamocowany laminat ARC stosuje także w innych konstrukcjach.
Jakość wykonania nie budzi zastrzeżeń. Po raz kolejny widzimy, że firma hołduje zasadzie, zgodnie z którą dobry dźwięk zaczyna się od zasilania. Rozbudowany zasilacz potwierdza deklaracje z materiałów informacyjnych. Amerykanie zbudowali analogowy, solidnie regulowany zasilacz do końcówki mocy pracującej w trybie przełączanym.

66-71 05 2010 05

Konfiguracja
Wysoka moc nominalna pozwala łączyć DSi200 z szerokim wachlarzem kolumn. Ryzyko, że nie poradzi sobie z ich wysterowaniem, jest niewielkie. Można się skoncentrować na walorach brzmieniowych, względy techniczne zostawiając z boku. Podobnie ze źródłem. Wysoka impedancja wejściowa i duża odporność na przesterowanie dają nieograniczoną swobodę wyboru. Im odtwarzacz będzie lepszy, tym więcej muzyki usłyszymy.
Warto natomiast zwrócić uwagę na podłoże, na którym wzmacniacz stanie. ARC zaleca, by było twarde i stabilne. Miękkie dywany – wykluczone. Firma odradza także stosowanie akcesoriów w postaci kolców, fikuśnych platform i podkładek. DSi200 został fabrycznie wyposażony w pięć nóżek z dość twardej gumy, które mają gwarantować optymalny efekt brzmieniowy. Wszelkie ulepszenia użytkownik wprowadza na własną odpowiedzialność Audio Research nie uważa ich za celowe ani nawet sensowne. Zamiast kombinować, lepiej się zaopatrzyć w dobry stolik. Taniej na pewno nie będzie, ale przestaniemy tracić czas na pozorne udoskonalenia.
Dla potrzeb recenzji DSi200 stanął na stoliku Sroka, wyposażonym w granitowe blaty o grubości 3,5 cm. Ten sam mebel pomieścił jeszcze odtwarzacz Accuphase DP600. Urządzenia połączył Fadel Coherence II XLR. Monitory Harbeth Super HL5 stanęły na dedykowanych StandArtach SHL5. Sygnał ze wzmacniacza przesyłała Tara Labs The Zero Edge. Miałem ochotę wypróbować Fadela Coherence II, który z Accuphase’em E-560 i McIntoshem MC275 spisywał się bardzo dobrze, ale uniemożliwiły to gniazda w DSi200. Co za diabeł podkusił projektanta do ich zastosowania?
Na szczęście Tarę wyposażono w moduły BSM, w które wkręca się końcówki w zależności od potrzeb. Wystarczyło zamienić banany na widełki i sprawa załatwiona.
Prąd przygotowywał kondycjoner Gigawatt PC-4, a przesyłały sieciówki Harmonix Studio Master i Gigawatt LS-1. Spróbowałem też dźwięku bezpośrednio ze ściany, ale był bez smaku i wróciłem do Powerboxa.
System pracował w 16,5-metrowym pokoju zaadaptowanym akustycznie w stopniu nie utrudniającym normalnego funkcjonowania. Przed odsłuchem wzmacniacz został poddany 140-godzinnej rozgrzewce. U dystrybutora pracował przez około 500 godzin, co oznacza, że właśnie minęło 600 godzin po których powinien osiągnąć maksimum możliwości.

66-71 05 2010 07     66-71 05 2010 03

Wrażenia odsłuchowe
Wygrzewanie można przyspieszyć, pozostawiając odtwarzacz w trybie „repeat”. Przy założeniu, że przez cały Wielki Post wzmacniacz gra Bachowską „Pasję wg św. Mateusza”, wielkanocne „Alleluja” z „Mesjasza” Haendla zaśpiewa już pełnym głosem. Szczęśliwy posiadacz musi się uzbroić w cierpliwość, ale zostanie ona wynagrodzona. Urządzenie dojrzewa i zmienia swoje oblicze ze zgrubnego na coraz bardziej wyrafinowane. Można powiedzieć, że zaczynamy ze wzmacniaczem za 4000 zł, a później stopniowo wchodzimy na coraz wyższy pułap jakościowy. Prezentacja staje się płynna, a poszczególne elementy zaczynają do siebie przylegać. Szybkość i potęga basu nie znikają, ale do głosu dochodzą subtelności. Wzmacniacz nabiera manier, odwzorowuje coraz więcej niuansów i zaczyna cieniować barwę. Z wysokich tonów znika dziwny nalot, a średnica nabiera rumieńców. Zmiany następują w różnych aspektach; zebrane w całość tworzą dźwięk, którego słuchanie sprawia przyjemność.
W trakcie eksploatacji warto utrzymywać DSi200 pod prądem. Zachęca do tego sam producent, argumentując, że cena za lepszy dźwięk nie jest wysoka. Na biegu jałowym wzmacniacz zadowala się 38 watami. Praktyka pokazuje również, że jeśli urządzenie długo nie było używane, będzie wymagało rozgrzewki. Proces przypomina rozruch świeżego egzemplarza, tyle że zamiast kilku tygodni zajmuje parę dni.
Jeżeli ktoś się obawiał, że wzmacniacz w klasie D będzie grał zimno i technicznie, czeka go miła niespodzianka. ARC łączy świetny bas i nieprzeciętny potencjał dynamiczny z płynną średnicą i zróżnicowaną górą. Na pewno też nie jest to dźwięk dla robotów, jak to ma miejsce w przypadku pełnych układów impulsowych.
Średnica maluje się w delikatnie ciepłych barwach, ale po wygrzaniu zrzuca mgiełkę niedopowiedzenia. Staje się klarowna i oczyszcza z pastelowego rozmazania. Łatwo to zauważyć, słuchając George’a Winstona wyśmienicie nagranego przez Windham Hill. Jego steinway brzmi czysto i nośnie. Środek pasma niepostrzeżenie przechodzi w górę, której zdarza się wyraźnie zaakcentować formanty. Występ odbywa się w dobrze zaznaczonej aurze pogłosowej, a blisko ustawiony mikrofon rejestruje też precyzyjną, choć nienatarczywą pracę mechanizmu. Wszystko to podkreśla realizm zdarzenia.
Równie dobre efekty uzyskamy w muzyce rozrywkowej. Wokale w „The Love Below” Outkastu brzmią energetycznie, podobnie jak instrumentalny podkład pełen elektronicznych sampli. Kiedy z powrotem zmienimy repertuar na muzykę bez prądu, docenimy przejrzystość gęstych faktur. Dynamiczne spiętrzenia w I koncercie fortepianowym Rachmaninowa (Zimerman) nie robią na Audio Researchu szczególnego wrażenia. Zachowuje selektywność i panuje nad dźwiękiem nawet w czasie głośnego odsłuchu.
Wielkim atutem okazuje się szybkość narastania sygnału. Wzmacniacz błyskawicznie wkręca się na obroty, dzięki czemu prezentacja przyjemnie pulsuje energią. Mocniejsze impulsy są akcentowane jeszcze dobitniej, dzięki czemu nawet znane nagrania brzmią rytmicznie i świeżo. Poza tym Audio Research nie daje się zaskoczyć nagłym skokom dynamiki i w normalnych domowych warunkach zawsze ma trochę zapasu, by w razie potrzeby uderzyć jeszcze mocnej.
Przy takiej umiejętności warta podkreślenia jest dyskrecja, z jaką obchodzi się z głośnikami. Niektóre mocne wzmacniacze starają się je zdominować i zmusić do precyzyjnej reakcji na każdy impuls. Jeżeli jest to zrobione dobrze, jak np. w Gryphonie Callisto 2200 – efekt budzi uznanie. W mniej udanych konstrukcjach zdarza się jednak, że siła zabija subtelność muzyki. Audio Research prezentuje inne podejście. Instynktownie wyczuwamy, że kolumny precyzyjnie wykonują otrzymywane od niego polecenia, ale nie odnosimy wrażenia, że próbuje je zdominować. Mimo że dysponuje potężną mocą i mógłby jej użyć brutalnie – powstrzymuje się od tego. To raczej kolumny starają się odgadnąć jego intencje, dzięki czemu otrzymujemy dźwięk kontrolowany, ale niewymuszony. Niewykluczone, że m.in. dzięki temu DSi200 nie gra technicznie.
W przestrzeni nie działo się może nic spektakularnego, ale kolumny bez trudu znikły z pomieszczenia. Instrumenty na siebie nie zachodziły, a drogie okablowanie pomogło podkreślić efekt zawieszenia źródeł w powietrzu pomiędzy głośnikami. Podejrzewam, że gdyby na miejscu Harbethów Super HL5 stanęły Audio Physiki Tempo VI, scena by się powiększyła, a dźwięk nabrał jeszcze większego rozmachu. Warto spróbować.
Na koniec specjalność zakładu, czyli bas. Tradycyjna zaleta klasy D daje o sobie znać również w autorskiej konstrukcji ARC. Niskie tony są kontrolowane, choć nie trzymane zbyt krótko. Sięgają tak głęboko, jak tylko zdołają to pokazać kolumny. Bas jest obecny w nagraniach i nie ma mowy, żeby gdzieś się zawieruszył. Dotyczy to w równym stopniu subsonicznych podkładów stosowanych przez Erykę Badu, jak i robionego na zamówienie kontrabasu Renaud Garcii-Fonsa ze znakomitego albumu „Arcoluz”. Dół pasma pozostaje mięsisty i czytelny, a odrobina miękkości sprzyja dłuższym odsłuchom. Przyjazny charakter basu połączony z delikatnym ociepleniem średnicy dają także pożądany efekt uboczny. Otóż Audio Research, trochę wbrew swej laboratoryjnej aparycji, nie prześwietla nam płytoteki. Na pewno nie zmusi nas do wyrzucenia słabszych realizacji, które lubimy za wartość muzyki albo czujemy się z nimi związani sentymentalnie. Oczywiście audiofilskie realizacje pozwolą mu rozwinąć skrzydła, ale i tych mniej perfekcyjnych da się posłuchać.
Zestawienie z Harbethami okazało się udane. Nie są to głośniki trudne do wysterowania, ale paradoksalnie właśnie dlatego poprzeczka powędrowała wyżej. Nie można było poprzestać na stwierdzeniu: takie niewdzięczne kolumny, a wzmacniacz sobie poradził. Audio Research musiał się obronić dźwiękiem i to mu się udało. Nie tylko pod względem dynamiki, ale także barwy, rytmu i naturalności.

Reklama

Konkluzja
Nie lubię klasy D i podchodziłem do tego testu z rezerwą. Brzmienie dowiodło jednak, że i w tej technologii można opracować wartościowe urządzenie. Audio Researchowi zajęło to dobrych osiem lat, ale zakończyło się sukcesem. DSi200 to nie tyle wzmacniacz o sprawności przekraczającej 90 %, co po prostu bardzo dobry wzmacniacz. W dodatku ekologiczny. Gdybyście nie wiedzieli, co ma w środku, na pewno byście się nie domyślili.

66-71 05 2010 T

Autor: Jacek Kłos
Konsultacja techniczna: Piotr Górzyński
Źródło: HFiM 05/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF