HFM

artykulylista3

 

SanDisk Sansa Fuze+

16-32 04 2011 SanDiskSansaFuzePlusOpakowania SanDisków musiał zaprojektować masochista. Wszystkie modele trzeba było wyciąć, ale tutaj odtwarzacz umieszczono w skośnym zagłębieniu.

Gratuluję pomysłu, ale stanowczo sobą oryginalnego kabla, stwierdzam, że nie wszyscy lubią wyjmować z pudełka nowy gadżet i od razu naznaczać go własną krwią.
Symbole to kolejna zagadka. Dlaczego opisywany model nazywa się Sansa Fuze+, skoro już na pierwszy rzut oka widać, że jest większy od wersji bez plusa, ma inną obudowę, pionowy ekran i sterowanie w postaci przycisków dotykowych? Ma także inne gniazdo do ładowania i transferu plików.

To jednak bez większego znaczenia, ponieważ wciąż nie jest to standardowe złącze USB. O ile więc nie weźmiemy ze sobą oryginalnego kabla, możemy zapomnieć o wymianie plików ze znajomymi.
Fuze+ został wyposażony w gniazdo na karty microSD, dzięki czemu można szybko powiększyć dostępną pamięć.
Po włączeniu odtwarzacz dość długo dochodził do siebie, po czym poprosił o wybór języka. W tym momencie poznałem jego największą wadę – sterowanie. Dotykanie dużego plusa, przypominającego różę wiatrów, raz nie powoduje żadnej reakcji, a innym razem przeskoczymy od razu kilka lub kilkanaście pozycji na liście. Najechanie na polski zajęło mi, wcale nie żartuję, kilka minut. Krótko mówiąc: sterowanie działało, jakby było zepsute. Nie muszę chyba dodawać, że odtworzenie wybranej piosenki graniczy z cudem. Słuchałem więc po kolei.

Brzmienie
I znowu nie potrafię wskazać istotnych różnic w stosunku do wersji bez plusa. Brzmienie było bardzo, bardzo podobne. Ale nawet gdyby było lepsze, żaden z tego pożytek, skoro tak trudno jest się dostać do żądanej funkcji albo piosenki.

Konkluzja
Do poprawki. Fuze bez plusa sprawuje się o niebo lepiej.

16-32 04 2011 T SanDiskSansaFuzePlus

Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 04/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF