HFM

artykulylista3

 

Soulution Digital-Player 540

80-87 05 2011 01Co łączy: silniczki elektryczne w BMW, kuchnię molekularną i luksusowy sprzęt grający? Odpowiedź znajdziecie w tekście o najnowszym odtwarzaczu CD/SACD Soulution 540.

Soulution rozbłysła na high-endowym nieboskłonie niczym supernowa. Istniejąca zaledwie od 2005 roku marka szturmem wdarła się na ekskluzywne salony i do redakcji wpływowych czasopism branżowych. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że te kilka lat funkcjonowania to cała historia szwajcarskiej manufaktury. Same przygotowania do premiery pierwszego wzmacniacza zajęły pięć lat i poprzedziły oficjalną rejestrację firmy. Do ostatniej chwili nie było bowiem wiadomo, czy uda się zrealizować niemal abstrakcyjne założenia, a wprowadzać kolejnego brandu zwyczajnej elektroniki właściciele po prostu nie chcieli.


Soulution nie wyskoczyła jak diabeł z pudełka, a jej strategia marketingowa nie ogranicza się, bynajmniej, do dyktowania cen wziętych z sufitu. Za projektami obwodów elektronicznych stoi inżynier z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem, a sama marka jest częścią znacznie większej kompanii Spemot, istniejącej od 1956 roku. Spółka matka ma na co dzień do czynienia z automatyką przemysłową i współpracuje m.in. ze znanymi markami motoryzacyjnymi. Ma też wystarczająco dużo pieniędzy na finansowanie inwestycji w badania i... przełknięcie ewentualnej straty. Podobno szefowie Spemotu od początku byli przygotowani na zamknięcie projektu Soulution, gdyby urządzenia nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Na szczęście stało się inaczej. Stworzona przez nich marka już dziś jest wymieniana obok największych sław świata hi-fi, a jej udział w obrotach całej grupy systematycznie rośnie.
Spemot to spora szwajcarska wytwórnia, którą w 1956 roku założył Cyril Hammer senior. W 1997 ojciec przekazał organizację Cyrilowi juniorowi, który prowadzi ją wraz ze wspólnikiem. Głównym przedmiotem działalności Spemotu jest produkcja silników elektrycznych dla odbiorców z grupy Volkswagena oraz BMW, narzędzi elektrycznych dla Boscha, wentylatorów przemysłowych i... kosiarek ogrodowych. Dziedziny te przynoszą około połowy wszystkich przychodów. Są ważne, ale nie da się ukryć, że romantyzmu w nich za grosz. Znacznie ciekawsza wydaje się informacja, że pod marką Paco Jet firma produkuje profesjonalne urządzenia, używane przez restauracje specjalizujące się w kuchni molekularnej. Bardzo popularne jest w niej gotowanie w ciekłym azocie, pozwalające modyfikować oryginalną strukturę materii i tworzyć potrawy o niespotykanych smakach i konsystencji. Przepisy przybierają postać formuł chemicznych, powstających w przestrzeni bardziej przypominającej laboratorium niż tradycyjną kuchnię. Pionierem tego nurtu jest Ferran Adria, prowadzący słynną na całym świecie restaurację El Bulli. Miejsce to jest czynne tylko przez kilka miesięcy w roku, a stolik trzeba rezerwować z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Pozostały czas zespół Ferrana poświęca na przygotowywanie nowych przepisów i publikacji o charakterze naukowym. Niewykluczone, że w swojej działalności korzysta ze sprzętu Paco Jet.
Wbrew pozorom nie jest to dla Spemotu działalność niszowa. Profesjonalne urządzenia kuchenne odpowiadają za 30 % przychodów grupy. Najmniejszy i w fazie wstępnej najbardziej ryzykowny był projekt Soulution. Obecnie jego udział w przychodach może sięgać 20 %, ale do wspomnianego roku 2005 nie było pewne, czy w ogóle coś z niego będzie.
Obecny szef Spemotu – Cyril Hammer junior i jego wspólnik – Roland Manz importowali wcześniej do Szwajcarii elektronikę niemieckiej firmy Audiolabor, a następnie kable HMS. Później sami postanowili zostać producentami, a to już znacznie wyższy poziom komplikacji. Stopień trudności zaś rośnie gwałtownie, gdy się okazuje, iż marka ma debiutować w segmencie ekstremalnego high-endu. Tutaj od lat role są rozdzielone i nowej marce trudno nawet zaistnieć w świadomości potencjalnych odbiorców, nie mówiąc już o przebiciu się do ich portfeli.
Cyril i Roland postanowili podjąć ryzyko i około roku 2000 podkupili szefa zespołu projektowego Audiolabora – Christopha Schurmanna. Później zamknęli go w pokoju z komputerem i kazali projektować jak najlepsze obwody elektroniczne do wzmacniaczy mocy i przedwzmacniaczy, bez oglądania się na koszty produkcji. Pierwsze efekty tamtych prac lokalni dilerzy przyjęli ponoć z rezerwą, ale szefowie Spemotu postanowili się nie zrażać. W 2005 roku światło dzienne ujrzała stereofoniczna końcówka mocy Soulution 710, która już teraz ma wszelkie dane po temu, by przejść do historii świata hi-fi. Wzmacniacz wyglądał jak 10 mln dolarów, a na pomiarach wypadał jak teoretyczny wzorzec, do którego miał być porównany. Na przywiązanym do parametrów technicznych rynku niemieckim wywołał niemałe poruszenie, a gdy się okazało, że potrafi jeszcze grać muzykę, wieść o nim rozeszła się bardzo szybko. O Soulution zrobiło się głośno, a firma złapała wiatr w żagle.
Pojawiły się kolejne modele i wkrótce gotowa była seria 7. W jej skład, obok 710, weszły monobloki 700, przedwzmacniacz 720 (w wersji phono 721) i dwa odtwarzacze z osobnymi zasilaczami: 740 – wyposażony w napęd Stream Unlimited, czytający tylko płyty CD, oraz 745 – z Esoterikiem UMK-5, kompatybilny z CD i SACD.
Wszystkie urządzenia prezentowały cechy, z których zasłynęła 710 – wybitną jakość wykonania, techniczne wyrafinowanie, doskonałe parametry i surowe wzornictwo. To czyniło je obiektem pożądania nie tylko w kręgach audiofilskich. Łyżkę dziegciu w tej wielkiej beczce miodu stanowiły ceny. Dynaudio posługiwało się przed laty sloganem „Duńczycy nie kłamią”. Do Soulution pasowałoby jak ulał: „Szwajcarzy nie znają litości”. Efekt był taki, że końcówka 710 czy odtwarzacz 745 (tu i ówdzie uznawane za najlepsze komponenty hi-end we wszechświecie) pozostawały w sferze marzeń wielu, ale w zasięgu jedynie nielicznych zainteresowanych. Dlatego po sukcesie serii 7 w Soulution rozpoczęto prace nad bardziej przystępną serią 5, którą firma postanowiła trafić pod strzechy.
Z obudowami poszło gładko. Projekt ponownie powierzono studiu Greutmann Bolzern, nagrodzonemu za wzornictwo serii 7 przez kapitułę Red Dot Design. Nad elektroniką trzeba było posiedzieć dłużej. Z jednej strony musiała zachować wyjątkową jakość w swoim segmencie, żeby nie przepaść w starciu z renomowanymi konkurentami. Z drugiej – być wyraźnie tańsza w produkcji, co przy zachowaniu ścisłego reżimu technologicznego mogło powodować problemy. Inaczej niż w serii 7, pierwszy światło dzienne ujrzał odtwarzacz CD/SACD 540. Premierowy pokaz odbył się w czasie ubiegłorocznej wystawy High End w Monachium. Prawdopodobnie był to tylko prototyp, ponieważ dostawy z regularnej produkcji rozpoczęły się dopiero w pierwszym kwartale 2011. Do recenzji w „Hi-Fi i Muzyce” trafił drugi egzemplarz na świecie. Pierwszy pojechał do Holandii.
Uzupełnieniem serii 5 będzie zintegrowany wzmacniacz o mocy około 200 W/8 Ω. Powinien już być dostępny, ale prace nad nim wciąż trwają i będą trwać tak długo, jak to będzie konieczne. Szwajcarzy raz już pokazali, że zamiast rzucać lotkami do tarczy, wolą iść na pewniaka. Pięćsetka pojawi się wtedy, kiedy będzie gotowa. Może za chwilę, na 30. edycję wystawy w Monachium, a może dopiero za kilka miesięcy – tego nie wiemy. Aktualnie seria 5 składa się z jednego urządzenia, którego, żeby było jeszcze pikantniej, w momencie wysyłania do druku majowego wydania „HFiM” nie było jeszcze na oficjalnej witrynie producenta.

80-87 05 2011 02     80-87 05 2011 03

Budowa
Wzornictwo 540 utrzymano w duchu serii 7. Widać, co prawda, zaokrąglenie górnej krawędzi, łagodzące nieco surowość bryły, ale priorytetami projektanta pozostały ascetyczna prostota i chłodna elegancja. Szwajcarzy wyraźnie polubili „skandynawski” design na styku minimalizmu i luksusu i trzeba przyznać, że poruszają się w nim pewnie.
Obudowę wykonano z aluminiowych odlewów o grubości około 8 mm, wytłumiono na łączeniach i wzmocniono metalowymi sztabkami. Konstrukcja mechaniczna gwarantuje sztywność i izolację elektroniki od wibracji zewnętrznych. Całość wspiera się na nóżkach o układzie kanapkowym – dwa aluminiowe krążki rozdzielają kuleczki z sorbotanu. Większa część płyty wierzchniej stanowi całość. Mimo że element odlano z metali lekkich, jego masa zaskakuje. To zasługa bardzo grubych ścianek. Spasowanie jest tak dokładne, że w pierwszej chwili demontaż wydaje się niemożliwy. Prawdziwie szwajcarska robota.
Gdyby nie cienka szuflada transportu, odtwarzacz można by pomylić ze wzmacniaczem. Umieszczone centralnie aluminiowe pokrętło służy do poruszania się po menu. Uruchamia także funkcje „play” i „stop”. Wyświetlacz jest czytelny dzięki dużej czcionce, ale nie daje się we znaki – można go przyciemnić. Opcji wygaszania nie przewidziano, ale w codziennym użytkowaniu to nie przeszkadza. Display wyłącza się tylko po przestawieniu odtwarzacza w tryb uśpienia. W dużym okienku zapalają się wtedy trzy czerwone diody, których łączny pobór energii nie przekracza 0,5 W. Soulution zaleca, by na co dzień korzystać z trybu „standby”. Dopiero gdy wybieramy się na dłuższy wyjazd, odtwarzacz należy wyłączyć przyciskiem na tylnej ściance. Trzy okrągłe guziczki obsługują „stop”/otwarcie szuflady, włączanie/ wyłączanie i dostęp do menu. Interfejs jest przyjazny humanistom. Nawet jeżeliinstrukcja gdzieś się zapodzieje, bez trudu ustawimy żądane funkcje. Wystarczy nacisnąć przycisk „prog”, obracając pokrętłem wybrać funkcję, „złapać ją”, naciskając pokrętło, zmienić, obracając w prawo albo w lewo, znów nacisnąć, żeby zatwierdzić, po czym przejść dalej albo wyjść z menu. Przeczytanie tego zdania zajęło Wam więcej czasu, niż trwa programowanie.
W menu można ustawić jasność wyświetlacza, źródło sygnału – płytę albo wejście cyfrowe, wyłączyć wyjście cyfrowe oraz przełączyć odtwarzacz w tryb regulowanej głośności. Funkcja działa na obu wyjściach analogowych. Oznacza to, że 540 może sterować bezpośrednio końcówką mocy, nawet jeśli będzie to wyrafinowany układ wyposażony w XLR-y. Funkcja ta umożliwia także korektę balansu oraz zdefiniowanie startowego i maksymalnego poziomu głośności. Przydaje się to o tyle, że jeśli poprzedniego dnia słuchaliśmy bardzo głośno, to odtwarzacz nie zapamięta ostatniego poziomu i nie ryknie na dzień dobry z całych sił. Ograniczenie od góry daje z kolei pewność, że ani dziecko, ani rozochocony udaną imprezą dorosły nie rozsadzi nam głośników najnowszym przebojem Lady Gagi.
Obsługa 540 jest prosta, a jej komfort poprawia pilot. Z początku wydaje się niepozorny, a jego aparycja jakoś nie pasuje do źródła za 76 kzł, ale w efekcie okazuje się najlepszym przyjacielem użytkownika. Korzysta się z niego łatwo. Dobrze leży w dłoni pewnie uruchamia funkcje. Nic więcej nie trzeba.
Tylna ścianka zawiera dwa wyjścia analogowe – XLR i RCA, rozstawione tak szeroko, że montaż nawet najbardziej egzotycznej łączówki nie będzie stanowił problemu. Do tego zestaw wyjść cyfrowych: AES/EBU, optyczne i koaksjalne. Wejście USB typu B umożliwia podłączenie komputera/serwera i przesyłanie plików muzycznych o granicznych parametrach 24 bity/96 kHz. Pozostałe łącza przyjmują próbkowanie do 192 kHz.
Dzięki szerokiej gamie wejść odtwarzacz można wykorzystywać jak high-endowy przetwornik c/a i słuchać plików wysokiej rozdzielczości zapisanych na dysku komputera. Zestaw złącz uzupełniają porty komunikacji pomiędzy urządzeniami Soulution oraz powszechnie stosowany RS232, ułatwiający włączenie odtwarzacza w rozbudowaną instalację multimedialną. Włącznik sieciowy zintegrowano ze standardowym gniazdem IEC. Prawidłową polaryzację zasilania uzyskamy, podłączając żyłę gorącą w kablu zasilającym do lewego styku w gnieździe IEC. W wyposażeniu standardowym otrzymujemy sieciówkę HMS, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby eksperymentować z innymi kablami zasilającymi.
Wnętrze, mimo że obszerne, dosyć ściśle wypełnia elektronika. Płyty odczytuje mechanizm Esoteric UMK-5, stosowany również w topowym 745, a także m.in. w dCS-ie Puccini, Audio Aero LaSource czy Orpheusu Privilege. Transport wspiera się na bloczkach z litego aluminium, przykręcanych do spodu obudowy. Solidna konstrukcja mechaniczna sprawia, że napęd pracuje w komfortowych warunkach.
Zasilacz rozdzielono na dwie sekcje. Górna bazuje na zamkniętym w puszce, toroidalnym transformatorze Noratela i zaopatruje tor analogowy. Dolna – z zasilaczem impulsowym – transport, obwody cyfrowe i kontrolne oraz wyświetlacz. Zastosowano wielostopniową filtrację, a dla części analogowej także stabilizację napięcia. Wszystko po to, żeby wygładzić tętnienia zasilania i dostarczyć podzespołom napięcie wymagane do uzyskania optymalnego efektu brzmieniowego.
Dane z transportu trafiają na płytę procesora DSP, gdzie zostają poddane upsamplingowi do postaci 24 bity/384 kHz. Skomplikowane przeliczenia wykonuje układ Anagram S2, opracowany przez innego szwajcarskiego specjalistę, firmę Edel. Kość Anagram znajdziemy także w topowym Soulution oraz innych drogich odtwarzaczach. To rozwiązanie uznane i chętnie wykorzystywane przez wytwórców high-endowych źródeł.
W 540 upsamplingowi poddaje się każdy rodzaj danych, w tym także SACD. Dopiero tak przygotowane trafiają do przetwornika. Tutaj zastosowano ciekawe rozwiązanie. Sama kość Burr Brown PCM1792 należy do popularnych, ale Soulution potraktowało ją w szczególny sposób. Pozostawiono w niej tylko jeden czynny kanał, obsługujący maksymalną rozdzielczość 24 bity/384 kHz. Pozostałe są wyłączone. Nieaktywny jest także wbudowany moduł upsamplera, co wydaje się zrozumiałe, skoro tuż za stalowym ekranem pracuje dedykowany temu procesowi Anagram.
W każdym kanale pracuje jeden przetwornik. Z kolei każdy kanał zajmuje osobną płytkę obsadzoną elementami montowanymi w większości powierzchniowo. Umieszczono je jedna nad drugą, co wyjaśnia szeroki rozstaw wyjść sygnałowych. 540 to układ dual mono, w dodatku pełnosymetryczny. Skoro tak, to aż się prosi podłączać go do wzmacniacza XLR-ami.
Zaraz za przetwornikiem znajdują się dwa bardzo szybkie (3 MHz) konwertery prąd/napięcie i dopiero stąd sygnał płynie do filtra analogowego.
Stopień wyjściowy pracuje w klasie A i cechuje się minimalną impedancją 10 Ω. W praktyce oznacza to, że Soulution będzie stabilnie pracował z dowolnym obciążeniem i bez problemu wysteruje długie kable. W czasie pracy urządzenie przyjemnie się nagrzewa, więc należy mu zapewnić prawidłową wentylację. Wykluczone są także grube dywany, które mogłyby zatykać otwory pozostawione w spodzie obudowy.
Kiedy odtwarzacz działa w trybie DAC-a, włącza się szybki układ synchronizujący częstotliwość wewnętrznego zegara z taktowaniem sygnału trafiającego na wejście cyfrowe. Pozwala to obniżyć błędy wynikające z „rozjechania się” częstotliwości źródła i odbiornika, a w konsekwencji uzyskać gładsze i czystsze brzmienie.
Soulution 540 kosztuje majątek, ale widać, że jest to urządzenie zaawansowane technologicznie, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach i wykonane według najwyższych standardów. Każdy element jest tutaj dopracowany – od wzornictwa począwszy, a na dopasowaniu elementów obudowy i obsadzeniu płytek drukowanych skończywszy. Podobno Chińczycy chcieli podrobić końcówkę 710, ale się poddali. Po tym, co zobaczyłem w 540, wcale im się nie dziwię.

80-87 05 2011 04     80-87 05 2011 05

Konfiguracja
Parametry techniczne mówią jasno – Soulution pasuje do każdej konfiguracji. Ważna jest informacja, że dobrze działa układ regulacji głośności (podobnie jak balans realizowany przez DSP Anagram). Jest to pierwszy odtwarzacz, którego mogłem słuchać w trybie regulowanym, nie odczuwając przy tym dyskomfortu. Owszem, po dołączeniu przedwzmacniacza dźwięk stawał się jeszcze bardziej rozdzielczy, ale nawet bez niego grało satysfakcjonująco. To dobra opcja na przeczekanie, nawet jeżeli miałoby ono trwać latami.
Soulution nie stawia systemowi towarzyszącemu specjalnych wymagań. Gra bez żmudnych przygotowań, co istotnie go różni od Pucciniego. Brytyjczyk potrafił zaczarować, ale dawał też w kość. Szwajcar jest znacznie bardziej układny. Wiadomo, że lepiej się poczuje wśród arystokracji, ale kiedy przyjdzie mu się pospolitować z integrą za 30 tysięcy, nie okaże niezadowolenia.
W teście 540 pracowała w dwóch konfiguracjach. W pierwszej sterowała końcówką mocy ModWright KWA-150 Signature Edition bezpośrednio i przez preamp Balanced Audio Technology VK3iX SE. Wzmacniacz zasilał na zmianę Harbethy Super HL5 i Spendory SP 100R2. Prąd filtrował Gigawatt PC-3SE, a przesyłały sieciówki Acrolinka, Harmoniksa i Gigawatta. Ten system grał w pomieszczeniu o powierzchni 16,5 m2, delikatnie zaadaptowanym akustycznie. Druga konfiguracja nagłaśniała ponad 60-metrowy pokój na poddaszu. Soulution był podłączony do Gryphona Callisto 2200 (do dziś najlepsza integra duńskiej wytwórni), który zasilał Harbethy Monitor 40.1. Prąd filtrowała Shunyata Hydra V-Ray, a przesyłały Anacondy Helix Alpha. Łączówki XLR dostarczyła Tara Labs (w pierwszym systemie ISM The 0,8, w drugim The Zero Edge), a kable głośnikowe Fadel i Tara Labs. Podstawki na zamówienie wykonał Stand Art, a meble pod sprzęt – Sroka. Przed odsłuchem odtwarzacz dostawał pół godziny rozgrzewki.

80-87 05 2011 07     80-87 05 2011 09

Wrażenia odsłuchowe
Soulution nie zaleca długiego wygrzewania nowego egzemplarza. Powinien osiągnąć pełnię możliwości wkrótce po wyjęciu go z pudełka. Jako że stopień wyjściowy pracuje w klasie A, warto przed każdym poważniejszym odsłuchem zaczekać 15-20 minut, aż osiągnie właściwą temperaturę. Na brzmienie przekłada się to subtelnie, ale zauważalnie.
Jednak nawet zimny Soulution robi piorunujące wrażenie. Jasno daje do zrozumienia, że w formatach CD i SACD leżą jeszcze pokłady niewykorzystanych możliwości. On postanawia się do nich dokopać i wydobyć na światło dzienne nieprzebrane bogactwo wrażeń i niuansów. Kiedy zaczynamy słuchać, w głowie od razu rodzi się myśl, że spotka nas coś wyjątkowego. To przeczucie szybko się potwierdza.
Nie ma obawy, że ascetyczna forma przełoży się na kliniczne brzmienie wyzute z głębszych emocji. 540 okazuje się muzykalny, płynny i spójny. Nad technicznym wyrafinowaniem przechodzi do porządku dziennego i nie epatuje eksponowaną górą pasma ani wyczynowym basem, z którego na dłuższą metę nic by nie wynikło. Pasmo akustyczne jest reprodukowane wzorowo, a zakresy pozostają względem siebie w idealnych proporcjach. Słuchając Soulution, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że wszystko to są sprawy oczywiste i nie ma się nad czym rozwodzić. 540 ma wiele innych zalet, na tyle szczególnych, że można się nie rozpisywać o równowadze tonalnej czy zawartości basu w spektrum. Podstawowe aspekty osiągają tutaj poziom wystarczający. Przy czym pojęcie to należy rozumieć w kontekście, w jakim używał go Rolls Royce, określając moc silników w swoich limuzynach.
Zamiast więc mówić o rzeczach oczywistych, przejdźmy do zalet wyjątkowych.
Pierwsza to umiejętność wyciśnięcia z płyty każdej, choćby najdrobniejszej informacji. To jakby wsadzić cytrynę pod prasę hydrauliczną. Na 540 słychać nie tylko gasnące miarowo, aż do zupełnego bezruchu, wybrzmienie struny gitary, ale też powietrze drgające wokół pudła rezonansowego i wokół dłoni muzyka oraz zanikającą stopniowo energię. Każdy oddech Evy Cassidy, śpiewającej „Fields of Gold” w czasie występu w Blues Alley, każdy niuans artykulacji, a do tego unosząca się w powietrzu melancholia były tak namacalne, że ciarki kilka razy przebiegły mi po plecach. Artystka zaśpiewała tę piosenkę lepiej od Stinga, wzorcowo, ponadczasowo, chciałoby się powiedzieć: absolutnie. Publiczność siedziała zahipnotyzowana, chłonąc każdą chwilę, każdy dźwięk. Tam się działo coś niezwykłego; na poziomie muzycznym i energetycznym. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, żeby rozstawić mikrofony i włączyć magnetofon. „Live at Blues Alley” to genialne wydawnictwo. Jego poziom docenicie nawet na Piano Crafcie, ale Soulution wstawiony w dobry system przeniesie Was na zupełnie inny poziom percepcji. Dokładność i swoboda przekazu całego mnóstwa informacji są tutaj aż niewiarygodne i sprawiają, że atmosfera i akustyka przestrzeni nagrania zaczynają się materializować w pomieszczeniu odsłuchowym. Trudno sobie wyobrazić, co potrafi referencyjne źródło Soulution, ale 540 gra zjawiskowo. Znajomy meloman, posiadacz kolekcji płyt na tyle dużej, że od kilku miesięcy obmyśla system ich skatalogowania, skonkludował krótko: „To gra jak dobry winyl”. Tyle, że tym razem muzykalność i energia cichych dźwięków, które nieodmiennie kojarzą się z gramofonem, pochodziły z medium cyfrowego. To nie było udawanie, wstydliwe ukrywanie sterylności za zasłoną ocieplenia, ale pełne szczerych emocji, a jednocześnie kontrolowane brzmienie, z punktującym gęstym dołem i jedwabistą górą. Zupełnie niemęczące i atrakcyjne zarazem. Można było słuchać godzinę, dwie, cztery i nie pojawiał się ból głowy. Żadnego przesytu, żadnej cyfrowej szorstkości czy dziwactw. Tylko czysta przyjemność wynikająca z odsłuchu wyciśniętych do ostatniego bitu krążków. Super!
Zaleta druga to całkowita „neutralność repertuarowa”. Soulution z równym zaangażowaniem gra barokową kameralistykę, co popowe produkcje Prince’a. Jedyne, co bardzo wyraźnie różnicuje, to jakość realizacji i tłoczenia płyt. Jeżeli wydaliście majątek na kolekcję JVC K2 albo SHM CD/SACD, teraz zyskacie pewność, że zrobiliście słusznie. Co więcej, cechy poszczególnych technik realizacji staną się dla Was oczywiste i wyłapiecie je bez problemu. Bez doszukiwania się na siłę, bez potrzeby sięgania po metafory. Informacje o nagraniach będą czytelne jak na dłoni, a różnica pomiędzy seryjnym wydawnictwem a audiofilską edycją usprawiedliwi różnicę w cenie. Ta dokładność ma także efekt uboczny. Chociaż Soulution nawet z gorszych nagrań wydobywa maksimum muzyki, to jednak instynktownie zaczynamy sięgać po realizacje z górnej półki. Lepiej wypełniają przestrzeń pomiędzy kolumnami, której zrobiło się teraz jakby więcej. Przybywa szczegółów, wybrzmienia ciągną się dłużej, barwy zrzucają matowy nalot i stają się bardziej nasycone i kontrastowe. Soulution powoduje, że płyty, które dotąd uważaliśmy za średnie, zaczynają grać nieco lepiej. Jednocześnie te najlepsze okazują się fantastyczne. Zwiększa się dystans pomiędzy produkcjami popularnymi a audiofilskimi rarytasami. Wcześniej słyszeliśmy wyraźną różnicę. Teraz to już przepaść.
Zaleta trzecia to przestrzeń. Soulution gra z takim rozmachem i tak równomiernie zapełnia scenę nawet w pobliżu zewnętrznych krawędzi, że raczej nie znajdziemy w zbliżonej cenie źródła zdolnego powtórzyć ten wyczyn. Z łatwością rozmieszcza pomiędzy kolumnami wielką orkiestrę symfoniczną, poświęcając wiele uwagi lokalizacji instrumentów, a równocześnie dbając o przeniesienie detali akustyki pomieszczenia nagrania. Sonata b-mol Liszta w wykonaniu Claudio Arraua (oryginalnie wydana przez Deccę, a w 2010 w ramach japońskiej reedycji) zabrzmiała zdumiewająco. Realizm tego dźwięku, a przede wszystkim energia i rozmiary fortepianu były tak rzeczywiste, że aż niewiarygodne. Oczyszczone nagranie ożyło. Nie popadło w przerysowanie, nie zrobiło się szkliste. Po prostu, wypełniło pokój naturalnym dźwiękiem i bogactwem składowych. Przestrzeń była obszerna, bardzo prawdziwa, ale poukładana i prawidłowa w proporcjach. Czasami drogi sprzęt pozwala sobie na odstępstwo od neutralności i lekko pompuje stereofonię dla lepszego efektu. To jednak droga donikąd, bo po pewnym czasie zaczynamy dostrzegać sztuczność podobnych zabiegów. Lepiej, kiedy źródło zachowuje się tak jak Soulution i wiernie trzyma się oryginału. V symfonia Czajkowskiego również zabrzmiała z rozmachem, ale bez powiększania instrumentów. Nagranie było wystarczająco efektowne i bez dodatkowych zabiegów, choć to przecież „tylko” reedycja wydana przez Esoterica na podstawie oryginału datowanego na rok... 1961. Okazuje się, że pół wieku temu powstawały wybitne audiofilskie nagrania. Trzeba tylko mrówczej pracy i prawdziwego zaangażowania, żeby przywrócić im blask. Odsłuchy prowadzące do przygotowania tej recenzji trwały długo, a lista nagrań zawierała jeszcze wiele wartościowych pozycji. Już jednak z powyższego opisu wiadomo, że Soulution 540 to znakomite źródło w kategoriach obiektywnych i choć pewnie znajdą się jeszcze lepsze, to po pierwsze: droższe, a po drugie: niewiele. Zamiast więc kontynuować opis brzmienia, odnieśmy się krótko do dwóch kwestii, od których i tak nie uciekniemy.
Kwestia pierwsza: Soulution 540 kontra dCS Puccini. Uwielbiam je oba, ale ze wskazaniem na Soulution. Puccini zawrócił mi w głowie. To autystyczny geniusz, który ma swój świat. Skończony, kompletny, poukładany i autonomiczny. Niekoniecznie kompatybilny z tym, co na zewnątrz. Soulution gra inaczej, wcale nie gorzej, osiągając porównywalną gładkość i selektywność. Jego przewaga polega na tym, że zachowuje kontakt z rzeczywistością. Jest równie genialny, ale można się z nim dogadać. dCS ma własną koncepcję muzyki, która uwodzi i ani się człowiek obejrzy, a już wpadł po uszy. Soulution podchodzi do tematu inaczej – bardziej dyskretnie i chyba również dojrzale. Sam nie musi błyszczeć. To muzyka ma błyszczeć dzięki niemu. Kwestia druga: pliki na wejściu USB. Komputer PC pracował pod kontrolą systemu operacyjnego Vista. Pliki odtwarzał program Foobar. Nie znam się, ale podobno to ważne. Sygnał z peceta był przesyłany kablem USB do odtwarzacza przełączonego w tryb przetwornika. Porównywałem pliki zapisane na dysku z ich odpowiednikami na płytach (wtedy Soulution znów pracował jako odtwarzacz). Najpierw „Mesjasz” wydany przez Linna – FLAC kontra SACD, później pliki Naima – FLAC vs CD i wreszcie Reference Recordings – plik HRX 24/176 i to samo na płycie CD wydanej przez FIM. Wynik: 0:3 dla płyty. Przyczyn mogło być wiele, ale wszystkie leżały po stronie komputera i oprogramowania. Na upartego można posłuchać, ale żeby dla przyjemności? Bez przesady.

Reklama

Konkluzja
Soulution 540 to rewelacja. Bezkompromisowo zaprojektowane, doskonale wykonane i fantastycznie brzmiące źródło cyfrowe, które przywodzi na myśl dźwięk dobrego winylu. Kalkulując ceny, Szwajcarzy nie znają litości. Niestety, mają podstawy.

80-87 5 2011 T

Autor: Jacek Kłos
Źródło: HFiM 05/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF