HFM

artykulylista3

 

Sugden Masterclass SPA-4

2631052016 002
Globalne ocieplenie to wyzwanie dla ludzkości. Ale czy malutkie, lokalne ocieplenie będzie równie groźne? Takie w jednym pokoju? Audiofile zapewne niechętnie zadają sobie ekologiczne pytania, zwłaszcza gdy chodzi o energię zużywaną przez prądożerne wzmacniacze. Takie w klasie A, których tradycja sięga czasów, kiedy świat miał zupełnie inne problemy…

W 1967 roku James Edward Sugden założył firmę, której dał swoje nazwisko. Przez pierwszy rok działała pod inną nazwą. Pierwszym produkowanym przez nią komponentem był wzmacniacz A21. To coś więcej niż oznaczenie urządzenia. To symbol koncepcji technicznej i brzmienia, które przetrwały do dziś.

 

 


 


Pomimo wielu zmian, jakie wprowadzono w czasie niemal 50 lat, firma konsekwentnie zachowuje tradycyjną nazwę. W aktualnym katalogu znajdziemy integry nadal oznaczone jako A21 i A21SE. To siódme i ósme wcielenie legendarnej konstrukcji. Niezależnie od tego, ile odkryjemy różnic między urządzeniem oryginalnym a obecnymi, idea czystej klasy A, niewielka moc wyjściowa (odpowiednio: 23 i 30 W w najnowszej edycji) oraz bajeczna muzykalność pozostają wizytówką firmy. Można powiedzieć, że na świecie zmieniają się mody, ale A21 trwa.
Sugden aktualnie oferuje elektronikę podzieloną na trzy serie: A21, Masterclass i Sapphire. Tę ostatnią można uznać za referencyjną, ale składa się ona tylko z dwóch urządzeń. Największy wybór znajdziemy w linii Masterclass, tworzonej przez jedną integrę, dwie końcówki stereo, monobloki, odtwarzacz, preamp phono, słuchawkowy i przetwornik c/a. Ponadto w katalogu są kolumny wolnostojące oraz łączówka, nie wiedzieć czemu, sprzedawana tylko na rynkach azjatyckich.

Budowa
Do recenzji trafiła większa z dwóch stereofonicznych końcówek mocy serii Masterclass. Pokaźne gabaryty sugerują potworną masę, ale to „zaledwie” 25 kg. I to według specyfikacji producenta, a więc może ona być lekko „przybliżona”. W danych technicznych na stronie Sugdena znalazłem bowiem  pewne niekonsekwencje. Z tych ostatnich najbardziej interesujące wydaje się podawanie mocy wyjściowej wzmacniaczy – przy niektórych modelach są to wartości dla 8 omów, przy innych dla czterech. SPA-4 oddaje 75 W/4 Ω, podczas gdy w cenniku polskiego dystrybutora znalazłem informację o 50 watach (bez podania obciążenia).

2631052016 001Wejścia sygnałowe XLR/RCA,
wygodne terminale,
gniazdo zasilania i… tyle.



Masterclass SPA-4 wygląda gustownie i może się podobać. Front wykonano z aluminium o grubości 5 mm. Z przodu znajdziemy tylko włącznik, dwie diody sygnalizujące pracę kanałów oraz rączki do przenoszenia. Z tyłu zamontowano pojedyncze terminale głośnikowe. Sygnał można dostarczyć zarówno przewodem RCA, jak i XLR – do wejść aktywowanych hebelkiem poniżej. Gniazdo zasilania dopełnia listę wyposażenia. Mamy zatem do czynienia z wzorcowym minimalizmem. To dobry znak – sugeruje, że producent koncentruje się na kwestiach brzmieniowych, a nie na użytkowych czy wzorniczych wodotryskach.
Wnętrze zabudowano dość luźno. Teoretycznie może to wyglądać na rozrzutne gospodarowanie „audiofilskim powietrzem”, ale łatwiej będzie zrozumieć zamysł konstruktorów, pamiętając o specyfice pracy klasy A. Polega ona na emitowaniu dużych ilości ciepła, co wymusza stosowanie radiatorów o dużej powierzchni.

Wnętrze podzielono na wyraźnie odseparowane od siebie bloki. Nieekranowany transformator toroidalny wraz z czterema pokaźnymi kondensatorami elektrolitycznymi Felsic tworzą sekcję zasilającą, zajmującą centrum urządzenia. Resztę rozmieszczono na pionowo mocowanych płytkach. Do radiatorów przytwierdzono stopnie mocy. Tranzystory można policzyć przez szczelinę między drukiem a ścianką boczną (cztery na kanał). Pozostała elektronika zmieściła się na trzech płytkach, ulokowanych na ściance tylnej. Sugden stosuje sprzężenie zwrotne, ale trudno określić jego zakres. Podejrzewam pętlę globalną, ale nie mam pewności.
Topologia przypomina wcześniejsze wzmacniacze Sugdena. Nie ma żadnych tajemniczych modułów, a układ elektroniczny jest relatywnie prosty. Zaskoczyły mnie trochę rozmiary transformatora. We wzmacniaczu o takich gabarytach spodziewałem się czegoś większego. Poza tym – solidna angielska robota.

2631052016 001Dużo miejsca w środku
zapewnia właściwą wentylację.
Trafa w końcówkach mocy
widywałem już większe.


Konfiguracja
Końcówka Sugdena grała zamiennie z dwoma przedwzmacniaczami: Sugdenem LA-4 i BATem VK3iX SE oraz kolumnami Dynaudio Contour 1.3 mkII i Raidho XT-1. Tylko źródło pozostawało ciągle to samo: Naim 5X z Flatcapem 2X. Z preampów lepiej się sprawdził partner firmowy. W przypadku BAT-a niektóre cechy dźwięku się nakładały i powodowały zbytnie odstępstwo od neutralności.

Wrażenia odsłuchowe
Sugden należy do urządzeń, które można polubić od razu. Owszem, jest wierny określonej szkole brzmienia i nie tworzy iluzji dążenia do referencyjnej neutralności, ale – z drugiej strony – charakter brzmienia został podporządkowany jednemu celowi – przyjemności ze słuchania.
Bas jest bardzo melodyjny. Nie narzuca swojej obecności, ale też nie daje o sobie zapomnieć. Nie spiętrza masy dźwięku bez potrzeby, ale też odczuwa się jego moc i chęć grania. Cechuje go pewne podobieństwo do tradycyjnej szkoły lampowej. To nie jest granie oparte na konturowości, utwardzeniu i rygorystycznej kontroli. Zamiast tego otrzymujemy śpiewność i rozbujaną dynamikę. Taka konstrukcja podstawy harmonicznej stanowi fundament brzmienia zaangażowanego i pełnokrwistego, a nie zwiewnego czy delikatnego. Pomimo swej aktywności, dół pasma nie dominuje. Udane wydaje się zaakcentowanie średniego i górnego zakresu średnicy, które delikatnie rozjaśniania całość i zgrabnie równoważy dół pasma.
Sugden był mi dotąd znany jedynie z bardzo dawnego odsłuchu dzielonego odtwarzacza Au51. Daty nie pamiętam, ale urządzenie wyszło z produkcji jeszcze w XX wieku, więc w szybko zmieniającym się świecie audiofilskim to niemal prehistoria. Pomimo upływu czasu zdołałem jednak zapamiętać emocjonalność tamtego brzmienia, zmysłowo pogrubione kontury i nasycone barwy.

Sugden stworzył własną szkołę dźwięku, opartą na ciepłej średnicy. Nie inaczej się dzieje w przypadku opisywanej dziś końcówki. Środek pasma kryje najwięcej atrakcji. Mięsisty rytm niskich częstotliwości stanowi coś w rodzaju niespienionych fal w przejrzystej zatoce, w której malarz dźwięków rozprowadza niepowtarzalną mozaikę barw. Najmocniej uwidaczniają się nasycone dominanty podstawowe, ale oplatane są taką ilością półtonów i jeszcze bardziej rozmytych odcieni, że można dostać zawrotu głowy.
Sugden urzeka płynnością i muzykalnością. Gęsta faktura brzmienia potęguje przyjemność odczuwaną w niemal każdym repertuarze. Masywna energia dołu, doprawiona artyzmem średnicy, sprawdzi się zarówno w klasyce i jazzie, jak i rocku. Gdy w szufladzie odtwarzacza wylądowała płyta „Let’s Dance” Davida Bowie, to już przy pierwszym utworze („Modern Love”) niemal poczułem zapach wczesnych lat 80., gdy z namaszczeniem i niemal dreszczykiem emocji słuchałem listy przebojów „Trójki”. I nie chodzi tu o jakość dźwięku z mojego nowiutkiego wtedy amplitunera Amator 3 stereo (mam go do dzisiaj; działa!), ale o klimat. Bo Sugden tworzy klimat i do globalnego ocieplenia dokłada swoją małą, dźwiękową cegiełkę.

2631052016 001Centrum zajmuje zasilacz.
Końcówki mocy mocowane
do radiatorów.


Należy pamiętać, że cena SPA-4 należy w high-endzie do względnie umiarkowanych. Trudno się zatem spodziewać sensacyjnych wrażeń. Opisane dotąd elementy wystawiają jednak Sugdenowi bardzo dobre świadectwo. Pomimo jasno określonego charakteru prezentacji Masterclass SPA-4 może stanowić solidną opcję dla wszystkich rozglądających się za końcówką stereo i dysponujących zbliżonym budżetem. Tym niemniej pewien kompromis należy wskazać. Koncepcja góry pasma nie każdemu musi przypaść do gustu. Jej umiarkowany stopień wyrafinowania i szlachetności sugeruje, że akurat tutaj producent uznał za stosowne odpuścić konkurowanie z innymi. To nie jest urządzenie sypiące iskrami sopranów. Tak jakby nie było intencją konstruktora zrobienie wzmacniacza analitycznego i jeśli ktoś miałby wątpliwości, to sposób prezentacji góry rozwiewa je ostatecznie. Ale tak jak nie musi się ten element wszystkim podobać, tak niektórym spodobać się może. Bo mamy tu do czynienia ze szczególną koncepcją przejrzystości. Brytyjczycy jakby świadomie porzucili utożsamianie jej z misternością detali. Przejrzystość rozumieją raczej jako klarowność. Jeśli ktoś ma podobny gust, to Sugden może się okazać trafnym wyborem.

Sugden gra z radością i swadą. Nadaje muzyce werwę, ale przy tym i masę wypełniającą przestrzeń. Bez trudu odnajdziemy w jego brzmieniu plastyczność i sugestywność. Nie można mu przypisać zwiewności czy lekkości. Przekaz jest pełny i dociążony.
Brytyjska końcówka rysuje względnie bliski pierwszy plan, a cała scena jest naturalna i zdawałoby się – oczywista. Z jednej strony – wszystko wydaje się na swoim miejscu, z dokładną lokalizacją i prawidłowym układem planów. Sugden woli odtwarzać dany instrument w określonym miejscu, a nie punkcie. Z drugiej, jakby ze świadomą wstrzemięźliwością, powstrzymuje się od generowania efektów przestrzennych wykraczających poza granice zdrowego rozsądku. Nie odnotowałem, może poza sporadycznymi przypadkami, momentów zaskoczenia, wywołanego pojawieniem się dźwięku daleko od głównej areny wydarzeń.

2631052016 001Sugden Masterclass SPA-4.
Wzorcowy minimalizm,
czyli powinno dobrze grać.


Ogólnie, brzmienie cechuje się sygnalizowaną już specyfiką. Ocieplenie i pulsująca sprężystość tworzą klimat, w którym można się wygrzewać godzinami. Pomimo świadomych odstępstw od neutralności, końcówka Sugdena ma niezaprzeczalny i na swój sposób fascynujący urok.

Konkluzja
Jeśli ktoś lubi nastrój i posmak lampowej magii, ubrane w tranzystorową technikę, to Sugden może się okazać bardzo dobrym wyborem. Warto jednak samemu się przekonać, czy akceptujemy ewentualny kompromis w dziedzinie neutralności.

 

 



 


 


 

 

sugdenspa4 o




Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 05/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF