HFM

artykulylista3

 

Ayre MX-R

58-64 10 2012 01Charles Hansen jest z wykształcenia fizykiem, a z zamiłowania elektronikiem. Karierę rozpoczął jako współzałożyciel Avalona, dla którego zaprojektował kilka historycznych konstrukcji. Pierwszy produkt Avalona – Ascent – w tamtych czasach, czyli na samym początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kosztował niebotyczne 15 tys. dolarów. Drugi model – Eclipse – udało się wycenić prawie trzykrotnie taniej. Hansen zdał sobie sprawę, że chciałby robić również relatywnie przystępną cenowo elektronikę. Pojęcie „relatywnie przystępną” należy jednak rozumieć po amerykańsku.

W1993 roku wraz z grupą zaprzyjaźnionych entuzjastów założył Ayre. Nigdy nie ukrywał, że miał szczęście. W promowaniu pierwszych produktów Avalona pomógł mu Jeff Rowland, którego firma była nawet przez jakiś czas formalnym właścicielem Avalona, a do rozruchu Ayre swoją logistyczną i marketingową cegiełkę dołożył Peter Bohacek z Wadii.
Hansen należy dziś do grona charyzmatycznych indywidualności w świecie hi-fi, a pozycji Ayre w panoramie amerykańskiego hi-endu nikt nie kwestionuje. Idea przystępności cenowej uległa jednak rozmyciu. Owszem, logo Ayre znajdziemy na produktach po około 15 tys. zł (integra AX-7e plus odtwarzacz CX-7eMP, „HFiM 6/2010”), ale to dopiero początek katalogu. Wprawdzie producent nominalnie niżej ustawia serię „9”, ale tworzą ją zaledwie dwa przetworniki, więc trudno mówić o pełnej linii.
Powyżej wspomnianych „siódemek” mamy prestiżową serię „5” (której trzon recenzowaliśmy w „HFiM 10/2009”), natomiast rolę flagowców pełnią urządzenia z linii „R”. Tworzą ją przedwzmacniacz KX-R, do którego podłączymy stereofoniczną końcówkę VX-R lub testowane właśnie monobloki MX-R. Jako źródło można wybrać wieloformatowy odtwarzacz DX-5, który jednak zalicza się do serii „5”, mimo że cenowo plasuje się o półkę wyżej. Flagowy komplecik Ayre kosztowałby powyżej 200 tys. zł. I dopiero teraz należałoby dołożyć godne kolumny...

Budowa
MX-R są bardzo drogie, a producent zadbał, abyśmy mieli wrażenie obcowania z produktem luksusowym. Monobloki są spakowane w specjalne torby z usztywnionego zamszu. W pudełku znajdują się białe rękawiczki. Piankowe ochraniacze mają oryginalne kształty, natomiast instrukcja to piękny folder z kolorową okładką. No i liczy 24 strony – co jak na instrukcję obsługi monobloku musi budzić uznanie (dla literackiej płodności autora).
Na pierwszy rzut oka MX-R-y robią bardzo dobre wrażenie, ale – biorąc pod uwagę ich cenę – słowo „niepozorne” nasuwa się samoistnie. Są niskie i wąskie, za to ciężkie: 23 kg/szt. Proporcje ratuje mocno wyciągnięta głębokość. Tylna część urządzenia jest ozdobiona radiatorami, jakich jeszcze nie widziałem – wyfrezowanymi w obudowie a nie dokręcanymi do niej. Zaraz, zaraz, coś tu nie gra. Jak to wyfrezowanymi? Właśnie: obudowa MX-R została wykonana z jednej bryły aluminium. Cała, z wyjątkiem dokręcanego spodu! Powiem to innymi słowami: front, góra, tył i boki to lity kawał metalu, bez żadnych spoin, łączeń ani śrubek. Wszyscy producenci mówiący o sztywności obudowy muszą mieć teraz nietęgie miny.
Wykonanie takiej obudowy to wyzwanie finansowe i techniczne. No cóż, finanse są przerzucane na klienta. Ale wyrzeźbienie takiego cacka, z całą serią wewnętrznych korytarzy i przegród (plus rozbudowany radiator na zewnątrz) na pewno jest trudne i czasochłonne. Widok odwróconej do góry dnem gołej „miski” MX-R-ów robi wrażenie. Do idei bezkompromisowej obudowy zupełnie jednak nie pasują nóżki. Trzy prostopadłościany z utwardzanego tworzywa są tak niskie, że nie sposób wsunąć palców pod urządzenie. Co z kolei bardzo utrudnia przenoszenie. Dla klienta to może jednorazowy problem, ale nie zmienia on faktu, że ten element niewielkim kosztem można by było zastąpić czymś lepszym.
Wyposażenie jest więcej niż skromne. Solidne, dokręcane sztabą terminale głośnikowe Cardasa przyjmują tylko widełki, a połączenia z preampem za pomocą kabla RCA producent nie przewidział (chyba, że z użyciem przejściówki). Tył uzupełnia gniazdo sieciowe IEC oraz dwa porty komunikacji systemowej.
Przód urządzenia mieści tylko jedną diodę, która jest również przełącznikiem pomiędzy trybem standby i pracą. W pierwszym przypadku świeci ona na zielono; w drugim na niebiesko. Siłę świecenia diody można regulować w trzech stopniach, wciskając ją w czasie, gdy urządzenie znajduje się w trybie konfiguracji (wtedy dioda świeci na fioletowo). W ten tryb przełączamy urządzenie, przytrzymując guzik w czasie wkładania kabla sieciowego.
Na tym nie koniec funkcji diody. W przypadku przegrzania monobloku świeci ona na pomarańczowo (wewnętrzny czujnik odcina wtedy sygnał na wyjściu), a przepalenie bezpiecznika jest sygnalizowane kolorem czerwonym. Dodajmy, że urządzenia nie można całkiem wyłączyć. Włożenie kabla pod napięciem od razu daje tryb standby. Pobór mocy wynosi wtedy 45 W. Żadnego mechanicznego wyłącznika nie znajdziemy. Producent zaleca, aby monobloki „docierać” od 100 do 500 godzin.
W MX-R-ach nie przewidziano opcji rozkręcania. W związku z powyższym nie dane mi było obejrzeć ich wnętrza na żywo. Opis budowy opiera się na informacjach firmowych. Z tego samego powodu niektóre zdjęcia pochodzą z materiałów Ayre. Na nich urządzenie ma kolor srebrny. Recenzowane monobloki były czarne.

58-64 10 2012 03     58-64 10 2012 04

Ayre ma dwie naczelne zasady: brak globalnej pętli sprzężenia zwrotnego oraz zbalansowane prowadzenie sygnału. Przypomnijmy, że sprzężenie zwrotne ułatwia osiągnięcie lepszych wyników pomiarowych tańszym kosztem. Zwolennicy eliminowania tego rozwiązania argumentują jednak, że aby w tych dobrych pomiarach nie zagubiła się muzyka, układ powinien być bardzo dobrze przemyślany i wykonany. Brak sprzężenia natomiast ułatwia zbliżenie się do prawdziwej muzyki. Tu jednak musi być spełniony dodatkowy warunek: układ powinien być bardzo dobrze przemyślany i wykonany. No cóż, na jedno wychodzi, a spór o sprzężenie nie jest może tak medialny, jak ten o wyższość lampy nad tranzystorem (albo odwrotnie), ale ma chyba nie mniejszą tradycję. Nikt tylko nie podważa poglądu, że dobry układ bez sprzężenia będzie droższy. Założenia o wyższości sygnału zbalansowanego uzasadniać nie trzeba.
CechącharakterystycznąurządzeńAyre jest konsekwentne stosowanie transformatorów E-I. Tu już Hansen idzie trochę pod prąd. Większość firm stosuje toroidy. Zasadniczo są mniejsze i lżejsze niż E-I o takich samych parametrach. Generują też, być może z tego samego powodu, mniejsze zakłócenia. Ale to tylko teoria. W praktyce o wszystkim decyduje nie rodzaj transformatora, ale jakość jego wykonania oraz aplikacja. Hansen uważa, że wraz ze wzrostem mocy technologiczna przewaga toroidów maleje. Zwłaszcza że perfekcyjne nawinięcie naprawdę dużego trafa jest trudniejsze. Ale głębiej w ten akademicki spór wchodzić nie będziemy. Skoro w urządzeniach Ayre lepiej się sprawdza E-I, to bardzo dobrze.
W zasilaniu znajdziemy jeszcze przynajmniej dwa elementy... zastanawiające. Po pierwsze zastosowano po dwa transformatory na kanał. Dlaczego dwa a nie jeden? Dwa byłyby zrozumiałe w przypadku końcówki stereo, jako przykład pełnego dual mono. Ale w monobloku? Producent nigdzie nie wyjaśnia tego rozwiązania. Wytłumaczenia mogą być dwa. Jedno natury ekonomicznej a drugie – koncepcyjnej. W pierwszym przypadku użycie jednego większego trafa zamiast dwóch wymuszałoby zrobienie wyższej obudowy, a więc wykorzystanie większych sztab aluminium. To znalazłoby odzwierciedlenie w cenie. Drugie wytłumaczenie to tylko hipoteza: może producent chciał pójść na całość również w „balansowaniu” układu i zasilił z autonomicznych linii obie połówki sygnału? Tego nie wiemy. Myślę, że jeśli ta druga hipoteza miałaby być prawdziwa, to chyba Chris Hansen chciałby się nią pochwalić? A może po prostu wyszło mu, że suma zakłóceń generowanych przez dwa trafa będzie mniejsza niż w przypadku jednego, ale dwukrotnie większego?
Kolejny element to filtracja zasilania. W materiałach reklamowych producent swoje tajemnicze rozwiązanie nazwał „AyreConditioner”. Informuje jedynie, że filtr zamienia zakłócenia RFI w energię cieplną i nie zawiera elementów magnetycznych. W przeszłości Hansen stosował pierścienie ferrytowe, których wadą okazało się narastające w dłuższym czasie namagnesowanie, eliminujące efekt filtrowania. Po wielu próbach, między innymi z różnymi nakładkami rozmagnesowującymi, Hansen znalazł sposób. Nie ma ferrytu, a efekt jest niezmienny w czasie. Ciekawe, w czym tkwi tajemnica, oczywiście o ile nie jest to przypadkiem zwykła cewka powietrzna.
Monobloki Ayre mają moc 300 W/8 Ω. To przemawia do wyobraźni. Tym bardziej, że firma zawyżać tych danych raczej nie musi. Klient poszukujący sprzętu tej klasy fascynację marketingowym bełkotem ma za sobą. Rzut oka na płytkę ze stopniem wyjściowym rozwiewa wątpliwości. W jednym kanale pracuje 16 tranzystorów bipolarnych ON Semiconductors. Nie są to zwykłe tranzystory, lecz tzw. ThermalTraki.

58-64 10 2012 06     58-64 10 2012 07

Czym się różnią od tradycyjnych? W normalnych warunkach bias tranzystora zmienia się wraz z jego temperaturą. Hansen wyjaśnia, że można temu zaradzić, zaniżając na stałe kalibrację lub regulować prąd spoczynkowy za pomocą układów logicznych z detekcją temperatury. Ale stosowane czujniki są najczęściej mocowane do radiatorów, a te się dopiero nagrzewają od tranzystorów. Efekt pracy takiego układu charakteryzuje się więc pewnym opóźnieniem. ThermalTraki kontrolują temperaturę na bieżąco oraz zawierają samoregulację biasu. Poza tym normalny tranzystor bipolarny ma trzy elektrody: emiter, kolektor i bazę; natomiast w ThermalTraku dodano jeszcze dwie: anodę i katodę. Oczywiście to nie Chris Hansen wymyślił ThermalTraki, ale jest to technologia dość młoda, która nie zdążyła się jeszcze zadomowić w świecie hi-fi. Co nie znaczy, że jest ignorowana. Spotykamy ją w niektórych wzmacniaczach m.in. ARC, McIntosha, ModWrighta czy Thety. Wśród produktów Ayre MX-R-y są pierwszym modelem, który się cieszy dobrodziejstwem tego rozwiązania.
Ostatnim wartym wzmianki elementem budowy monobloków jest EquiLock. Tu jednak tajemniczość jest jeszcze większa, ponieważ to zastrzeżony wynalazek Ayre i próżno szukać na jego temat szczegółowych danych na stronie producenta. W zakładce „technologia” nie został nawet wymieniony. Wszystkie informacje o nim pochodzą z wywiadów z Hansenem, bądź odpowiedzi, jakich udzielał indagowany przez amerykańskich recenzentów. Dodajmy, że wyjaśnienia są zdawkowe. W przybliżeniu, EquiLock to jakaś forma kaskodowego sterowania tranzystorami mocy za pomocą dodatkowych tranzystorów, w wyniku czego pracują one stabilniej. EquiLock został opracowany przy projektowaniu monobloków MX-R i obecnie znajduje się w wyposażeniu pozostałych urządzeń serii „R” (czyli końcówki stereo i preampu), w odtwarzaczu DX-5 oraz w obu przetwornikach serii „9”.
Układ elektroniczny zmieścił się na jednej płytce drukowanej z niskostratnego tworzywa. Dodatkowo gości ona część zasilacza. Ayre przywiązuje dużą wagę do starannego doboru komponentów. W stopniu wyjściowym zastosowano kondensatory poliestrowe oraz wyprodukowane na zamówienie oporniki. Trafa mają oddzielne komory w obudowie, podobnie jak mały druk z mikroprocesorem. Podnosząc monobloki, należy wziąć poprawkę na dalekie od intuicyjnego wyważenie. Środek ciężkości znajduje się blisko przodu, mniej więcej na jednej czwartej głębokości.

58-64 10 2012 09     58-64 10 2012 10

Konfiguracja
Monobloki Ayre zostały podłączone do przedwzmacniacza ARC Reference 5SE, odtwarzacza T.A.C. C-60 i kolumn Dynaudio Contour 1.3 mkII. Kable głośnikowe i sygnałowe dostarczyły ZenSati (seria #3) i Synergistic Research (Tesla LE Apex). Monobloki były zasilane za pośrednictwem dwóch sieciówek Synergistic Research Hologram A SE. W tym zestawieniu sam wzmacniacz (preamp plus monobloki) kosztuje około 140 tys. zł. Wartości całego systemu nie liczyłem.

Wrażenia odsłuchowe
Pierwsze słowo, jakie zapisałem podczas odsłuchu, to: „bezlitosny”. Bo Ayre pokazuje wszystko. Nie tylko pokazuje, ale też powiększa i eksponuje. Absolutnie każdy mikrodźwięk ma swoją rację bytu, miejsce, wagę i znaczenie. Tu nic się nie ukryje. Ayre odszuka i naświetli wszystko, co zostało nagrane w studiu. Praktycznie przy każdej płycie kręciłem głową z niedowierzaniem – że tylu oczywistych informacji nie byłem wcześniej świadomy. I już w tym momencie, na wczesnym etapie odsłuchów, odkryłem magiczny paradoks brzmienia MX-R-ów. Zwykło się sądzić, że wraz ze wzrostem analityczności wzrasta tempo dziesiątkowania płytoteki.
A tu jest odwrotnie. W niejednym wywiadzie Hansen podkreśla, że jego produkty wydobywają z płyt muzykę, niezależnie od jakości nagrania. Opinie konstruktorów zawsze należy traktować z rezerwą, ale przyznam, że realizacja tej idei przeszła moje oczekiwania. Bogactwo informacji jest tak szokujące, że każdą płytę odkrywa się praktycznie na nowo. MX-R dokonuje wiwisekcji całego pasma akustycznego z zegarmistrzowską precyzją, ogromnym zaangażowaniem i entuzjazmem. Jakby bezkrytycznie zachwycając się tak samo każdym dźwiękiem. I ten zachwyt udziela się słuchaczowi.
MX-R-y potrafią pokazać zarówno realizacje audiofilskie, jak i starocie. Owszem, Ayre różnicuje płyty, i to wyraźnie, ale zawiesza poprzeczkę tak wysoko, że słabsze technicznie nagrania i tak stają się fascynujące. Pokazuje, że każda muzyka jest warta tego, aby jej posłuchać. Nawet taka, która, zdawałoby się, już dawno się nam znudziła. Z Ayre odkrywałem nowe powietrze, nowego ducha, nowe emocje. Te niby osłuchane dźwięki stawały się nagle bardziej klarowne, oczywiste, wyraźniejsze, inne, prawdziwsze. Amerykańskie monobloki z każdego nagrania i repertuaru wyciskają to, co najlepsze. Wyciskają na maksa. Bez litości – ale nie dla płyt, lecz dla wszystkich wzmacniaczy, z którymi wcześniej mieliśmy do czynienia.
Czy ten dźwięk da się opisać jakoś konkretniej? W sposób inny niż wymyślanie coraz bardziej kwiecistych komplementów? Spróbujmy.
Po pierwszym ocknięciu się z szoku po niepowtarzalnej analityczności zwracamy uwagę na dynamikę. MX-R-y są gotowe wypełnić każde zadanie. Grają bardzo energetycznie, choć bez forsowania tempa tam, gdzie nie jest to wymagane. Ale na najmniejszy sygnał, że trzeba coś pokazać szybciej, reagują natychmiast.
Monitory Dynaudio mam od dziewięciu lat, a więc znam je chyba na wylot. Z ręką na sercu mogę jednak powiedzieć, że lepszego basu jeszcze z siebie nie wydały. Z natury grają lekko zaokrąglonym dołem, ale wysterowane monoblokami Ayre przeszły same siebie. Podstawa harmoniczna została rozciągnięta tak, że nic niczego nie przygłuszało. Wszystkie barwy basu ze sobą współgrały. O kontroli nie warto nawet wspominać. Chyba poza tym, że dotyczy ona całego pasma, bo monobloki uwielbiają porządek. Każdy dźwięk jest naładowany energią, a jednocześnie bezlitośnie pozbawiony wszelkiej frywolności. Jest dokładnie taki, jaki powinien być.
Ayre to sprężystość, harmonia i szczegółowość. Pomimo rygorystycznej dyscypliny jest w tej muzyce soczystość i swoboda. MX-R-y łączą dynamikę i energię z subtelnością. Nie przysładzają ani nie wygładzają. Stawiają na dosłowność, ale dopiero w tej cenie się przekonujemy, że dosłowność jest piękna. W ich brzmieniu nie ma ułańskiej fantazji, szaleństwa czy mgiełki rozmarzenia, jednocześnie wszystkie atuty są podporządkowane muzyce. Ayre odtwarza muzykę przez duże M, a że odtwarza ją perfekcyjnie, nic nie poradzę. To jest urządzenie, które pokazuje, że zachłystywanie się pierwiastkiem emocjonalnym to tylko przykrywka do przemilczania niedociągnięć brzmienia. Że odarcie dźwięku z warstwy komfortowej miękkości niczego mu nie ujmuje. Ze wszystkich urządzeń, jakie miałem w domu, do tej pory jedynie dzielony odtwarzacz MBL-a (1521A/1511F) pokazał coś podobnego. To naprawdę elitarna grupa graczy z innej ligi. Dla takiej muzykalności nie starczyłoby kropek w żadnym rankingu.
Ayre pokazuje, że nie jest ona rozbujałą i ocieploną feerią soczystych barw, podaną z romantycznym rozmyciem, osłodzoną górą i lekko poluzowanym basem. Tutaj nic takiego się nie dzieje, a słuchanie wciągnęło mnie bardziej niż jakakolwiek lampa.
Stereofonia jest chyba jedynym elementem brzmienia Ayre, któremu przypisałbym określenie „zaledwie” ponadprzeciętna (wszystko inne jest wybitne). Monobloki wolą się skoncentrować na szerokości niż głębokości sceny. Nie, żeby plany zostały w jakikolwiek sposób skompresowane. One są czytelne i wyraźne. Bardziej chodzi o pewną koncepcję brzmienia, gdzie efekty wychodzące poza zewnętrzną granicę bazy robią większe wrażenie niż to, co się dzieje na wprost.
Tutaj nie ma znanej z niższych półek cenowych kalkulacji, maskowania słabych punktów i eksponowania mocnych. Ayre ma same mocne punkty i jest arogancko pewny siebie. Taką arogancję – popartą niekwestionowanymi umiejętnościami – wybacza się tylko najlepszym. Dla tych, którzy wierzą, że można zbudować wybitny high-endowy system z klocków po 20 tys. zł za element, odsłuch Ayre będzie, niestety, bolesną lekcją pokory.

Reklama

Konkluzja
Hi-end to rzeczywistość rządząca się prawami umownymi. Jedno z popularnych głosi, że powyżej pewnego pułapu 100-procentowa różnica w cenie równa się 10-procentowej różnicy w brzmieniu. Prawo to, poza wartością towarzyską (działa na kobiety!), nie ma oczywiście sensu, gdyż różnicy w jakości odtwarzania muzyki procentowo zmierzyć się nie da. Koszmarnie drogie monobloki MX-R zostały jednak stworzone przez człowieka, który tworzy własne prawo. W dodatku z gotowym wzorem: M (jak Muzyka) razy X (gdzie X to zadowolenie) odjąć R (jak rozterki, w domyśle: finansowe) równa się zakup Ayre.

58-64 10 2012 T

Autor: Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 10/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF