HFM

artykulylista3

 

Bowers & Wilkins 802 Diamond

78-82 11 2010 01Kilka lat temu diamentowa kopułka wysokotonowa stanowiła niemałą sensację w świecie hi-endu. Zabójcza technologia, zabójcza jakość, zabójcze ceny. Kolumny B&W wydawały się produktami dopracowanymi do granic możliwości. Czy można było zatem jeszcze cokolwiek ulepszyć? Wzrost cen w zainaugurowanej niedawno nowej linii sugeruje, że tak. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie. Zobaczmy zatem, jak wygląda filozofia poprawiania doskonałości w wykonaniu producenta dysponującego chyba najbardziej rozwiniętym zapleczem badawczym na rynku zespołów głośnikowych.

Historia lubi się powtarzać. Po dwóch latach od odsłuchu B&W 800D miałem możliwość w

tych samych warunkach zapoznać się z brzmieniem modelu ustawionego w katalogu oczko niżej, ale należącego do nowszej generacji. Ta nowa generacja jednak żadną rewolucją nie jest. Pobieżna lektura materiałów informacyjnych to swoiste deja vu: diament, CVD, kewlar, rohacell, flowport, matrix, marlan, tubka... Wszystko już było. Różnica w cenie (poprzednik testowanego modelu tuż po debiucie kosztował 49 tys. zł) nie pozostawia jednak złudzeń, że jakiś krok naprzód musiał zostać wykonany.

Budowa
Zanim przejdziemy do wyszukiwania różnic, przypomnijmy sobie pokrótce podstawowe elementy odziedziczone przez nową serię.
Obudowa jest wizualnie i wymiarowo identyczna. Mało tego, także w stosunku do jeszcze wcześniejszej flagowej serii, Nautilus 800 (wprowadzonej w 1998 roku), zmiany są ledwie kosmetyczne. To czyni z B&W jedne z najbardziej rozpoznawalnych kolumn świata. Oryginalna koncepcja okazała się na tyle dobra, że ani rewolucje w przetwornikach, ani presja konkurencji nie zmusiły firmy do gwałtownych, nieprzemyślanych ruchów. Najważniejszą zmianą w ostatnim okresie jest chyba przeniesienie produkcji z duńskiej stolarni do własnego warsztatu w Anglii.
Zasadnicza idea konstrukcji polega na maksymalnej izolacji wszystkiego, co się da. I tak np. w kolumnie trójdrożnej (czyli takiej jak 802 Diamond) każdą z trzech „dróg” zamyka się w oddzielnej obudowie. Największa skrzynia, z wylotem bas-refleksu dmuchającym do dołu, mieści dwa woofery. Nad nią zamocowano marlanową głowę, w której pracuje głośnik średniotonowy. Kopułce komfort zapewnia tuba typu „nautilus”. Filozofię dzielenia potwierdza umieszczenie zwrotnicy w podstawie, a nie w skrzyni, gdzie byłaby narażona na niekorzystny wpływ pulsującego wewnątrz ciśnienia. Ponadto obudowa każdej z dróg jest zoptymalizowana pod kątem konkretnego zakresu częstotliwości. Najbardziej „odjechana”, choć już dobrze opatrzona, jest górna tuba. Jej wydłużony kształt pozwala skutecznie tłumić fale dźwiękowe emitowane przy powrotnym ruchu membrany. Z kolei pokryty siedmioma warstwami lakieru marlan to syntetyk o dużym ciężarze i sztywności, idealnie nadający się do formowania w wydłużony do tyłu kształt – najlepiej pasujący do współpracy z głośnikiem przetwarzającym średnicę. Warto też wspomnieć o wypełniającej główną skrzynię kratownicy matrix. Od lat pozostaje ona sposobem usztywniania komór potężnych wooferów.
Nie zmieniły się także materiały użyte do produkcji membran. Za wysokie tony odpowiada diament o 40-mikronowej grubości; za średnie – kewlar ze stałym zawieszeniem FST (mocowanie membrany za pomocą polimerowej pianki wprost do kosza bez pośrednictwa resoru), a za niskie – kanapkowa konstrukcja z rohacellem (rodzaj polimeru), pokrytym z obu stron warstwą plecionki z włókien węglowych.

78-82 11 2010 05     78-82 11 2010 06

O diamencie pisaliśmy już wielokrotnie. Przypomnijmy tylko, że inżynierowie B&W wpadli na szalony z pozoru pomysł jego użycia, eksperymentując z przesuwaniem w górę pasma akustycznego tzw. punktu break-up. Termin ten oznacza poziom częstotliwości, za którym membrana wchodzi w niekontrolowane rezonanse. W przypadku każdego stosowanego obecnie materiału punkt ten leży i tak poza progiem słyszalności (na przykład przy aluminium bez większego problemu można osiągnąć pułap 23 kHz). Kiedy jednak projektanci B&W w czasie prac badawczych zdołali wycisnąć z kopułki aluminiowej liniowość do 30 kHz, to okazało się, że całe brzmienie ewidentnie się poprawiło. Dalsze próby polegały więc na poszukiwaniu materiału, który pozwoliłby przesunąć granicę rezonowania jeszcze dalej. Bardzo atrakcyjny beryl odpadł ze względów marketingowych – był już zajęty przez laboratoria konkurencji. Z symulacji komputerowych wynikało, że właściwości berylu przebije diament, przesuwając break-up teoretycznie aż do 80 kHz. I tak hasło z gatunku science-fiction brytyjska wytwórnia przekształciła w rzeczywistość.
Praktyka potwierdziła kalkulacje inżynierów. Diamentowa kopułka nie rezonuje aż do 70 kHz, a brakujący do wyliczonych 80 kHz odcinek został pochłonięty przez „niedoskonałość” jej zawieszenia. Nie można wykluczać, że i ten problem w kolejnych generacjach zostanie rozwiązany.

78-82 11 2010 08

Technologia produkcji supercienkich diamentowych membran nazywa się CVD (Chemical Vapour Deposition). W skrócie polega ona na osadzaniu się na matrycy o pożądanym kształcie polikryształków diamentu pod wpływem ściśle określonej temperatury i ciśnienia. Niezależnie od tego, co w przyszłości wymyślą firmy głośnikowe, technologiczne osiągnięcie B&W ma już i tak zapewnione poczesne miejsce w historii hi-fi.
Dla porządku dodajmy, że testowany model to pomniejszona wersja kosztujących 90000 szczytowych osiemsetek.
Głośniki wysokotonowe i średniotonowe są w nich identyczne. Tylko woofery w 802 Diamond są mniejsze; ich membrany zamiast 25 mają średnicę 20 cm.
Tyle powtórek, a jakie mamy nowości? Nie wszystkie są do końca jasne. Producent chętnie się chwali szczegółami technologii, ale zmiany w stosunku do modelu z poprzedniej serii kryją się gdzieś między wierszami. Po pierwsze, udoskonalono układ magnetyczny w przetworniku wysokotonowym. Teraz nazywa się quadmagnet, co oznacza po prostu, że zastosowano w nim cztery magnesy. Po drugie, inny układ magnetyczny zastosowano też w wooferach. Zamiast jednej potężnej obręczy, jak w poprzednim modelu, tutaj opracowano mniej podatną na rezonanse wersję z dwoma bliźniaczymi magnesami, umieszczonymi jeden za drugim. Porównanie zdjęć pozwala nawet wysunąć przypuszczenie, że przetworniki basowe zostały przeprojektowane o wiele gruntowniej niż sugeruje producent.
Po trzecie, modyfikacjom poddano także zwrotnicę. Jednak użycie innych głośników czyni tę ostatnią kwestię niemal oczywistością. Jak wyglądają szczegóły, nie dowiemy się bez bezpośrednich porównań, a zdjęcia reklamowe niczego tu nie wnoszą. Widać na nich jedynie część filtra z identycznymi jak wcześniej kondensatorami Mundorfa.
Na koniec zostawiono upgrade podwójnych terminali. Teraz wykonano je z miedzi OFC. Cała seria 800 Diamond różni się od poprzedniej jeszcze pod jednym względem. Wcześniej diamentową kopułkę instalowano tylko w czterech najwyższych modelach. Tym razem znajduje się ona we wszystkich, włącznie z głośnikami centralnymi i monitorem 805.
Obecna wersja 802 waży też o 8 kilo mniej od poprzedniczki (każda sztuka). Najprawdopodobniej wynika to z wymiany ogromnych pojedynczych magnesów w basowcach na dwa, ale o wiele mniejsze. Deklarowane parametry techniczne pozostały jednak identyczne jak w modelu 802D.
W sumie widać więcej podobieństw niż różnic. Jednak w świecie hi-fi tak różnica w brzmieniu, jak i cena rzadko zmienia sięwprost proporcjonalnie do wartości materiałowej produktu. Klient płaci przecież za wszystko: od faktury za wizytówki dla menedżerów, poprzez wieczyste użytkowanie gruntów, na których stoi fabryka, aż po wyjazdy integracyjne dla załogi. Domyślam się, że w wyższej cenie kolumn nowej serii mieści się także koszt otwarcia własnej stolarni, nie mówiąc o SMS-ach do żon wysyłanych przez pracowników, pozostających w zakładzie po godzinach dla dobra firmy... Swoją drogą – bardzo irytują mnie dywagacje na temat tego, czy rewelacyjnego skoku w jakości brzmienia nie osiągnięto na przykład po zatkaniu szmatą jednej kratki w matriksie. Wielu liczących każde sto złotych audiofilów z trudem pojmuje to, że wtedy zapłacimy nie tylko za sam pomysł, ale również za cały czas stracony na nietrafione eksperymenty. Pociechą jest fakt, że potencjalni zainteresowani testowanym produktem z definicji nie mogą być dusigroszami. Wydać prawie 60 tys. zł na kolumny – to się nazywa rozmach i życiowa fantazja.

78-82 11 2010 02     78-82 11 2010 03     78-82 11 2010 04

Konfiguracja
We wstępie nieprzypadkowo mówiłem o powtórce. Odsłuch, podobnie jak za pierwszym razem, odbył się w salonie dystrybutora. W przypadku takich kolumn to raczej konieczność. W moich 23 metrach 802 Diamond udusiłyby się przy pierwszym dźwięku. Poza tym, aby je godnie wysterować, musiałbym wypożyczyć całą resztę toru proporcjonalnej klasy. Oprawa logistyczna takiego przedsięwzięcia (transport i ustawienie systemu) także byłaby większa od ewentualnych korzyści. Tymczasem u dystrybutora wszystko czekało na mnie już ustawione, podłączone i wygrzane. Czasu na odsłuch również mogłem zarezerwować do woli. Jedyną wadą takiej sytuacji jest brak wyczucia akustyki pomieszczenia. No, ale przecież byłem tu nie pierwszy raz.
802 Diamond wymagają solidnego pieca. Oba wzmacniacze użyte do odsłuchu spełniały ten warunek, gdyż oba... nosiły logo Krella. W pierwszej części wystąpiła integra FBI (za około 73 tys. zł); natomiast rola zmiennika przypadła dopiero co u nas testowanej dzielonce Evolution 222 (preamp) i Evolution 402 (to najdroższa końcówka stereo w ofercie; wyżej w cenniku są już tylko monobloki), kosztującej łącznie dokładnie 100 tys. zł. Za źródło „wystarczył” odtwarzacz Krell Evolution 505 (około 41 tys. zł). Okablowanie również było zacne: kable głośnikowe to Nordost Frey, a łączówki – również Nordost Frey (pomiędzy końcówką i preampem) oraz Nordost Valhalla (w obu przypadkach wyprowadzająca sygnał ze źródła). Na koniec już tylko adnotacja dotycząca sieciówek NRG-2 i NRG-10 Audioquesta (do preampu i źródła; wzmacniacze Krella mają własne, z 20-amperowymi wtykami).
Wrażenia odsłuchowe
Z dawnym odsłuchem modelu 800D w pamięci teoretycznie mógłbym próbować odpowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze to: jak mniejszy model z niemal identycznym torem spisuje się w tym samym pomieszczeniu? Drugie: czy można zaryzykować jakieś wnioski dotyczące różnic w brzmienia pomiędzy wcześniejszą serią 800 i obecną 800 Diamond?
Jedna i druga kwestia sprowadza się oczywiście do sfery mocno intuicyjnej; odstęp dwóch lat jest zbyt duży, aby stawiać kategoryczne tezy. I mimo że z premedytacją zabrałem kilka tych samych co wtedy płyt, urozmaiconych dodatkowym zestawem nagrań niekoniecznie świetnie zrealizowanych, to analogie pomiędzy odsłuchami muszą być traktowane jako wysoce umowne.
Na samym wstępie uległem identycznemu co za pierwszym razem uniesieniu. To coś na podobieństwo szoku termicznego przy skoku do zimnej wody. Wchodzimy na wyższą orbitę wrażeń, wszystko staje się nagle inne, a zmysły zaczynają pracować na najwyższych obrotach. Pierwsze sekundy konsternacji zamieniają się w czystą ekstazę. Z premedytacją do tej rozgrzewki wybrałem kantaty Bacha (Collegium Vocale Ghent, Philippe Herreweghe). Płytę znam bardzo dobrze, ale nigdy nie mam jej dość. Ta muzyka zawiera w sobie przesłanie ponadmuzyczne, tak samo magiczne na przenośnym kombajnie za 200 zł, jak i na wyrafinowanym systemie klasy hi-end. Z małą różnicą. W pierwszym przypadku przeżycie jestmagiczne, w drugim – magiczne i absolutne. Kantaty Bacha sprawiają, że odpływam (dlatego nigdy nie słucham ich w samochodzie), lecz te same kantaty odtworzone w warunkach referencyjnych (jak właśnie teraz) dają narkotyczną iluzję doznania jakiejś nadprzyrodzonej łaski. W porównaniu z dopalaczem drogo, ale przynajmniej zdrowo.
Bas to temat na dłuższą rozprawę. Na wstępie odniosłem wrażenie, że gabaryty modelu 802 (w porównaniu do skrzyń „osiemsetek”) są bardziej ludzkie, czyli rzeczywiście przystosowane do dużych salonów. Przy odsłuchu większego modelu towarzyszyła mi nieodparta myśl, że kolumnom brakuje przestrzeni. Tym razem symbioza 802 Diamond z około 40-metrowym pomieszczeniem była bardzo dobra.
B&W jest kojarzone raczej ze szkołą stanowczej kontroli niskich tonów. Często pochopnie. Pamiętam jak dziś swoje zaskoczenie, kiedy przed laty trafiły do mnie podłogowe DM 604 S3 ze średniej półki cenowej, ujmujące fantastycznie miękkim, a przy tym zwinnym basem. 802 Diamond zdają się jednak rzeczywiście hołdować większej dyscyplinie. Bas jest kontrolowany w każdym podzakresie, ale inaczej niż w kolumnach za, powiedzmy, 10 tys. zł. Na tym poziomie oznacza to nie tylko zwartość i szybkość podstawy harmonicznej, ale też absolutną władzę nad pasmem akustycznym. Kolumny potrafią odtworzyć imponującą gradację barw w zakresie niskich tonów, ale także pokazać, że dmuchnięcie w dół oznacza co innego dla każdego rodzaju instrumentu, repertuaru czy filozofii realizacji. I dlatego zwartość i dyscyplina w dole pasma w niczym nie ograniczają potencjału najgłębszych zejść. Efekt zagęszczenia powietrza pogłosem z dna skali herców można odczuć nie tylko słuchem, ale niemalże go dotknąć.
Doskonały bas wiąże się tu ze znakomitą prezentacją dynamiki. Jeśli w dodatku kolumny o takich możliwościach zostaną napompowane energią Krella, to naprawdę trudno będzie wytypować konkurencyjne w tym aspekcie zestawienie. 802 Diamond zapewniają wszystko: od wygaszanych z prędkością światła i tak samo narastających amplitud w górnej średnicy, przez smagnięcia batem po całej długości pasma, nagłe tąpnięcia o mocy trzęsienia ziemi, aż po wrażenie nieprawdopodobnego realizmu, gdy gra dowolna sekcja rytmiczna na pierwszej z brzegu płycie.
Dla miłośników brzmienia żywiołowego odsłuch tych kolumn podłączonych do Krella powinien stanowić lekcję poglądową. Jednak również liryczny repertuar brzmi bez zarzutu. Dynamika zostaje w takich nagraniach zaprzęgnięta do nasycania dźwięku życiem, pozytywną energią i sugestywnością. Wyciszona płyta Tanity Tikaram („Lovers in the City”) staje się kwintesencją emocji, podobnie jak wspomniane wcześniej kantaty. Zresztą 802 Diamond okazują się uniwersalne. Taką samą szczerość odczujemy w klimatycznych balladach Diany Krall, jak i solówkach Cranberries, w przesterowanym wokalu Nicka Cave’a czy w poemacie symfonicznym „Fatum” Czajkowskiego pod batutą Antala Doratiego. Za każdym razem kolumny rozkładają fakturę barw na mikroodcienie. Za wokalem rozwieszają hipnotyzującą bogactwem moskitierę instrumentalnego tła. Nie wyobrażam sobie, aby ta zabawa mogła się kiedykolwiek znudzić.
Stereofonia, w odróżnieniu od analityczności i dynamiki, nigdy nie była znakiem rozpoznawczym B&W. Grubo myliłby się jednak ten, kto patrząc na pokaźne skrzynie, spodziewałby się rozmycia planów. Scena prawie we wszystkich nagraniach wpisuje się w bardzo sugestywną filozofię złotego środka pomiędzy plastycznością i precyzją. To nie są kolumny służące do wskazywania źródeł dźwięku z milimetrową dokładnością. Powyższy slogan nie zawsze powinien być zresztą odczytywany jako zaleta. Nawet jeśli owa rzekoma milimetrowa dokładność zostanie oddana, to będzie oznaczała zafałszowanie rzeczywistości. Same instrumenty są przecież o wiele większe i sprowadzanie ich do punktu w przestrzeni wytworzy jakąś sztuczną rzeczywistość. Harfa, pudło rezonansowe gitary, nie mówiąc o kontrabasie, są wręcz zaprzeczeniem dźwięku punktowego. Brytyjskie kolumny zdają się to doskonale wyczuwać. Bez problemu wyrysują plan bliższy i dalszy, lewo-prawo, efekty poza bazą i jakieś ozdobniki w najmniej spodziewanych miejscach, ale szokowanie superdokładnością nie mieści się w tym rozumieniu muzyki. Taka stereofonia została podporządkowana wiodącym cechom produktu: neutralności, dynamice i analityczności.
Diamentowa góra to osobny rozdział. Zawartość informacji w tym zakresie pasma graniczy z perwersją, choć nie można zapominać, że Bowersy stawiają nie tylko na ilość, ale i na jakość. Brzmienie potrafi się roziskrzyć niczym niebo w Sylwestra. Jeśli ktoś preferuje osłodzone i łagodne soprany, to raczej nie ma tu czego szukać. Zwłaszcza jeśli ma w swoich zbiorach wiele nagrań „nieaudiofilskich”. Ten rodzaj grania z dobrych realizacji wydobędzie zapierający dech w piersiach barokowy spektakl, natomiast w przypadku starszych albumów wyeksponuje repertuar odcieni ostrości i przerysowań. Skłonność do dziesiątkowania płytoteki będzie w tym przypadku bardzo wysoka.
To nie są kolumny, które podkolorują brzmienie. Brytyjczycy zawsze dążyli do minimalizacji zniekształceń. Powyższy cel i zaplecze badawcze dają w rezultacie dźwięk bardzo zbliżony do studyjnego. Po odsłuchu 802 Diamond nie wiem, czy można osiągnąć jeszcze czystsze brzmienie. A nawet jeśli tak, to wątpię, żeby można to było zrobić taniej.

Reklama

Konkluzja
Kolejny pean na cześć kolejnego drogiego produktu? Niestety, jakość broni się sama, a ja ewentualną krytyką mógłbym się co najwyżej narazić na śmieszność. Drugi szlif tego diamentu wśród kolumn może porwać wszystkich. Zarówno fanów zabawy w reżysera dźwięku, jak i tych, którzy dążą do zanurzenia się w muzyce po uszy. Brytyjskie kolumny pokazują, że wszystko zależy od nastawienia. Zarówno percepcja muzyki, jak ocena stanu własnego konta. Ewentualnie zdolności kredytowej.

78-82 11 2010 T

Autor: Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 11/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF