HFM

artykulylista3

 

Audio Physic Virgo 25

48-55 06 2011 01Złote gody Audio Physic obchodził skromnie. Obyło się bez pokazu sztucznych ogni i striptizerki w torcie, a mieszkańcy Brilon nie zostali zaproszeni na uroczystą kolację na rynku, chyba że coś przeoczyłem. Pewnie wiedzą, że w ich miasteczku znajduje się fabryka głośników. Ale prawdopodobnie tylko nieliczni zdają sobie sprawę, jak zacna. Za to prasa specjalistyczna na całym świecie jubileusz przyjęła z sympatią i dziennikarze stadnie życzyli Niemcom kolejnego udanego ćwierćwiecza. My się dołączamy i przebijamy stawkę po polsku: sto lat niech żyje nam!

 

Tak się złożyło, że delegacja naszej redakcji miała przyjemność odwiedzić Audio Physica w przeddzień fety. Zobaczyliśmy, że chociaż niemieccy pracownicy mają sporo czasu na kawę oraz dowcipne pogaduszki, to właśnie skręcają nowe cudo. Seria jubileuszowych wersji popularnych modeli zaczęła się od Tempo 25. Za nimi poszły tańsze skrzynki: Scorpio i Sitara. Do linii 25 dołączyły ostatnio Virgo. Wydaje się, że właśnie im firma zawdzięcza najwięcej.


Wprowadzone w 1990 roku kolumny zdobyły uznanie i wkrótce doczekały się wersji II. Do dzisiaj są synonimem jakości i przełomowego podejścia założyciela Audio Physica, Joachima Gerharda, do konstrukcji podłogówek. Wkrótce też obrosły legendą, a ich obecni posiadacze uznają się za szczęściarzy. Na rynku wtórnym niełatwo kupić świeży egzemplarz, a jak się już taki trafi, to nie liczcie, że będzie tanio.
Kolejne wersje – III i V (czwartej nie było, ponieważ AP sporo sprzedaje w Azji, a tam czwórka jest uznawana za pechową) – trudno już uznać za bezpośrednie następczynie Virgo Classic. Po pierwsze dlatego, że ich skrzynki urosły do rozmiarów droższych Avanti; po drugie – z powodu ceny. Mimo inflacji i wzrostu poziomu życia w Europie to już wyższa półka. Jak dla mnie spadkobiercą legendy są Tempo VI, również ze względu na charakter dźwięku.
W stosunku do podstawowych wersji wszystkie „dwudziestki piątki” zostały delikatnie poprawione. Dotyczy to nie tylko dostępności luksusowych wykończeń, ale głównie zastosowania lepszych i bardziej restrykcyjnie dobieranych komponentów. W przypadku Tempo 25 była to tylko wymiana tweetera na najnowsze opracowanie firmy. W Virgo 25 zmiany poszły dalej. W porównaniu z wersją podstawową obudowa jest wyższa o ponad 5 cm i płytsza o 1 cm. Jest to więc nowa konstrukcja, której przygotowanie nie było prostym tuningiem, ale wymagało nakładów finansowych.
Kształt skrzynek pozostał taki sam. Odchylono je do tyłu pod kątem 7 stopni, aby uzyskać wyrównanie czasu dotarcia do uszu słuchacza sygnału z głośników wysoko- i średniotonowego. Jak wiadomo, prędkość fali dźwiękowej zależy od jej częstotliwości. Im jest wyższa, tym propagacja szybsza. Obudowy pracują w układzie bas-refleks. W zgodzie z panującą wśród projektantów modą, wyloty tuneli skierowano do dołu i promieniują one w podłogę. Ułatwia to ustawianie, bo głośniki są mniej czułe na, chociażby, zagracenie pokoju, ale z drugiej strony – istotne staje się, czy staną na miękkim dywanie, czy na parkiecie. Rodzaj podłoża wpływa na charakter dźwięku. Sam rozwiązałem ten problem, zamawiając ukamieniarzagranitowepłyty,naktórych stawiam wszystkie podłogówki uzbrojone w ostre szpilki i nie boję się o drewnianą podłogę. Inna sprawa, że na takim postumencie 90 % bas-refleksów dmuchających w dół gra dokładniej i czytelniej. Polecam. Koszt nie powinien przekroczyć 500 zł.
Konstrukcja wymusiła zastosowanie specjalnych podstawek. U Audio Physica są to zawsze dwie stalowe szyny mocowane w poprzek dolnej ścianki. W gwinty na ich końcach wkręcamy kolce, a wierzch nakrywamy spłaszczonymi walcami z aluminium. Rozwiązanie jest skuteczne i sprawdza się zarówno z tanimi Sitarami, jak i ogromnymi Cardeasami. „Nóżki” mają też tłumić niepożądane wibracje, wykorzystując sprężystość metalowych sztab i jednocześnie antyrezonansowe właściwości nakładek.

48-55 06 2011 02     48-55 06 2011 03

Przetworników na froncie nie przykręcono bezpośrednio do MDF-u, jak dotychczas, ale do aluminiowej płyty, takiej samej jak w Cardeasach. Podobno zapewnia to lepszą rozdzielczość dźwięku.
Głośniki zaprojektował Manfred Diestertich. Miałem przyjemność z nim rozmawiać i zrobił na mnie wrażenie wizjonera. Bardzo wierzy we własne opracowania i stale szuka nowych. Jegoprojekty są dosyć nowatorskie, w wyniku czego ponoć współpracy odmówili mu duńscy dostawcy, dla których wynalazki Manfreda okazały się zbyt skomplikowane. Ich realizacja wymagałaby przestawienia linii produkcyjnych i inwestycji w nowe formy. Z kolei dla odbiorcy znaczyło to podwyższenie kosztów. Dlatego jedną z najbardziej spektakularnych decyzji AP ostatnich lat było zawarcie umowy z fabryką w Chinach, która wykonuje polecenia bez protestów. Czy było to dobre posunięcie? Nie jestem autorytetem w tej dziedzinie, więc mogę tylko wyrazić swoją subiektywną opinię. Moim zdaniem najnowsza kopułka Diesterticha ustępuje w przyjemności słuchania starszym. Ma mnóstwo zalet, jak aksamitność brzmienia, brak wyostrzeń i słyszalnych zniekształceń. Brzmi inaczej, może faktycznie szlachetniej, ale jak dla mnie Vifa jest „normalniejsza” i prezentuje po prostu zdrową górę. Dlatego nie zdecydowałem się na wymianę moich Tempo VI na wersję jubileuszową. Jak wieść niesie, opinie klientów i właścicieli sklepów są w tej kwestii podzielone, więc pozostaje zaufać własnemu gustowi.
W przypadku Tempo to proste, ale w obu wersjach Virgo do dyspozycji mamy już tylko nowy tweeter. W 25 jest staranniej selekcjonowany i zawiera ponoć kilka ulepszeń.
W czasie wizyty popełniłem drobne faux pas, usiłując przekonać Diesterticha, że starszy głośnik jest ciekawszy, podobnie jak współosiowiec z Calder przekazuje więcej szczegółów niż zestaw przetworników w Cardeasach. Manfred wziął to chyba do siebie i widać było, że ta opinia leży mu na wątrobie. W końcu skwitował: nowy tweeter jest lepszy i ma większe możliwości. Starszy może ci się bardziej podobać, ale w tym zawarłem wiele rozwiązań, które sprawiają, że to po prostu doskonalszy przetwornik. Nowocześniejszy, lepiej wypadający na pomiarach.
Nie mogę mu nie wierzyć, bo skądinąd wiem, że podchodzi do swojej pracy ambicjonalnie, a nowemu „gwizdkowi” poświęcił kawałek życia. Jeżeli przyjrzeć mu się z bliska, widać świeżość i oryginalność koncepcji.
Tweeter w nowym wydaniu nie jest kopułką. To, co zwykliśmy uważać za część drgającą, jest tylko nakładką przeciwpyłową i ozdobą, bo dźwięk emituje membrana stożkowa. Konstruktor napracował się nad jej zawieszeniem. Membranę rozciągnięto na plecionce SSC, dzięki czemu jest akustycznie odizolowana od kosza. Ten także nie przylega bezpośrednio do aluminiowej płyty, ale jest sprężyście zamocowany za pośrednictwem plastikowych śrub w neoprenowych, gwintowanych tulejkach. Sam kosz jest podwójny, tak jak w średniotonowcu. Podobnie układ magnetyczny: składa się z wycinka plastikowej rury, wzmocnionego włóknem szklanym, owiniętym aluminiowym drutem w miedzianej koszulce. W ten sposób ograniczono masę cewki, a więc także jej bezwładność, utrudniającą szybką odpowiedź na impuls. Zastosowanie miedzianej kamizelki miało na celu ochronę przed prądami wirowymi i stanowi coś w rodzaju likwidacji „hamulca magnetycznego”. To zresztą jedna z najbardziej istotnych modyfikacji w stosunku do „zwykłej” wersji V.
W centrum metalowej membrany średniotonowca tkwi nieruchomy korektor fazy, znany z poprzednich wersji i modeli takich, jak choćby Tempo VI. Magnesy są duże, co najlepiej widać na przykładzie duetu basowców, skierowanych na boki. Audio Physic od dawna stosuje taką konfigurację i daje ona znakomite efekty. Najlepsze, jakie dotąd słyszałem – w starszych Calderach.
Wytwórcą głośników jest Wavecor. Firma powstała z inicjatywy byłego głównego projektanta Vify – Allana Isaksena. Pozostaje kibicować jej rozwojowi.

48-55 06 2011 04     48-55 06 2011 06

Jeżeli chodzi o gniazda, Audio Physic od zawsze uważa, że użycie pary przewodów wysokiej jakości daje więcej korzyści niż zastosowanie dwóch par gorszych. Dlatego konsekwentnie montuje dwa zaciski, za to pochodzące z najwyższych linii WBT. Jeżeli koniecznie chcecie skorzystać z dobrodziejstwa bi-wiringu (albo lepiej bi-ampingu), możecie zamówić specjalną wersję. Niemcy są otwarci na indywidualne kaprysy, chociaż tej informacji nie znajdziecie w katalogu.
W zwrotnicy także zaszły zmiany, polegające na wyszukaniu jeszcze lepszych komponentów. Na uwagę zasługują zwłaszcza foliowe kondensatory Clarity Cap.
Produkcję obudów AP też jakiś czas temu przeniósł do Chin. Jak opowiadał Diestertich, było to związane z faktem, że duńskim stolarzom poprzewracało się w tylnej części ciała. Rynek meblowy w Europie rozwinął się na tyle, że zabawa w obudowy do głośników stała się po prostu nieopłacalna. Za jeden stylowy kredens liczyli lepsze zyski niż za małą partię skrzynek do Cardeasów. W efekcie tej hossy wywindowali ceny i w ogóle niechętnie przyjmowali zamówienia, w dodatku ociągając się z ich realizacją. Zarząd w Brilon najzwyczajniej się w tej sytuacji zdenerwował i poszukał robocizny tam, gdzie szanują zleceniodawcę.
Robota ruszyła pełną parą. Jej efekty oglądacie mniej więcej od roku, a może dwóch lat. Czy są różnice? Tak, chociaż niewielkie. Same skrzynki są robione nadal perfekcyjnie i do stolarzy nie można mieć zastrzeżeń. Już wykonanie skomplikowanej struktury komór w Virgo 25 wymaga wysokiej kultury technicznej. Wewnątrz tkwią liczne przegrody i ożebrowania i widziałem na linii produkcyjnej, że są wykonane bez zarzutu. Tutaj jakość nie spadła. Natomiast forniry Audio Physica kiedyś wyglądały lepiej, bardziej naturalnie, więc w kwestii samego wykończenia pozostaje mieć nadzieję, że aktualnie trwa etap przejściowy.
W Virgo akurat naturalnych fornirów nie widziałem. Do redakcji dotarła para w wykończeniu czarnym lakierem fortepianowym. Zero zastrzeżeń. Perfekcyjna robota, podejrzewam, że także w dwóch kolejnych wersjach na wysoki połysk: białej (modna obecnie w Zachodniej Europie tak samo, jak białe samochody z najwyższej półki. Rolls-Royce podobno przygotował ostatnio setki litrów białego lakieru, bo klienci tak chcą) i hebanowej (ta może być ciekawa!). Ale jak się spodziewać czegoś innego, skoro „highgloss” w cenniku to 4000 zł więcej niż klon, wiśnia, mahoń, orzech czy czarny dąb? Musi wyglądać „lepiej”, chociaż ja wolę słoje naturalnego drewna.

 

Konfiguracja
Przyjazne parametry kolumn obiecują wysoką kompatybilność. Poprzednimi wcieleniami Audio Physiców bez problemu sterowały lampy o mocy 50 W. Ba, z nimi osiągało się niemal najlepsze połączenia. Pamiętam, że Jolida JD 502B (starsza wersja) zagrała lepiej niż McIntosh MA6900. Ten jednak nawet nie zbliża się do jakości proponowanej przez MA7000, z którego korzystałem w teście. Na krótki czas podłączyłem też PrimaLunę ProLogue Premium i grało świetnie. 89 dB skuteczności daje spore pole do popisu. Impedancja 4 omy trochę studzi entuzjazm, ale mogę zapewnić, że nawet tani Rotel się nie zagotuje, chociaż i tak nikt go raczej do Virgo 25 nie podłączy.
Jako źródło wykorzystałem mojego ulubionego Gamuta CD 3, a okablowanie zmieniałem kilka razy. Nie mogłem się zdecydować, czy wolę Harmoniksa, czy Fadela. Ten pierwszy wydaje się jednak właściwszy, głównie ze względu na estetykę tweetera Diesterticha.

Reklama

 

Wrażenia odsłuchowe
W porównaniu
Jedne z pierwszych Virgo V dotarły do mnie ponad rok temu. Nie podobały mi się specjalnie, głównie ze względu na specyficzną gęstość dźwięku, jego nadmierną miękkość, misiowatość i brak finezji. Wybierałem wówczas pomiędzy nimi a Tempo VI. Po jednym dniu namysłu pozostawiłem w domu te drugie. Podobny pojedynek przeprowadziłem pomiędzy „szóstkami” i Tempo 25 i znowu pozostałem przy swoich. Nie polecam jednak traktować tej opinii jako wartościującej, a jedynie wskazującej na mój gust.
Teraz przyszło mi dodać do tego starcia jubileuszowe Virgo. Bezpośrednie porównanie obu Virgo nie pozostawia złudzeń. 25 są lepsze o dwie klasy; oba wcielenia dzieli Wielki Kanion. Przyznam, że to dosyć dziwne, bo modyfikacje nie są aż tak głębokie i nie spodziewałem się tak jednoznacznych obserwacji. Przyrost jakości dokonuje się w każdym aspekcie. Najbardziej spektakularny – w przestrzeni, czytelności dźwięku, jego precyzji i spójności. Różnica jest tak duża, że tańszych „piątek” po prostu nie chce się słuchać. Jeżeli ktoś wybiera Virgo dla siebie, radzę od razu przygotować się na większy wydatek. Podstawową wersję uważam zresztą za niezbyt udaną. Zamiast niej lepiej kupić Tempo VI, dobry kabel i worek płyt.
Porównanie z Tempo VI także wypada na korzyść Virgo 25, ale już nie tak miażdżąco. Każdy aspekt brzmienia jest o włosek lepszy. Oprócz jednego, który dla mnie akurat jest bardzo ważny – wysokich tonów. W Virgo są po prostu inne. Tempo gra tak, jak się przyzwyczaiłem. Jasną, zdecydowaną i może niezbyt wyrafinowaną (w tym porównaniu, bo w swoim segmencie cenowym – wybitną!) górą, ale nadzwyczaj „zdrową”, oczywistą i nieprzekłamaną. Wiem, że tweeter to jeszcze żaden smakołyk, ale w tej aplikacji wyciągnięto z niego wszystko, tak jakby pomarańczę potraktować walcem drogowym. Pasmo wysokich tonów jest równe i przezroczyste, jak na dobrych odsłuchach studyjnych. A że czasem coś cyknie? Niespecjalnie mnie to obchodzi. I tak coraz częściej widzę, że zależy to głównie od elektroniki, a do moich Tempo podłączyłem już ponad 100 wzmacniaczy. Z kombinacjami Spectrala czy MBL-a można tylko cmokać z podziwem.
Nowy tweeter Diesterticha nie cyknie, chyba że podłączycie do Virgo starego Technicsa (albo nowego Luxmana). Jego cechą jest prawdziwie rewelacyjna aksamitność. Można powiedzieć nawet, że góra tych kolumn jest słodka, chociaż nie jak ociekająca cukrem bakława, tylko doskonale zharmonizowana pralinka z Belgii. W wybrzmieniach czuje się lekkość i zwiewność alikwotów; nasycenie pogłosem i emocjami. Nie jest to jednak cukierek serwowany przez lampę; raczej oddech membrany elektrostatycznej. To chyba najbardziej trafna analogia, bo słuchając promienników Martina Logana i Audiostatica wpadam dokładnie w te same zachwyty i mam... te same zastrzeżenia.
Myślę, że porównanie do elektrostatu usatysfakcjonowałoby Manfreda nareszcie i całkowicie, bo trudno o większy komplement. Góra jest intrygująca, ale nie zawsze. Najwięcej zależy od realizacji płyty, a kiedy spełnimy ten warunek, pojawia się drugi – charakterystyka częstotliwościowa. Wszystkie „audiofilskie dzwonki” na Virgo 25 brzmią krystalicznie czysto i dźwięcznie, ale zwykłe towarzyszenie werbla i talerzy nosi na sobie nie tyle nalot stłumienia, co wycofania fragmentu pasma. Na ucho gdzieś w okolicy 8-10 kHz. Czyli w zakresie „dolnej góry”, odbieranej przez audiofilów jako najbardziej dokuczliwa. Tego „hałasu” w nagraniach nie ma, chociaż mi go najbardziej brakuje.
Czystość i dźwięczność wysokich tonów idą w parze z wycofaniem zakresu, który na normalnych realizacjach stanowi coś w rodzaju „sekcji rytmicznej”. Powiecie, że to subiektywna opinia? Ależ oczywiście. Dlatego zachęcam do słuchania samemu, a opisane wrażenia niech pozostaną wskazówką dla osób, które mają podobne oczekiwania. Jeżeli ktoś woli aksamitną łagodność wysokich tonów i nie przeszkadza mu delikatny „kocyk”, wybierze jubileuszowe Tempo, a jeszcze lepiej Virgo i na pewno nie popełni błędu.

 

Bez porównania
Skoro wysokie tony mamy z głowy, do opisu pozostaje cała reszta. Pozbywszy się łyżki dziegciu, mogę Was teraz wykąpać w miodzie.
Najważniejszą cechą kolumn jest to, że oddychają muzyką. Pełną piersią, czasem nawet łapczywie, jak poławiacz pereł wynurzający się z wody. Ale nawet wtedy w sposób naturalny, niewymuszony, dający poczucie komfortu. A powietrze świeże, jak o poranku w górach... Wystarczy jeden głęboki łyk i mózg dotleniony.
Tę radość grania wyraża choćby spektakularna przestrzenność. Na „Pyramid” Alan Parsons Project przeżyłem zaskoczenie, chociaż moja stabilność emocjonalna ostatnio wydatnie wzrosła, wraz z wagą. Tempo VI bardzo dobrze sobie radzą z przekazaniem informacji o rozmiarach studia (a raczej wygenerowanych przez producenta) i nie mają problemu ze zniknięciem z pokoju. Virgo idą dalej. Tam, gdzie patrzymy, robiąc sobie z dłoni daszek nad oczami. Pierwsze sekundy albumu to doskonały materiał do prywatnych olśnień. Po zmianie kolumn od razu ma się wrażenie, jakby pękł niewidzialny balon, wyznaczający granice penetracji fal dźwiękowych. Muzyka „eksploduje”, wypełniając wolne dotychczas zakamarki pokoju, jak rozlana kawa szpary między deskami parkietu. W przypadku jeszcze lepszych nagrań (ECM, Decca) rozmiary sceny stają się wręcz spektakularne. I to nie tylko na tle dokonań konkurencji, ale samego Audio Physica. Na razie nie miałem możliwości porównania Tempo 25 z flagowym Cardeasem, ale to jest na pewno poziom przerastający droższe Avanti V. W rozbudowanych składach symfonicznych można się poczuć jak w sali koncertowej. W jazzowych produkcjach Eichera słychać za to wygenerowane hektary przestrzeni, sprawiające wrażenie, jakby nagranie odbywało się na wolnym powietrzu.
Same gabaryty nie stanowią jednak głównej atrakcji (panie potwierdzą); nawet perfekcyjną lokalizację źródeł przyjmujemy jako coś naturalnego. Najważniejsza wydaje się spójność planów. Oczywiście, rozróżniamy pierwszy i dalsze; potrafimy wskazać granice pomiędzy grupami instrumentów. Jednak nie odbywa się to na zasadzie narysowania mapy politycznej, ale daje ogląd całego teatru wydarzeń. Virgo nie pozostawiają pustych miejsc, obszarów niezagospodarowanych. Przypomina mi to różnicę pomiędzy rysunkiem a obrazem. Pierwszy to kreski na kartce, drugi – obiekty namalowane na tle, spod którego nigdzie nie wystaje gołe płótno. W Virgo 25 przestrzeń jest wypełniona dźwiękiem i wcale nie musi to oznaczać zamazania konturów. Przeciwnie, kolumny cechuje przejrzystość w pełnym paśmie.
Najlepiej słychać to w symfonice. Czytelność dźwięku często łączy się z ostrością. Nie znajdziecie jednak żadnych sygnałów, które zakłócą spokój. Selektywność łączy się z kremową, aksamitną i chciałoby się powiedzieć – „romantyczną” (chociaż bardziej pasuje mi tu okres impresjonizmu w sztuce) barwą. Ta na szczęście nie odchodzi od neutralności. Może doszukacie się odrobiny ocieplenia, jednak zależy to głównie od zawartości szuflady odtwarzacza. W klasyce instrumenty brzmią perfekcyjnie, ze wskazaniem na akustykę dużej sali i – co za tym idzie – specyficzną, wypełnioną powietrzem nośność i lekkość. Tak samo z łagodniejszym jazzem. Dla niego Virgo stanowi szczyt kompatybilności z gustami odbiorców. Jest wyraźnie, czysto, a jednocześnie miło i słychać, że kolumny mają potencjał. To rzadkie połączenie, którego możemy szukać jedynie w high-endowych obszarach. Bo zwykle musimy się zdecydować: albo kultura, albo szaleństwa młodości. Tutaj mamy jedno i drugie. Dopiero w mocnym rocku przydałoby się więcej agresji i nieobliczalności, a czasami energii.
Podobnie jak w przypadku przestrzeni, spójność dotyczy także pasma. Bas, góra i średnica nie są podzielone, tak jakby kolumny nie miały zwrotnicy, albo zostały wyposażone w głośnik szerokopasmowy. Jeżeli natomiast chodzi o barwę, to na pewno nie można jej zarzucić osuszenia ani chłodu. Jest nasycona, gęsta jak dobry sos gulaszowy, ciepła i... Tutaj przychodzi mi na myśl dosyć głupawe określenie, z którego zwykle się naśmiewam – poważna. To nic nie znaczy, ale odniósłbym się do pewnej „dojrzałości”, czyli połączenia oszczędności w dozowaniu spektakularnych efektów z cały czas odczuwalnym zapasem decybeli i herców. Bo niby Virgo dynamiką nie oszałamiają, ale ich dźwięk jest duży i tę skalę odbieramy końcówkami nerwów nawet przy cichym słuchaniu.
Podobnie „dojrzale” zachowuje się bas. Teoretycznie w popisach Marcusa Millera nie ma aż takiej młodzieńczej werwy, jak pokazują to AP, ale kiedy w „Ósmej” Szostakowicza wchodzą kontrabasy, czuć potęgę, którą zapewne wyobrażał sobie kompozytor, dodając za chwilę solo bębna wielkiego. Podobnie złowieszczo i „podziemnie” w Allegretto (II część) brzmi partia kontrafagotu. Zaraz po niej następuje spektakl narastania napięcia za pomocą polifonicznych dialogów grup instrumentalnych, gdzie stosowane są tak szalone zestawienia kolorystyczne, że przed oczami przesuwają się setki obrazów. Zazdroszczę ludziom, którzy widzą muzykę kolorami. Zapewne w III części tłem jest pożar. Tam też znajdziecie próbki dynamiki. Chociaż może lepiej nie szukajcie, bo następne Audio Show upłynie w tempie Allegro non troppo. Ale lepsze to, niż „haummma” z albumu Chrisa Jonesa.
Przy okazji opisu sprzętu, który uznaję za bardzo dobry, lubię polecić też równie udaną płytę. W zasadzie już to zrobiłem, ale tym razem mam coś jeszcze: nie będzie łatwo (czytaj: tanio). Jako pozycję obowiązkową wpiszcie sobie do kajetu 11-płytowy box symfonii Szostakowicza pod Haitinkiem, z różnymi orkiestrami (Decca, rok wydania 2006, szczegóły: google – decca – katalog – Szostakowicz). Wykonanie genialne, jakość nagrania również. Jeżeli jeszcze nie lubicie symfoniki, ale trawicie muzykę filmową, to rozpoczniecie podróż, po której już nigdy nie będziecie tacy sami. Posłuchajcie koniecznie, a zapiszecie się do fan klubu kompozytora, którego jestem samozwańczym prezesem i zamierzam pobierać składki. Jeżeli możecie, to na Virgo 25 – być może założycie następny. Oba pasują do siebie jak ser do drożdżówki i musztarda do kiełbasy z ogniska. Tak zwana synergia.

 

Konkluzja
Kultura, przestrzeń, czytelność, ciepło, potęga, lekkość, elegancja, naturalność, swoboda, świeżość, dojrzałość, komfort. Mógłbym wymieniać dalej, przez całą stronę. Tylko szkoda energii, jeżeli można ją poświęcić na słuchanie.
Zamykam plik Worda XP i otwieram szufladę CD (taki rym...). Zaraz w niej wyląduje DWTK z Gouldem, a po nim rozprawię się z Richterem; zasłużył sobie. Wybaczcie, że nic o tym nie napiszę, ale ten czas przeznaczam wyłącznie dla siebie. Teraz pan Maciej ma relaks.

48-55 06 2011 T

 

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 06/2011

 

Pobierz ten artykuł jako PDF