HFM

artykulylista3

 

ATC SCM 40

44-51 11 2011 01Brytyjska firma ATC została założona przez Billa Woodmana w 1974 roku. W 1976 powstał jej znak rozpoznawczy – kopułowy przetwornik średniotonowy, udoskonalany i montowany do dzisiaj w droższych konstrukcjach wielodrożnych.

Większość produktów ATC to aktywne (czyli wyposażone we wbudowany wzmacniacz) monitory bliskiego pola, które na tle konkurencji nie należą do tanich. Podobnie jest z kolumnami przeznaczonymi do domu.

Osobom, które polubiły brzmienie profesjonalnych skrzynek, najbardziej do gustu przypadnie zapewne linia Classic, składająca się tylko z monitorów, ale o rozmiarach przywodzących na myśl największe tego typu konstrukcje, jak Spendor SP100. Jednak przy SCM 150 nawet on wygląda jak maluszek – ATC stosuje tu bowiem woofer o średnicy 37,5 cm.
Identyczne, tyle że dwa, zamontowano we flagowych SCM 3000 z serii Tower. Ta obejmuje z kolei tylko podłogówki, głównie do dużych pomieszczeń. Według dystrybutora są to jednak takie same monitory, tyle że z obudowaną podstawą.
Jak wysoko ATC stawia poprzeczkę sobie i klientom, można się przekonać na przykładzie opisywanych SCM 40. Wprawdzie jest to najdroższy model z podstawowej linii, ale określenie „Entry” w stosunku do podłogówek za 12600 zł może dla niektórych brzmieć jak kiepski żart. Czterdziestki są jedynymi podłogówkami w tej serii. Pozostałe trzy to monitory. Najtańsza miniaturka, trochę większa od głośników komputerowych, kosztuje 2700 zł. Wszystkie Entry łączą dwa charakterystyczne parametry. Niska skuteczność, od 84 do 85 dB, w zasadzie wyklucza stosowanie wzmacniaczy lampowych i słabych tranzystorów. Generalnie moc nie powinna być niższa niż 100 W. Drugi parametr to tolerancja mocy wzmacniacza. W górnym zakresie wynosi 300 W i dotyczy to nawet malutkich SCM 7. Wielu Czytelników przyjmie te informacje z niedowierzaniem, ale w studiach nie stosuje się słabych końcówek. Z jakiej przyczyny? Przepraszam za złośliwość, ale z prostej – dźwiękowcy są przeważnie najmniej zainteresowani jakością brzmienia sprzętu amatorskiego (traktują cały ten rynek z lekkim przymrużeniem oka i stąd większość z nich robi nagrania dla siebie, a nie „dla ludzi”), nie słuchają wzmacniaczy i kolumn, za to ślepo ufają parametrom. Odsłuchy studyjne muszą więc wytrzymać pół kilowata z taniego pieca, zamiast 50 watów w klasie A. Oczywiście, wiem, że SCM 40 to kolumny domowe, ale nie wierzę, że ATC jest w stanie uwolnić się od doświadczeń z rynku pro. I dobrze, bo możemy mieć nadzieję na rzetelny, a przy tym ostrożnie wyceniony produkt.

44-51 11 2011 02     44-51 11 2011 04     44-51 11 2011 07

Budowa
Kolumny wyglądają inaczej niż większość konkurencji. Odstają od mody na wąskie przednie ścianki. Mają szeroki front, a na nim trzy głośniki produkcji ATC. Tweeter to miękka kopułka o średnicy 25 mm, wyposażona w skromny, za to neodymowy magnes. Napędy średnioi niskotonowca są już imponujące. Warto zwrócić uwagę na masę kolumn. Przy rozpakowywaniu pudełek zmachałem się jak koń po westernie i z niedowierzaniem przyjąłem informację z katalogu, że sztuka to zaledwie 23,5 kg. https://hi-fi.com.pl/artyku%C5%82y/sprz%C4%99t/reporta%C5%BCe/473-sk%C4%85d-si%C4%99-bior%C4%85-%C5%9Blimaki-bowers-wilkins.htmlPostanowiłem to sprawdzić za pomocą wagi łazienkowej i okazało się, że popełniono tam czeski błąd – SCM 40 ważą 32,5 kg/sztuka (bez pudełek), chociaż i tak myślałem, że więcej. Wracając do magnesów, zwróćcie uwagę szczególnie na kopułkę średniotonową. Jej układ napędowy ma średnicę taką, jak całość frontu, razem z tubą wykładniczą, w której wywiercono otwory montażowe. Charakterystyczny głośnik nie przypomina niczego innego na rynku, więc aż się prosi, żeby średnicy pasma poświęcić najwięcej uwagi. Kopułkę powleczono lekko lepiącą się żywicą, a na górze wystają dwa kabelki, przewodzące prąd do szerokiej cewki. Jeżeli macie dzieci, radzę zakładać maskownice. Na bank druciki je zainteresują, co będzie się wiązać z koniecznością wymiany najdroższego komponentu w SCM 40.
Magnes basowca wydaje się w tym porównaniu wręcz skromny, ale to potężny i wydajny napęd. Membrana ma średnicę 18 cm i większą część jej powierzchni zajmuje nakładka przeciwpyłowa, dodatkowo usztywniająca całość. Resor jest miękki i umożliwia pracę ze sporym wychyleniem.
Zwrotnica składa się w całości z cewek i kondensatorów. Te pierwsze są zawsze powietrzne i nawinięte drutem z miedzi beztlenowej. Tak samo wykonano wewnętrzne okablowanie.
Patrząc na kolumny z tyłu, widzimy aż trzy pary zacisków. W tym momencie każdy dziennikarz napisze odruchowo, że możemy sprawdzić zalety tri-wiringu, ale konstruktorom chodziło raczej o triamping, czyli zasilanie każdego głośnika osobną końcówką mocy. ATC specjalizuje się w kolumnach aktywnych i tutaj, jak sądzę, projektanci po prostu wyprowadzili przyłącza dla „amatorów” – niech sobie radzą sami. Mogą podłączyć jedną integrę albo sześć monobloków, co komu pasuje. Nie muszę chyba wspominać, że ta druga opcja jest bardziej korzystna z punktu widzenia osoby nie idącej na kompromisy, ale kieszeń i zdrowy rozsądek mogą tego nie wytrzymać. W każdym razie macie taką możliwość i skorzystanie z niej powinno skutkować poprawą brzmienia. Pamiętajcie – przyłącza przeznaczono dla osobnych wzmacniaczy, a nie po to, żeby mnożyć kable ponad miarę. Za takim rozwiązaniem przemawia zresztą prądożerność kolumn. Wszystkie waty, jakie macie na podorędziu, ATC łykną „jak woźny ćwiartkę”. Na szczęście McIntosh MA7000 wysterował je bez problemu.
Obudowa SCM 40 jest zamknięta. 90 % kolumn na rynku to bas-refleksy, linie transmisyjne i inne układy wykorzystujące energię tylnej strony membrany woofera. Tak jest najłatwiej i można z niewielkich obudów wyciągnąć zaskakujący dół. Przy niewielkim nakładzie kosztów da się osiągnąć efekt, który zadowoli większość klientów. Tymczasem zamknięte skrzynki to wyzwanie dla konstruktorów i głośników. Te drugie muszą być wyższej jakości i chyba, co ważniejsze, wydajności, aby się sprawdzić w trudnej aplikacji. Zalety zamkniętych obudów są sławione na wszystkich odpustach, ale mało kto decyduje się je wykorzystać. Być może z powodu, który znajdziecie w rubryce „cena”.
Obudowy są ciężkie i solidne, usadowione na podstawach uzbrojonych w kolce. Wykończenie to zawsze fornir. Do redakcji trafiła wersja czarna, pogrzebowa. Wygląda nawet nieźle, ale – moim zdaniem – lepiej prezentują się słoje naturalnego drewna (700 zł dopłaty). Takie wzornictwo się nie starzeje i od razu widać, że mamy w domu solidnie wykonany mebel. Bo do stolarki ATC zastrzeżenia będzie mieć chyba tylko przedstawiciel konkurencyjnej firmy, dla zasady. Ja nie zauważyłem tu ani milimetra niedoróbki. Aż szkoda zakładać maskownice. Przykrywać tak piękne i oryginalne głośniki? Bez sensu.
SCM 40 to głośniki świetnie wykonane, uzbrojone w markowe komponenty, warte każdej złotówki. Niektórym mogą przeszkadzać archaiczne proporcje. Dla innych będą po prostu tradycyjne. Pamiętajcie tylko o dobraniu wydajnego wzmacniacza, najlepiej droższego od kolumn. Mają potencjał w zupełności usprawiedliwiający tę decyzję, ale o tym dalej.

44-51 11 2011 03     44-51 11 2011 06

Konfiguracja
Czterdziestki tolerują tylko mocne i wydajne prądowo wzmacniacze. Kropka.
U mnie pracowały: Musical Fidelity A6 500i (bardzo dobrze), MBL 7008 (lepiej) i McIntosh MA7000 (jeszcze lepiej). Jeżeli chcecie taniej, zainteresujcie się Krellem S300i. Bardzo udany.
Sygnał dostarczał Gamut CD 3, a ożywczy prąd płynął kablami Harmoniksa, uprzednio oczyszczony przez listwę Gigawatta.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Wiele kolumn, wzmacniaczy i źródeł wymaga czasu, aby docenić ich zalety. Powoli odkrywamy kolejne cechy, doszukujemy się atrakcji i w ten sposób poznajemy potencjał sprzętu. Podobnie jest w przypadku pisania testu. Wygrzewamy, sprawdzamy konfiguracje, słuchamy, jak obiekt badań się zachowuje z różnym repertuarem. Krótko mówiąc: dajemy szansę na to, aby nie przepadł przez pominięcie czegoś ważnego. Jak mówi stare przysłowie: dobry recenzent słucha, aż mu się spodoba.
W przypadku ATC sprawa jest jasna po minucie. Albo opadnie Wam szczęka i pozostaniecie w tej niezbyt komfortowej pozycji już na stałe, albo dojdziecie do wniosku, że dla Was to za duża dawka szczęścia. Ja jestem w pierwszej grupie i nie ukrywam, że powoli zaczynam myśleć o wydrenowaniu portfela. W każdym razie już namawiam dystrybutora do sprowadzenia większych SCM 50 lub 100, w wersji pasywnej.
Dźwięk SCM 40 jest ogromny, imponujący; wręcz kopie prądem. To inna definicja dynamiki, która przywodzi na myśl konstrukcje aktywne. Osoby, które miały z nimi do czynienia, zrozumieją w lot, o co chodzi. Przypominają mi się sytuacje, w których się mówi, że mały monitor gra jak duża kolumna podłogowa. Tylko że taka stoi właśnie w moim pokoju i zaskoczenie jest podobnego kalibru. Jeżeli zrobimy głośniej, poczujemy się, jakbyśmy stanęli pod ścianą głośników na koncercie rockowym. Jest w tym pewne niebezpieczeństwo, bo kiedy dostaniemy już wypieków na twarzy, będziemy chcieć więcej, a kolumny uwielbiają grać głośno. I mają dosyć rzadki zwyczaj zachowywania przy tym swobody. Powoli dochodzimy do wniosku, że chyba nie mają ograniczeń i nawet w pokoju większym od mojego (około 24 m2) ich potencjał... może komuś nie wystarczyć? Nie wyobrażam sobie.
Orkiestra symfoniczna oddycha pełną piersią. Z bezlitosnym ładunkiem decybeli spotkacie się też na albumach Marcusa Millera. Te oczywiście także zaaplikowałem, chociaż lepiej pokazują zaletę, o której za chwilę. Za to na dłużej pozostałem przy „Clutching at Straws” Marillion (wydanie na rynek japoński – tzw. miniwinyl). Poznałem ten album od nowa. To najlepiej zrealizowana pozycja w dorobku grupy, ale i tak zawsze narzekałem, że nie trafił jej się dobry realizator. Czego nie zrobił on, dośpiewały ATC. Poczułem się, jakbym odzyskał utracone bity ze studia, a muzyka ożyła. Ładunek emocjonalny jest nieporównywalny z tym, z jakim obcuję na co dzień i niestety z żalem muszę przyznać, że moje Tempo VI tego nie potrafią. Jeżeli więc dynamika jest dla Was priorytetem, to możecie zakończyć poszukiwania.
A jeżeli bas? To trafiliście chyba jeszcze lepiej. Musicie się jednak przygotować na to, że usłyszycie coś innego, niż to, do czego jesteście przyzwyczajeni. Bas jest ogromny i schodzi tak nisko, że chyba każdy niedowiarek zacznie szukać subwoofera ukrytego za firanką. I właśnie tutaj przyda się kolega Miller ze swoją basówką. Jeżeli będzie go wspomagać elektronicznie wygenerowany dół, macie w domu jesień średniowiecza. Dopiero po sesji z ATC dotarło do mnie przesłanie tytułu płyty S. M. V – „Thunder”. Bo same rozmiary i potęga dołu nie są tak istotne, jak jego kontrola. Jeżeli w przypadku typowej obudowy wentylowanej możemy powiedzieć, że jest bardzo dobra, to tutaj zaczyna brakować skali do stopniowania. Każdy dźwięk funkcjonuje osobno; jest perfekcyjnie zaatakowany, trzymany i zakończony. Jeżeli muzyk tak zamierzał, to ucięty skalpelem, bez jednego dodatkowego i niepotrzebnego drgnięcia membrany. Atak często przypomina nie szarpnięcie struny, ale eksplozję. Warto posłuchać stopy perkusyjnej. Oczywiście, prawidłowo zrealizowanej, bo to nie basowa armata (nie ma takich instrumentów; jeżeli szukacie podobnych atrakcji, to poczekajcie na solo bębna wielkiego w „Fantastycznej” Berlioza), ale skupcie się na tempie. O ile percepcja za nim nadąży, to już nie będziecie chcieli wracać do poluzowanych dołów, określanych jako „miękkie”. Nie oznacza to, że niskie tony SCM 40 są suche i odfiltrowane z miłych dla ucha pomruków. Jak się okazuje, można połączyć ogień z wodą i nie potrzeba do tego magicznej formuły. Po kilku godzinach słuchania dochodzi się wręcz do wniosku, że tak być powinno. Jednak nie zawsze obudowa zamknięta jest cudownym sposobem na bas, bo pamiętam swoje przygody z NHT, które nie zbliżały się do efektu, który właśnie słyszę. Na wspomnianym albumie Marillion znalazłem jedną rzecz, której do tej pory nie zarejestrowałem. Elektroniczny bas, realizowany w postaci długich, „stojących” dźwięków, nie jest jednolitym podkładem. Zachodzą zmiany dynamiki i głośności, podobne do lekkiego falowania. ATC reagują na ten sygnał tak, jakby sterowały precyzyjnie ilością prądu dostarczanego do cewki, a ta odpowiadała ściśle wyliczoną ilością wychyleń membrany. Tak zapewne jest w istocie, ale do tej pory nie zwróciłem na to uwagi. Jeśli natomiast chcecie usłyszeć, jak szybko wygasa miękka fala, posłuchajcie na tej płycie ścieżki nr 3, czyli „That Time of the Night”.
Pod względem przestrzenności dźwięku kolumny nie ustępują AP Tempo VI. W dobrych realizacjach nie mają problemu, by zniknąć z pokoju. Na „Amused to Death” Watersa możecie się spodziewać sygnałów z tyłu głowy, natomiast w symfonice (polecam symfonie Szostakowicza z Haitinkiem – Decca) –zaskakującej głębi i jeszcze bardziej efektownej szerokości sceny. Plany są poukładane, a źródła dźwięku otoczone subtelną aurą pogłosu. To wrażenia podobne, jak z magnetostatu, ale instrumenty są ogniskowane ostrzej, jak na kolumny o studyjnym rodowodzie przystało.
Dźwięk wypełnia pokój bez problemu i ma to dodatkowe znaczenie, jeżeli mówimy o jego rozmiarach. Bo dopiero dynamika połączona z przestrzenią daje złudzenie otaczającej nas muzyki. Aby doznać tej skali wrażeń, trzeba posłuchać dosyć głośno. SCM 40 nie są najlepszym wyborem dla osób, które lubią słuchać cichutko, w nocy. Przy niskich poziomach wzmocnienia grają dobrze, ale nie olśniewająco. Potrzebują przekroczyć pewną granicę, by się otworzyć. Dosyć szybko znajdziecie ją we własnym zakresie, ale paradoksalnie, będzie to też zależało od energiczności wzmacniacza. Z Makiem ten punkt określiłbym jako „dolne strefy stanów średnich”. Wiem, że MA7000 jest dwuipółkrotnie droższy od SCM 40, ale nie oznacza to, że połączenie będzie mezaliansem.
Tym bardziej, że kolejna cecha, czyli przejrzystość dźwięku, znów zasługuje na superlatywy w opisie. Tutaj łączy się z otwartością i daje poczucie bezpośredniego kontaktu z muzyką. W opisach sprzętu często używa się metafor zdejmowanego koca lub odsłonięcia kurtyny pomiędzy słuchaczem a głośnikami. W moim odczuciu – nadużywanych, bo jeśli stosuje się je do monitorów za 2000 zł, to co powiedzieć w tym przypadku? Lepiej je sobie zostawić na takie wydarzenia, jak Tempo VI czy SCM 40. Celowo napisałem to słowo, bo naprawdę rzadko do testu trafia produkt wybitny. Na tyle, że można to uznać za wydarzenie.
Przejrzystość ATC nasuwa na myśl skojarzenie z przybliżeniem planów i powiększeniem źródeł. Jednak tym razem nie trzeba się uciekać do takich zabiegów, bo wszystko mamy podane na tacy i widzimy jak przez mikroskop. Czystość i przejrzystość w dobrych nagraniach potrafią zadziwić. Podobne wrażenia pamiętam z dobrze nagłośnionych studiów, kiedy słuchałem plików 24 bity/48 kHz. Wiele zależy od realizacji. Świetne sprawiają, że dźwięk się otwiera niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a każdy szczegół z tła staje się obecny na równych prawach z głosem solisty. W starszych nagraniach słychać już niedostatki ówczesnej techniki. Na przykład jedna z moich ulubionych płyt The Doors – „The Soft Parade” ukazuje, że dźwiękowcy nie najlepiej sobie wówczas radzili z „wysoką” perkusją. A może to wynik remasteringu z 2006 roku? Trudno powiedzieć, jednak wydawnictwa ECM-u pokazują, że może być o niebo lepiej.
Mimo zjawiskowej przejrzystości ATC nie zdradza tendencji do rozmieniania muzyki na drobne. Przeciwnie, pokazuje ją jako całość; nie słychać spojeń w paśmie, może oprócz integracji góry ze średnicą.
W tym momencie możemy spokojnie przejść do barwy, rodzaju brzmienia i analizy podzakresów. Bas już mamy z głowy, bo wymagał osobnego akapitu.
Jeżeli miałbym w kilku słowach opisać brzmienie, na myśl przychodzą mi określenia: mięsiste, jędrne, bezpośrednie, masywne (chociaż jak zajdzie potrzeba, to lekkie i zwiewne) i czyste jak kryształ. W stosunku do balansu tonalnego można znaleźć śladowe ocieplenie, które dodaje muzyce okrągłości i humanizmu. Nie ma kolumn w pełni liniowych, ale jeżeli jakieś można uznać za neutralne i naturalne, to na pewno ATC się do nich zaliczają. Słuchałem klasyki w wielu odmianach. Wokale brzmią na nich prawdziwiej niż na Tempo VI, z kolei tamte bardziej neutralnie traktują gitary i skrzypce. Pomiędzy tymi dwoma wybitnymi głośnikami postawiłbym znak równości. Trzeba jednak pamiętać, że AP są łatwe do wysterowania i zagrają z lampą, 20-watowym tranzystorem w klasie A, ale też z wdzięcznością przyjmą 250 W. Można podłączyć dowolny wzmacniacz i spodziewać się dobrego efektu, o ile elektronika będzie odpowiedniej klasy. Z ATC jest zupełnie inaczej – tylko 200 rzetelnych watów i stado amperów zapewnią wrażenia, które opisuję. Konfiguracje naturalne dla Audio Physiców, z ATC mogą się okazać fiaskiem. Dlatego jeżeli komuś w domu nie zagra tak, jak się spodziewał po przeczytaniu poprzednich akapitów, mogę tylko powiedzieć: lojalnie ostrzegałem i wskazywałem kierunek poszukiwań. Jak się ktoś spodziewał cudów – jego sprawa.
Polecam posłuchać muzyki fortepianowej. Warto zauważyć, jak prawdziwie są pokazane średnica i góra skali, otoczka pogłosowa i oczywiście bas. Przesłuchałem chyba trzykrotnie pod rząd znakomite sonaty Scarlattiego w wykonaniu Marka Drewnowskiego (nagranie z roku 1987, pierwotnie wydane przez Tonpress. Obecnie Dux odkupił prawa do klasycznego katalogu tej firmy. Wypada tylko podziękować za ratowanie polskiej kultury) – pozycja obowiązkowa w płytotece każdego audiofila. Wykonanie absolutnie genialne. Niektórzy mówią, że najlepsze. Kiedy Leonard Bernstein usłyszał je w radiu, zadzwonił do redakcji i zapytał, kto gra? Szybko skontaktował się ze sprawcą zamieszania i zaproponował: „Za dwa tygodnie gramy z Nowojorczykami. Czy ma Pan w repertuarze koncert Brahmsa?” Drewnowski nie miał, ale kto odmówi Bernsteinowi? Przez dwa tygodnie nauczył się jednego z najtrudniejszych utworów w literaturze fortepianowej i zadebiutował w wielkim świecie.
To brzmi jak bajka o Kopciuszku. Maestro był do tego stopnia zachwycony młodym pianistą z Polski, że polecał go wszystkim możnym świata klasyki. Drewnowski światowej kariery ostatecznie nie zrobił, ale pozostało nagranie, teraz wreszcie wydane na CD. Może nie jest to audiofilska realizacja, ale fortepian brzmi lepiej niż dobrze. Nie przesadzono z żadnym z zakresów i przekonująco oddano akustykę sali. Okazuje się, że ATC potrafią nie tylko gruchnąć, ale także pokazać zwiewność i subtelność nagrania z dalekiego planu. Płyta wciąga. Słuchanie jej na SCM 40 też.
Jeśli już skupiamy się na fortepianie i instrumentach akustycznych, nie sposób nie wspomnieć o średnicy. Głośnik jest zupełnie inny niż większość na rynku, stąd i wrażenia odbiegają od kanonu. Kolumny cechuje śladowe ocieplenie, które dodaje prezentacji odrobinę okrągłości i mięsistości. Zwykle za taki stan odpowiada reprodukcja centrum pasma. Tymczasem w ATC trudno postawić tak jednoznaczną diagnozę. Przyczyn doszukiwałbym się raczej w górnym zakresie basu, bo obserwacja wokali, gitar i saksofonów prowadzi do zaskakujących wniosków. Mamy tu do czynienia z kompletną bezstronnością i obiektywizmem. Wielgachna kopułka pokazuje instrumenty tak, jak zostały nagrane. Nie wprowadza swojego zabarwienia, a przynajmniej ja nic takiego nie dostrzegłem. Jeżeli nagranie jest chłodne, to tak zostanie zaprezentowane. Jeżeli głos wokalistki słodzi niemiłosiernie, usłyszymy to z głośników. Najważniejsze są jednak niesłychane rozdzielczość i szczegółowość. Jeżeli mamy do czynienia z takim dźwiękiem, zwykle uwagę kierujemy na górę pasma. A może to po prostu cecha dobrej kopułki? Jeżeli tak, to od dzisiaj jestem największym sobie znanym fanem przetwornika SM-150. Zwłaszcza jego precyzji w dozowaniu pogłosu i kompletnego braku słyszalnych zniekształceń i przydźwięków. Można być naprawdę zaskoczonym działaniem kopułki, bo muzyka zdaje się wypływać z kompletnej ciszy.
Pozostaje nam już tylko góra pasma. To jedyne, co chciałbym w ATC poprawić. Nie jest zła, ale pozostałe aspekty brzmienia stawiają poprzeczkę tak wysoko, że tutaj też spodziewamy się wyrafinowania, perfekcyjnej czystości, dźwięczności i nośności. Tymczasem kolumny w tym zakresie nie przewyższają konstrukcji ze swojego przedziału cenowego i znajdą się konkurenci, którzy zagrają szlachetniej i bardziej przekonująco. W dodatku ATC góry mają sporo. Nikomu jej nie zabraknie; raczej więcej osób tę hojność przyjmie bez entuzjazmu. Nie możemy się już tutaj spodziewać takiej precyzji i dźwięczności jak w średnicy. Czasem tweeter lubi pohałasować i daje odczuć lekką ziarnistość. Dotyczy to głównie instrumentów perkusyjnych. Wiele zależy także od nagrania, bo w naprawdę dobrych realizacjach wysokie tony są strawne. Problem pojawia się dopiero w standardowych produkcjach muzycznych. A takich jest, niestety, wiele.
Podkreślam, że nie jest to jakaś kompletna skucha. Góra ATC obiektywnie zasługuje na czwórkę z minusem. Jeżeli jednak uczeń jest wybitny pod każdym względem i ma same szóstki na świadectwie z paskiem, to ta jedna czwórka, nawet z wuefu, po prostu rzuca się w oczy.

Konkluzja
Jestem pod wielkim wrażeniem tych kolumn. Pisząc ten test i słuchając kolejnych płyt, wielokrotnie uśmiechałem się od ucha do ucha. Potrafiły zaskakiwać, kiedy już myślałem, że wszystko o nich wiem. W porównaniu z konkurencją cena jest wręcz okazyjna. Trzeba tylko pamiętać, że ATC są niesłychanie wymagające wobec wzmacniacza. Jeżeli myślicie, że napędzicie je przeciętną integrą, za mniej niż 10 000 zł, wybijcie to sobie z głowy. SCM 40 pożerają waty jak wygłodniały pies szynkę. Na wzmacniacz wydacie dużo, ale uwierzcie mi, że warto. Spełniając wszystkie warunki prawidłowej konfiguracji, możecie oczekiwać dźwięku przekraczającego barierę hi-endu. Moja osobista rekomendacja!

44-51 11 2011 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 11/2011

Pobierz artykuł jako PDF