HFM

artykulylista3

 

Naim Ovator S-400

30-33 09 2013 01 W 1969 roku temu niejaki Julian Charles Prendergast Vereker założył firmę Naim Audio Visual. Pierwszym jej produktem było urządzenie służące do świetlnej oprawy koncertów. Dopiero dwa lata później pojawiły się wzmacniacze, początkowo wykonywane głównie na zamówienie znajomych.

W 1973 roku Vereker zdobył kontrakt na dostawę sprzętu nagłaśniającego do Radia Capital i dzięki niemu wypłynął na szerokie wody. I właśnie ze wzmacniaczami Naim jest kojarzony najczęściej.
Od początków działalności Julian Vereker lekko dystansował się od mainstreamowego hi-fi. Jako jeden z nielicznych zwracał np. uwagę na niebagatelną rolę zasilania, pętle masy i materiały używane do produkcji obudów, co przekładało się na konkretne rozwiązania stosowane w jego urządzeniach.
Po śmierci założyciela w 2000 roku nowi szefowie firmy nie zmienili nic z jej filozofii. Nie ulegli także pokusie „optymalizacji kosztów” poprzez przeniesienie produkcji do Chin; zresztą jako nieliczni.


Przez cztery dekady mury fabryki w Salisbury opuszczały ciekawe urządzenia, które od kilkunastu lat można kupić także w Polsce. Niestety, ich znikoma popularność nad Wisłą nie odzwierciedlała walorów brzmieniowych. Po części działo się tak za sprawą złącz DIN, z lubością stosowanych przez Naima.
Do recenzji wybrałem początkowo najtańsze kolumny podłogowe, ale w trakcie przeglądania katalogu pojawił się spory apetyt na kilka urządzeń z pozostałej oferty.

Budowa
Wszyscy tzw. znawcy tematu wiedzą, że sprzęt Naima jest, łagodnie mówiąc, niekonwencjonalny. Przykładem niech będą ręcznie wyciągane szuflady na płyty w odtwarzaczach CD. Spadkobiercy Verekera nie byliby sobą, gdyby nie pomajstrowali też przy kolumnach. Choć podłogówki Naima wyglądają zwyczajnie, znacząco się różnią od większości konkurencyjnych propozycji.
Ovatory S-400 nie należą do gorących nowości; liczą sobie już trzy lata. Są jednak na tyle nowatorskie, że projektanci Naima nie kwapią się, by je zastąpić.
Małe Ovatory nie wzięły się znikąd. Ich bezpośrednim protoplastą jest model S-600, który swego czasu pełnił rolę flagowca. Choć zastosowano w nim niespotykane rozwiązania techniczne, a kolumny grały naprawdę dobrze, przeszkodę na drodze do ich popularności stanowiła wysoka cena.

W tej sytuacji konstruktorzy Naima opracowali tańsze kolumny, zbliżone wizualnie i brzmieniowo do S-600 i zawierające podobne rozwiązana techniczne, ale za znacznie strawniejsze pieniądze.. I tak narodził się Ovator S-400.
Pod względem konstrukcyjnym kolumny Naima są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Nic tu nie pozostawiono przypadkowi.
Skrzynie wykonano z wygiętych płyt MDF-u, pokrytych naturalnym fornirem. Do wyboru jest kilka gatunków drewna oraz biały lakier fortepianowy. Boczne ścianki mają 25 mm grubości, zaś front aż 5 cm. W połowie składa się nań MDF, w połowie zaś panel z antyrezonansowego tworzywa sztucznego. Kosze głośników osadzono w nim za pomocą śrub wkręcanych w nagwintowane tuleje. Nie mają one fizycznego kontaktu z właściwą obudową.
Zamiast konwencjonalnych maskownic zastosowano okrągłe, obojętne akustycznie stalowe siateczki wciskane w szczeliny wokół koszy przetworników.
Ovatory S-400 to dwudrożna konstrukcja zamknięta. Każdy głośnik pracuje we własnej komorze akustycznej. Pasmo przenoszenia zaczyna się od 36 Hz i sięga 35 kHz. Dolny przetwornik basowy pracuje w komorze o objętości około 20 litrów, wyposażonej w dodatkową ażurową przegrodę wzmacniającą. Wyższy musiał się zadowolić objętością o jedną trzecią mniejszą. Kolumny obficie wytłumiono płatami watoliny o grubości 2 cm.
W obu przetwornikach zastosowano kosze odlewane z metali lekkich oraz wydajne magnesy neodymowe, zamknięte w ekranujących puszkach. Papierowe membrany wooferów mają średnicę 16,5 cm. I o ile one wyglądają w miarę zwyczajnie, to nie można tego samego powiedzieć o średnio-wysokotonowym przetworniku BMR (Balanced Mode Radiator), dla którego zresztą wymyślono całą serię Ovator.
W przeciwieństwie do standardowych konstrukcji z podziałem pasma w okolicach 2,5 kHz, głośnik BMR zaczyna grać już od 700 Hz. Dzięki temu ominięto problemy ze spójnością fazy w newralgicznych dla ludzkiego słuchu częstotliwościach, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w jakości reprodukcji średnicy.
Szerokopasmowy przetwornik Naima wygląda naprawdę nietypowo. Płaska membrana o średnicy 46 mm ma strukturę kanapkową. Wykonano ją z ultralekkiego nomeksu w kształcie plastra miodu, pokrytego celulozą. Napędzana jest cewką zawieszoną w podwójnym magnesie neodymowym. Wymaganą sztywność całego układu zapewnia odlewany ciśnieniowo kosz. Kołnierz przetwornika BMR został osadzony w pierścieniu z uszczelniającego elastomeru, który jednocześnie izoluje go od drgań obudowy, wywoływanych przez woofery.
Nietypowy głośnik pracuje we własnej komorze akustycznej, mającej kształt walca ciągnącego się przez całą głębokość obudowy. Ścianki o grubości 10 mm wykonano z kompozytu, a wnętrze obficie wytłumiono.
Zwrotnicę Ovatorów S-400 zamknięto w ciężkim odlewanym cokole. Od skrzyni oddziela go resor piórowy izolujący przetworniki od drgań podłoża powyżej 12 Hz. W dna cokołów należy wkręcić dołączone kolce z chirurgicznej stali.
W zwrotnicy wykorzystano komponenty z górnej półki, m.in. laminowane cewki powietrzne oraz polipropylenowe kondensatory z metalizowanymi okładzinami. Dodatkowe sprężyste zawieszenie płytki montażowej zapobiega mikrofonowaniu. Stosunkowo łatwy dostęp do zwrotnicy umożliwia odłączenie jej i używanie kolumn w trybie aktywnym. Można też stosować bi- albo triamping.
Dość luźne firmowe gniazda nie imponują masywnymi zaciskami czy złoceniami. W dodatku przyjmują wyłącznie wtyczki bananowe. Mają ponoć budowę uniemożliwiającą przenoszenie drgań z kabli na elementy zwrotnicy. To, co ewentualnie przedostanie się do środka, załatwiają selektywnie montowane tłumiki. Tak przynajmniej twierdzi producent.

 

30-33 09 2013 02     30-33 09 2013 03     30-33 09 2013 05

Konfiguracja
Wieść niesie, że urządzenia Naima mają to do siebie, że najlepiej grają w towarzystwie firmowych klocków. W związku z tym nie kombinowałem jak koń pod górkę, tylko poprosiłem dystrybutora o stosowną elektronikę. W rezultacie wraz z Ovatorami przyjechał SuperUniti, czyli wzmacniacz zintegrowany z przetwornikiem c/a i odtwarzaczem plików. System pracował w pokoju o powierzchni 20 m². Elektronika stała na ciężkim stoliku z kamiennymi blatami, zaś kolumny od podłoża oddzielały granitowe płyty o grubości 3 cm.

30-33 09 2013 04     30-33 09 2013 06

Wrażenia odsłuchowe
Kolumny Naima różnią się od wielu znanych mi konstrukcji nie tylko pod względem budowy, ale także charakteru brzmienia. W żadnym wypadku nie są gorsze; są po prostu inne, a ich odmienność każe przeanalizować dotychczasowe poglądy na temat naturalności dźwięku, budowy sceny i ogólnie pojętej muzykalności.
Przede wszystkim należy odrzucić ugruntowane przekonania dotyczące idealnego brzmienia, np. miłość do głębokiego basu połączonego z plastyczną średnicą i analitycznymi wysokimi tonami. Zapomnijcie o kontrabasie rozmiarów dzwonnicy, wokalistce przykładającej usta wprost do ucha i czystych wysokich tonach, drażniących zakończenia nerwów słuchowych z precyzją lasera. W ten właśnie sposób często stroi się brzmienie kolumn, mając na celu zaspokojenie oczekiwań odbiorców, ale to swoisty muzyczny Photoshop. W przypadku Naima wszystkie aspekty brzmienia są nieco inne, ale – co zaskakujące – dzięki temu bliższe prawdy. Wystarczy zresztą przejść się do filharmonii lub opery, gdzie dźwięk instrumentów i ludzkich głosów nie jest zniekształcany przez sprzęt nagłośnieniowy, by po powrocie do domu z satysfakcją skonstatować: „u mnie gra lepiej”. Czyżby? U Naima nie jest lepiej. Jest prawdziwiej. A jak?
Pierwsze wrażenie to uczucie aksamitnej gładkości brzmienia, bez wyostrzeń na przełomie średnich i wysokich tonów. Pomysł z obniżeniem punktu podziału okazał się znakomity. Wyrazista średnica korzysta z uprzywilejowania, co jednak nie odbywa się kosztem basu czy wysokich tonów. Wokół wokalistów było dużo powietrza, jakiejś nieuchwytnej aury i nawet trudne arie koloraturowe były wykonywane z niewymuszoną swobodą i naturalnością. Duża klasa, a to dopiero wstęp do głównych atrakcji Ovatorów. Bez wątpienia należy do nich stereofonia.
Scena ulokowała się za linią głośników i szerokim łukiem sięgała daleko poza kolumny. W słabiej zrealizowanych nagraniach wykraczała dobre pół metra na zewnątrz od ich fizycznego ustawienia. W dobrych – była trudna do ogarnięcia. Pod tym względem Ovatory wyznaczają poziom odniesienia dla zestawów w zbliżonej cenie, a może nie tylko.
Organizacja sceny w małych składach, np. w akustycznym jazzie, była po prostu obłędna. Lokalizacja instrumentów nie odbiegała od tej w występie na żywo i co najważniejsze, wykonawcy bez problemu mieścili się na scenie. Prawdziwym Olimpem w tej dziedzinie jest płyta „Traveling Miles” Cassandry Wilson. W czasie jej odtwarzania odnosiłem wrażenie, że słucham dobrego systemu wielokanałowego. Prezentowana w ten sposób muzyka zmusza do skupienia. Angażuje, dając w zamian coś więcej niż iluzję uczestniczenia w spektaklu.
Co ciekawe, punkt najlepszego odsłuchu (sweet spot) był zdecydowanie szerszy niż w przypadku wielu standardowych konstrukcji. Spokojnie pomieściłby dwóch słuchaczy, co bez wątpienia może sprzyjać zacieśnianiu więzi międzyludzkich.
Kolejne spostrzeżenie dotyczyło niskich tonów. Mając przed sobą konstrukcje zamknięte, oczekiwałem szybkiego i precyzyjnego basu, z ponadprzeciętną kontrolą, jednak kosztem rozciągnięcia. Ale w przypadku Ovatorów w pierwszej chwili poczułem się zawiedziony. Odniosłem wrażenie, że basu jest wyraźnie za mało. Tak jak się spodziewałem, nie powarkiwał na dole ani nie schodził na dno piekieł, wydawał się jednak lekko onieśmielony poczynaniami wyższych zakresów. Muzyce organowej wyraźnie brakowało majestatu, do którego zdążyły nas przyzwyczaić konstrukcje wentylowane podobnej postury. Dopiero w nagraniach orkiestrowych bas udowodnił, że nie w kupie siła. Mocny, zróżnicowany barwowo i pewnie prowadzony, był właśnie taki, jak w czasie wykonania na żywo. Z kolei w małych składach jazzowych kontrabas schodził zaskakująco nisko, zachowując przy tym naturalne rozmiary. O braku podkolorowania nawet nie wspominam. Pierwsze wrażenie niedostatku odeszło w niepamięć i z czasem zacząłem coraz wyżej cenić kontrolę i naturalność niskich tonów.
Choć powyższe spostrzeżenia odnoszą się do akustycznego jazzu i klasyki, to Ovatory bez zastrzeżeń podeszły też do rocka. Sekcje rytmiczne, bez śladów dudnienia ani ospałości, budowały granitowy fundament, na którym pozostali członkowie kapel mogli szaleć do upojenia.

Reklama

Konkluzja
Potrzebowałem sporo czasu, by się otrząsnąć z wrażenia, jakie pozostawiły po sobie Ovatory. Już kilka razy zdarzało mi się po testach z trudem wracać do słuchania muzyki na posiadanym systemie i S-400 znów wywołały ten efekt. Jeżeli rozglądacie się za prawdziwe audiofilskimi kolumnami w zbliżonej cenie, koniecznie musicie ich posłuchać. Wcale się nie zdziwię, jeśli dalsze poszukiwania okażą się zbędne.

30-33 09 2013 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 09/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF